Rozmowa Adriana Kaczmarka z ks. Markiem Dziewieckim o pielgrzymce studentów na Jasną Górę (6.05.2006)
- Na Jasną Górę przybywa 70. ogólnopolska pielgrzymka akademicka. Jaki jest sens takich pielgrzymek?
Każda pielgrzymka to rodzaj rekolekcji. To szczególna szansa na odkrywanie sensu własnego życia. To spotkanie z Bogiem, który nas najlepiej rozumie i który nas najbardziej kocha. Studia uniwersyteckie pomagają młodym ludziom lepiej rozumieć otaczający nas świat oraz zdobyć określony zawód. Zwykle jednak w niewielkim stopniu pomagają w zrozumieniu tajemnicy człowieka oraz w dorastaniu do miłości i odpowiedzialności.
- Co Księdzu kojarzy z pielgrzymkami na Jasną Górę?
- Jestem często na Jasnej Górze i każdy mój pobyt tutaj to godziny, a czasem dni, skupienia, refleksji i modlitwa. To także doświadczenie pogłębionych więzi z innymi ludźmi, gdyż najpełniej spotykamy się z innymi ludźmi wtedy, gdy spotykamy się z Bogiem i Jego oraz naszą Matką. Gdy wchodzę do Kaplicy Cudownego Obrazu, to za każdym razem przypominam sobie słowa Jana Pawła Wielkiego: „Tu, na Jasnej Górze, zawsze byliśmy wolni”. Każdy pielgrzym ma tutaj szansę uwolnić się nie tylko od grzechu, ale także od naiwności, powierzchowności, bezmyślności, by stawać się świętym, czyli szlachetnym i radosnym człowiekiem.
- Kiedy można powiedzieć, że pielgrzymka jest owocna?
- Wtedy, gdy jej uczestnicy uświadomili sobie po raz kolejny — a czasem po raz pierwszy — to, że Bóg marzy o tym, byśmy stawali się ludźmi świętymi. Wielu współczesnych młodych ludzi — także wśród studentów - ma dziwne wyobrażenie o świętości i dlatego dorastanie do świętości nie jest ich największym pragnieniem. Niektórzy mylą świętość z doskonałością. Tymczasem ten, kto dąży do doskonałości, usiłuje być jak Bóg, natomiast człowiek, który dąży do świętości, pragnie naśladować Boga. Pragnie kochać Boga, samego siebie i bliźniego dojrzałą miłością, mimo że pozostaje niedoskonały w sferze cielesnej, emocjonalnej, intelektualnej, moralnej czy społecznej. Świętość mylona z perfekcjonizmem przeraża, a nie pociąga. Błąd drugi to kojarzenie świętości z cierpiętnictwem, z pokornym dźwiganiem niezawinionego krzyża czy z naiwnością. To przekonanie, iż święty to jakiś odludek czy dziwak, człowiek nadstawiający policzek do bicia, albo dewot, który tylko na chwilę wychodzi z kościoła i to jedynie po to, by kupić kolejne pobożne czasopismo.
- Czym w takim razie jest według Księdza świętość?
-Biblia ukazuje świętość jako najpiękniejszą normalność, jaką może osiągnąć człowiek. Jest to normalność oparta na respektowaniu norm Ewangelii oraz na naśladowaniu Jezusa. Syn Boży w ludzkiej naturze wszystkim czynił dobrze. On swoją mocą, mądrością i dobrocią przemieniał tych, których spotykał. Ludzie szlachetni fascynowali się Jego słowami i czynami, a ludzie przewrotni wpadali w popłoch w Jego obliczu. Świętość Chrystusa nie odstrasza, lecz zdumiewa i pociąga. Bóg stworzył mnie z samego siebie. On dosłownie wychodzi z siebie i staje się człowiekiem po to, żebym ja stawał się większym od samego siebie.
- Dorastanie do świętości nie jest chyba łatwe nawet dla tych, którzy dobrze rozumieją, że świętość to nie doskonałość lecz miłość?...
To prawda. Dorastanie do świętości nie jest spontaniczne, bo człowiek jest zagrożony z zewnątrz i przez samego siebie. Naszą sytuację na ziemi dobrze ukazują dwie opowieści biblijne: historia Józefa, sprzedanego przez braci do Egiptu oraz historia syna marnotrawnego, który opuszcza kochającego go ojca. Józef, młody i szlachetny syn Jakuba jest zagrożony z zewnątrz, ze strony swych najbliższych, którzy mu zazdroszczą i którzy chcą go skrzywdzić. Nie zabijają Józefa tylko dlatego, że mogą zarobić pieniądze, sprzedając go do niewoli. Wielu młodych znajduje się obecnie w podobnej sytuacji, gdyż są krzywdzeni przez innych ludzi. Bywają krzywdzeni przez niekompetentnych nauczycieli, którzy tolerancję stawiają ponad miłością i odpowiedzialnością. Jeszcze bardziej bywają krzywdzeni przez cynicznych dorosłych, którzy pragną wzbogacić się ich kosztem. Mamy wśród polskich dziewcząt i chłopców wielu „Józefów” sprzedanych w niewolę popędów i różnego rodzaju uzależnień, w niewolę szkodliwych czasopism czy obyczajów.
Historia syna marnotrawnego uświadamia nam fakt, że każdy z nas zagrożony jest nie tylko przez innych ludzi, ale również przez samego siebie. Każdy z nas potrafi uwierzyć w jakieś naiwne wizje życia i fałszywe wartości. Wtedy może utracić wszystko: miłość, prawdę, zdrowie, radość życia, nadzieję na przyszłość. Syn marnotrawny nie został oszukany przez złych ludzi. Miał szczęście rosnąć u boku kochającego go ojca. Ale również w takiej sytuacji pozostał kimś zagrożonym. Po grzechu pierworodnym każdy z nas jest wewnętrznie zraniony. Łatwiej jest nam wybierać drogę przekleństwa i śmierci niż drogę błogosławieństwa i życia. Łatwiej jest czytać te książki czy gazety, które nie stawiają wymagań niż te, które ukazują miłość i prawdę. Łatwiej jest spotykać się z ludźmi prymitywnymi niż ze szlachetnymi. Łatwiej respektować demokrację i tolerancję niż miłość i prawdę. W tej sytuacji dorastać do świętości i radością mogą ci, którzy stawiają sobie jasne wymagania i są realistami. Ten, kto nie dostrzega swoich ograniczeń, nigdy ich nie pokona, a ten, kto nie dostrzega swojej wielkości, nie stanie się świętym.
- Jakie są warunki dorastania do świętości?
Człowiek dorastający do świętości to ktoś, kto mówi sobie prawdę na własny temat. Każdy z nas ma niestety możliwość oszukiwania samego siebie. Myślimy wtedy w sposób magiczny, życzeniowy, selektywny. Oszukiwanie siebie to zwykle próba naiwnego usprawiedliwiania własnych błędów. W oszukiwaniu samego siebie nie ma granic. Przykładem są alkoholicy i narkomanii, którzy zwykle tak długo oszukują samych siebie, że z tego powodu umierają.
Najgroźniejszym oszustwem, jakiemu może ulec człowiek, jest przekonanie, że istnieje łatwe szczęście, czyli szczęście osiągnięte bez wysiłku, bez dyscypliny, bez prawdy i miłości, bez przyjaźni z Bogiem, bez respektowania sumienia. Gdyby takie łatwe szczęście istniało, to wszyscy ludzie byliby szczęśliwi. Nie byłoby ani jednego człowieka uzależnionego, chorego psychicznie czy załamanego. To, co łatwe (np. poruszania się czy jedzenie), potrafią wszyscy. Kto myśli mądrze, jak Chrystus, ten wie, że albo szuka trudnego szczęścia, czyli świętości, albo nieszczęście zgłosi się do niego samo.
- Czyli dorastać do miłości to najpierw mądrze myśleć. Czy to jedyny warunek?
Oczywiście, że nie. Warunkiem drugim dorastania do świętości jest miłość. Świętość to nie tylko szczyt mądrości, ale też szczyt dobroci. Miłości uczymy się najpierw poprzez kontakt z rodzicami i rodzeństwem. W Waszym wieku ważnym miejscem uczenia się miłości jest kontakt z osobami drugiej płci, a zwłaszcza zakochanie. Początkom zakochania towarzyszą radosne przeżycia. Z czasem jednak zakochanie odsłania inne, bolesne oblicze, które rzadziej ukazywane jest na ekranach kin czy w czasopismach dla młodzieży. Zakochani przeżywają nieporozumienia i rozczarowania. Zakochany odkrywa, że ta druga osoba wcale nie jest ideałem i doskonałością. Pojawia się zazdrość, która jest typowa w tej fazie zakochania. W ten sposób zakochany odkrywa, że tęskni za miłością, która jest czymś więcej niż uczuciem czy fascynacją emocjonalną.
- Czym w takim razie jest dojrzała miłość?
- Analizując słowa i czyny Jezusa, możemy najpierw określić, czym miłość nie jest. Otóż miłość to nie to samo, co współżycie seksualne. Współżycie w oderwaniu od miłości to nie tylko wielka krzywda. Często to również przestępstwo. Miłość to nie uczucie, bo uczucia są zmienne i nie można ich ślubować, a miłość zależy od naszej woli. Jest trwała i wierna. Miłość to także coś więcej niż akceptacja. Akceptować to mówić: bądź sobą! A kochać, to mówić do siebie i innych: stawaj się kimś większym od samego siebie, kimś większym niż jesteś tu i teraz! Rozwój człowieka nie ma przecież granic.
Kto wie, czym miłość nie jest, ten łatwiej może zrozumieć, na czym ona polega. Kochać to troszczyć się o czyjś rozwój. Kochać to tak być obecnym w życiu drugiego człowieka, by przy nas mógł on stawać się najpiękniejszą - Bożą i świętą - wersją samego siebie. Kochać to pomagać rosnąć nawet wtedy, gdy pomoc ta wiąże się z cierpieniem, albo z koniecznością stawiania twardych wymagań. Miłość chroni, a nie szuka dobrego nastroju. Jednak właśnie dlatego przynosi zaskakującą radość, gdyż radość ukryta jest w miłości. Wie o tym tylko ten, kto kocha.
Kochać dojrzale to największy cud na tej ziemi. To tak dobierać słowa i czyny, by wprowadzać drugą osobę w świat dobra, prawdy i piękna. Trafny dobór słów i czynów to najtrudniejszy aspekt miłości. Obowiązują tu dwie zasady. Pierwsza z nich brzmi: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, ale to, w jaki sposób wyrażam miłość, zależy od Ciebie i od twojego postępowania. Zasada druga jest równie ważna: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Obydwie te zasady potwierdził Chrystus, który ludzi dobrej woli uzdrawiał, rozgrzeszał, przytulał, stawiał za wzór, bronił przed krzywdą. Natomiast tych, którzy byli cyniczni, upominał, wzywał do nawrócenia i rozwalał im stoły. Tylko takie słowa i zachowania stwarzały tym ludziom szansę na refleksję i zmianę postępowania.
Jednak najdoskonalsze nawet zrozumienie natury miłości nie wystarczy do tego, by rzeczywiście kochać w sposób wierny i odpowiedzialny. Miłość wymaga niezwykłej, nadludzkiej wręcz siły. Trzeba być u źródła, jeśli chce się pić. Podobnie trzeba trwać przy Bogu - Miłości, żeby zaczerpnąć tej siły, która jest konieczna po to, by kochać. Właśnie dlatego nie ma miłości bez Miłości.
- Czy miłość i mądrość to już wszystkie składniki świętości?
To są składniki podstawowe, ale warunków dorastania do miłości jest oczywiście więcej. Wielką rolę pełni tu modlitwa, a także przynależność do dobrych ruchów formacyjnych. Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym przejawie świętości, o którym często zapominamy. Chodzi tu o pracowitość. Człowiek dojrzały wie, że mądrość i miłość wyraża się na co dzień w ofiarnej pracowitości. Miłość wobec samego siebie (troska o własny rozwój), jak i miłość wobec innych (troska o ich rozwój) wymaga wysiłku i pracy. Miłość bez pracowitości jest iluzją. Człowiek leniwy zdolny jest do tego, by romansować, ale nie jest zdolny do tego, by kochać. Ci, którzy mało kochają, mało też pracują. Wzorem pracowitości jest Chrystus, który swój czas i swoje siły — od rana do wieczora — ofiarował tym, których spotykał. Najważniejszym przejawem pracowitości jest formowanie w sobie szlachetnego charakteru.
- Gdzie możemy uczyć się takiej niezwykłej świętości?
Nie tyle gdzie, lecz raczej u Kogo. Oczywiście u Jezusa. On przyszedł na ziemię i stał się człowiekiem po to, byśmy dosłownie zobaczyli w jaki sposób postępuje ktoś święty. Nasz los nie zależy od układu gwiazd czy od horoskopów lecz od spotkania z Chrystusem, który rozumie i kocha każdego z nas. Z Nim i tylko z Nim możemy dorastać do świętości, czyli stawać się najpiękniejszą, najbardziej Bożą wersją samego siebie. On karmi nas w Eucharystii swoją obecnością i miłością, tak jak mama karmi z miłością swoje dziecko. Chrystus uczy nas mentalności zwycięzcy, czyli pójścia najlepszą, świętą, błogosławioną drogą życia. Przychodząc do Niego, nie pytamy o to, co jest grzeszne czy zakazane, ale — jak bogaty i dobry młodzieniec — pytamy o to, co warto czynić, żeby być człowiekiem szczęśliwym z tej i z tamtej strony istnienia. Świętości możemy też uczyć się od ludzi świętych, a zwłaszcza od Tej, która jest najbardziej niezwykłym wzorem świętości — od Matki Pięknej Miłości.
- Ksiądz został poproszony o wygłoszenie przewodniej konferencji w czasie tegorocznej pielgrzymki akademickiej. Jakie jest tematyka tej pielgrzymki?
- Hasłem 70. Pielgrzymki Akademickiej jest chrześcijańska nadzieja. To bardzo aktualne i ważne zagadnienie. Żyjemy w czasach, w których ludzie młodzi mają wiele powodów do niepokoju. Obecnie z wyjątkową ostrością widzimy, jak bardzo kruchy jest człowiek. Niemal w jednej chwili można stracić zdrowie, pracę, status społeczny, wewnętrzną wolność czy radość życia. Trzeba strzec się karykatur nadziei, np. w postaci „korzystnych” wróżb czy horoskopów albo z liczenia na tak zwany łut szczęścia. Najgroźniejszym wypaczeniem nadziei jest liczenie na to, że unikniemy naturalnych konsekwencji błędnego postępowania. Źródeł zagrożeń jest wiele, ale podstawa nadziei jest tylko jedna: dojrzałe więzi chronione dojrzałymi wartościami. Chodzi tu więzi z Bogiem, z samym sobą i z drugim człowiekiem. Tylko ten, kto kocha i jest kochany, staje się silniejszy od wszelkich możliwych lęków i zagrożeń
- Co może być owocem naszej pielgrzymki? Czy ten owoc będzie wstanie przezwyciężyć otaczające nas zło?
- Najpiękniejszy owoc pielgrzymki to umocnienie naszej przyjaźni z Bogiem. To uczciwe rozliczenie się z przeszłością i owocne przeżycie sakramentu pojednania. To odkrycie, że jeśli moje marzenia o moim życiu nie są zgodne z marzeniami Boga, to albo nie rozumiem Bożych marzeń, albo zawężam i wypaczam moje własne pragnienia i ideały. Oczywiście, że przez pobyt na Jasnej Górze nie jesteśmy w stanie wyeliminować źródeł zła i zagrożeń w otaczającym nas świecie. Mamy natomiast szansę stać się na tyle silnymi w Chrystusie, że zło w nas i wokół nas zwyciężamy dobrem. Kto sam siebie nie krzywdzi i dba o własny rozwój, ten potrafi świetnie bronić się przed najbardziej nawet zdemoralizowanym środowiskiem.
-Czy mówienie w środkach przekazu o pielgrzymce akademickiej ma sens? Może jednak nie powinno się nagłaśniać takich uroczystości?
- Obecnie większość laickich mediów chętnie nagłaśnia to, co w człowieku jest niedojrzałe, grzeszne, przestępcze. Najbardziej popularne czasopisma dla młodzieży i dorosłych dosłownie kpią sobie z człowieka, gdyż traktują nas jako kogoś, kto interesuje się głównie seksem, prezerwatywą, prymitywną muzyką, modą i jeszcze bardziej prymitywnymi „idolami”, z których wielu kończy w alkoholizmie albo leczy kolejne depresje. W takich mediach panuje okrutna cenzura zwana „poprawnością” polityczną. Tam nie wolno pisać o tym, że ludzie młodzi się modlą, że uczestniczą w pielgrzymkach, że szukają źródeł nadziei. Dominujące środki społecznego przekazu promują obecnie to, co brzydkie i grzeszne, co krzywdzi człowieka i co prowadzi do cywilizacji śmierci. Dobrze więc, że są jeszcze takie media, które promują dobro, prawdę i piękno. Informowanie o pielgrzymce akademickiej to przejaw promocji dobra i nadziei.
Czy śmierć Ojca Świętego Jana Pawła II sprawiła, że młodzi zbliżyli się do Boga, do Kościoła?
- Każdy z nas w sposób indywidualny przeżywał i przeżywa obecność Jana Pawła II w swoim życiu. Z pewnością niezwykły i pełny ufności sposób przechodzenia Papieża — Polaka z życia do Życia poruszył setki tysięcy młodych ludzi nie tylko do łez, ale też do refleksji nad własnym życiem i zmobilizował do wypłynięcia na głębię. Jan Paweł Wielki to niezwykły dar Boga dla współczesnych młodych ludzi, których ludzie cyniczni próbują „zachwycać” prymitywnymi postaciami tych, którzy mają zaburzone więzi i wartości. Znam wielu młodych, dla których Jan Paweł II stał się drogą do Chrystusa i do Kościoła. Jednak w życiu doczesnym nie osiągamy niczego raz na zawsze. Jeśli nie rośniemy w miłości i mądrości, to przeżywamy regres...
Ksiądz jest znanym psychologiem i autorem kilkudziesięciu książek z zakresu psychologii wychowania. Czy studia psychologiczne pomagają Księdzu w pełnieniu roli kapłana - sługi Bożego?
- Odpowiem najpierw żartobliwie, że psychologia — jak sama nazwa wskazuje — to nauka o holowaniu psów. A mówiąc już całkiem poważnie — psycholodzy są potrzebni jedynie tym ludziom, którzy nie mają przyjaciół. To właśnie dlatego część psychologów nie radzi sobie z własnym życiem, gdyż wielu z nich nie potrafi zbudować przyjaźni... Dzięki studiom psychologicznym odkryłem, że najlepszym podręcznikiem na temat człowieka jest Ewangelia. Ona nie tylko uczy nas rozumieć siebie i świat, ale też uczy nas kochać, przemieniać się i dorastać do świętości. To zupełnie przekracza horyzonty i możliwości najwartościowszych nawet kierunków w psychologii. Psycholodzy próbują zwykle zmieniać ludziom jedynie schematy myślenia. Rzadko jednak pomagają im w zajęciu dojrzalszych postaw. Mam świadomość, że zdecydowanie bardziej mogę pomagać ludziom (i sobie samemu!) jako ksiądz niż jako psycholog. Ksiądz według serca Bożego to przecież świadek Miłości. To ktoś, kto zrezygnował z założenia własnej rodziny po to, żeby mocą Bożej miłości stać się mamą i tatą dla tych ludzi, których spotyka. To ktoś, kto czasem dosłownie ratuje ludziom życie mocą Bożej prawdy o człowieku i Bożej miłości do człowieka.
- Czy chciałby Ksiądz powiedzieć na koniec jeszcze coś osobistego do uczestników 70. Pielgrzymki Akademickiej na Jasną Górę?
Drogie Studentki i Drodzy Studenci, słuchajcie w codziennym życiu Chrystusa bardziej niż ludzi i bardziej niż samych siebie. Gdy On będzie Waszą drogą, prawdą i życiem, to spełnią się Wasze najpiękniejsze marzenia i upewnicie się, że są to te same marzenia, którymi kierował się Bóg wtedy, gdy obdarzał Was darem życia.
- Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg