Polska reforma szkolnictwa kieruje się wzorami amerykańskimi, tymczasem ... amerykański system edukacji przeżywa głęboki kryzys
Do niedawna jeszcze polska szkoła przedstawiana była jako miejsce, w którym nauczyciel mógł bezkarnie znęcać się nad uczniami. Teraz okazuje się, że jest to miejsce, w którym uczniowie mogą pastwić się nad nauczycielem.
Najpierw opinią publiczną wstrząsnęły wyemitowane przez TVN zdjęcia z lekcji angielskiego w toruńskim technikum budowlanym. Uczniowie kamerą wideo sami nagrali sceny znieważania i dręczenia przez siebie nauczyciela. Podobne wieści doszły też z liceum ekonomicznego w Opolu, gdzie uczniowie zabrali nauczycielce chemii dziennik lekcyjny, by samemu wpisać sobie dobre oceny. W dyskusji, jaka się później wywiązała w mediach, okazało się, że tego typu przypadki nie należą w polskich szkołach do rzadkości i coraz częściej stanowią one normę.
Przed kilku laty, za rządów AWS, doszło w Polsce do reformy szkolnictwa. Autorzy zmian nie ukrywali, że kierują się w swym postępowaniu wzorami zachodnimi, zwłaszcza zaś amerykańskimi. Tymczasem szkolnictwo amerykańskie od lat siedemdziesiątych XX wieku przeżywa kryzys. Dotyczy on nie tylko poziomu nauczania, który powołana jeszcze przez prezydenta Ronalda Reagana komisja (The National Commision on Excellence in Education) uznała za katastrofalny, lecz również braku dyscypliny w amerykańskich placówkach oświatowych.
W 1940 roku sporządzono katalog siedmiu najpoważniejszych problemów, jakie przysparzają nauczycielom uczniowie szkół w USA. Rejestr ten wyglądał następująco:
Pół wieku później, w 1990 roku, pokuszono się również o zestawienie podobnego katalogu. Wyglądał on już zupełnie inaczej:
Porównanie tych dwóch spisów jest doskonałą ilustracją zmian, jakie dokonały się w amerykańskim szkolnictwie podczas ostatniego półwiecza.
Szukając ich genezy, należy cofnąć się do lat sześćdziesiątych. Wówczas to - jak opowiada amerykański kryminolog holenderskiego pochodzenia Ernst van den Haag -„na uczelniach dominującą rolę zaczęli odgrywać marksistowscy krytycy 'represywnego' charakteru zachodnich społeczeństw i instytucji, a później kluczowe stanowiska w polityce, naukach społecznych, wymiarze sprawiedliwości stopniowo opanowywali ich uczniowie - aktywni uczestnicy lewackiej rewolty studenckiej 1968 roku".
Pokolenie '68 uzyskało też duży wpływ na kształtowanie systemu oświaty w krajach zachodnich. Ich sztandarowe hasło z okresu studenckiej rewolty brzmiało: „Zabrania się zabraniać". Zgodnie z tym sloganem uznano, że szkoła nie ma prawa narzucać uczniom żadnego kodeksu zachowań, reguł i obowiązków. Jako „metody represywne" potępiono kary i zakazy stosowane przez nauczycieli w szkole, a nawet podnoszenie przez nich głosu na uczniów. Preferowano natomiast tzw. „stosunki partnerskie" polegające na nieustannym „dialogu" z uczniami.
Jedną ze zwolenniczek owych zmian była wówczas Lucienne Biu Trong, która po latach zmieniła jednak zdanie, a dziś pracuje jako doradca ds. bezpieczeństwa publicznego Komisji Europejskiej. Poddając krytyce pedagogiczne idee pokolenia '68, zauważa ona, że były one wyidealizowane i oderwane od rzeczywistości:
„Przyjęto, że poszanowanie prawa i innych istot ludzkich jest czymś naturalnym, podczas gdy w rzeczywistości to owoc wychowania w pocie czoła wielu pokoleń w duchu szacunku dla prawa i osoby ludzkiej, zakorzenionego w przesłaniu ewangelicznym i w demokratycznej tradycji. Kiedy ten cywilizacyjny werniks zaczyna pękać, spod niego wydobywa się przemoc, potencjalnie obecna. Przemoc, której korzenie tkwią w nas samych i którą można okiełznać tylko za pomocą owych wypracowanych przez setki i tysiące lat kodów społecznych, nazwanych pogardliwie w 1968 roku społeczeństwem represywnym, a które są niczym innym jak właśnie cywilizacją."
Odrzucenie cywilizacji powoduje zawsze nawrót barbarzyństwa. Dla ideologów pokolenia '68, którzy naczytali się Jana Jakuba Rousseau, barbarzyńca nie jest jednak określeniem negatywnym, to raczej „szlachetny dzikus", gdyż człowiek jest dobry ze swojej natury, a psuje go dopiero cywilizacja.
Diagnoza ta okazała się jednak nietrafna, gdyż całkowicie pominęła fakt istnienia grzechu pierworodnego, a więc pewnego pęknięcia i skazy, jakie istnieją w naturze każdego człowieka.
Klęskę takiego podejścia do pedagogiki widać najlepiej właśnie w amerykańskich szkołach. Każdego roku 110 tysięcy nauczycieli w USA melduje o aktach przemocy na lekcjach. Każdego dnia 135 tysięcy uczniów przynosi do szkoły oprócz drugiego śniadania także pistolet. Niektórzy z nich robią czasami użytek z tej broni i wówczas dochodzi do strzelanin. Największa masakra wydarzyła się w kwietniu 1999 roku w Columbine w stanie Kolorado, gdzie dwóch nastolatków sterroryzowało miejscową szkolę, zastrzeliło trzynastu uczniów, a następnie popełniło samobójstwo. Nic więc dziwnego, że placówki oświatowe są jednymi z najbardziej kontrolowanych przez policję obiektów w Stanach Zjednoczonych. Dość powiedzieć, że trzecia co do wielkości jednostka policji w USA pełni służbę tylko w szkołach Los Angeles.
Szkoła nie ponosi jednak głównej odpowiedzialności za narastanie przemocy wśród młodzieży. Staje się ona coraz częściej miejscem, gdzie agresja się ujawnia. Jednak główny ciężar wychowania dzieci spoczywa na rodzinie - i w tym dziele żadna szkoła nie jest w stanie zastąpić ani ojca, ani matki.
Ideologowie pokolenia '68, mówiąc o związku między przestępczością a sytuacją rodzinną, najczęściej wspominają o ubóstwie, bezrobociu czy wielodzietności jako przyczynie nieszczęść. Tymczasem opracowany w 2001 roku we Francji przez zespół prawników, kryminologów, pedagogów i policjantów obszerny raport pt. „Przyczyny spirali przestępczości" przedstawia inne wnioski. Okazuje się, że stopień zamożności rodzin nie ma wpływu na poziom przestępczości dzieci. Decydująca jest wewnętrzna spójność, ład i harmonia panujące w rodzinie. W rodzinach wielodzietnych wskaźnik przestępczości jest nawet niższy od średniej, gdyż dzieci wzajemnie dbają o siebie i się wychowują.
Na przeciwległym biegunie znajdują się dzieci z rodzin rozbitych i niepełnych. Aż trzykrotnie częściej niż dzieci z rodzin, w których jest zarówno ojciec, jak i matka, przejawiają zaburzenia osobowości i brak dyscypliny w szkole. O tym, że rozkład rodziny jest jedną z głównych przyczyn przestępczości, przekonują także amerykańskie statystyki, z których wynika, że ponad połowa wszystkich więźniów w USA i dwie trzecie recydywistów pochodzą z innych środowisk niż tradycyjna rodzina.
Nawet jednak w pełnych rodzinach coraz częściej zdarza się, że ojciec i matka rezygnują w ogóle z zajmowania się dziećmi, gdyż albo preferują tzw. „wychowanie bezstresowe", albo są tak zajęci pracą, że nie mają czasu na swoje pociechy. Wówczas głównym elementem kształtującym mentalność i zachowania dzieci oraz młodzieży stają się media elektroniczne.
Raport komisji prezydenckiej stwierdził, że w USA na 1000 godzin spędzonych przez ucznia przed telewizorem przypada średnio 30 stron przeczytanego przez niego słowa drukowanego. Przeciętny amerykański uczeń w momencie skończenia szkoły ma za sobą 11 000 godzin lekcji i 16 500 godzin oglądania telewizji. Ponieważ w mediach dominuje kultura przemocy, ogląda on w tym czasie 18 000 morderstw. To również kształtuje agresywne postawy wśród młodzieży.
Jak więc widać, media nie są dzisiaj sojusznikiem w wychowaniu dzieci. Coraz częściej też nie jest takim sojusznikiem szkoła. Dlatego tym większy obowiązek ciąży na samych rodzicach, by nie pozostawiali dzieci samych sobie i nie rezygnowali ze swego podstawowego obowiązku.
opr. mg/mg