Pierwsze spotkania z ukochaną, ślub, sielanka ... to wszystko mija i okazuje się, że nie ma małżeństw idealnych. Codzienną miłość trzeba wypracować
Kto z nas nie pamięta pierwszych spotkań z ukochaną (ukochanym), fascynacji, pragnienia bycia ciągle razem. jesteśmy zakochani, mamy mnóstwo energii, świat jest cudowny. wyjątkowa jest przede wszystkim osoba, z którą się umawiamy. Zazwyczaj ją idealizujemy. Budzimy się z sielanki, gdy przychodzą pierwsze konflikty, potem kryzys, którym jesteśmy bardzo zaskoczeni. Odkrywamy Amerykę — okazuje się, że jednak wiele nas różni! ale przecież, tłumaczymy sobie, nie zdradzamy się, mamy podobne systemy wartości, jesteśmy dobrymi ludźmi, więc nic złego nie może się przytrafić naszemu związkowi. Nic bardziej mylnego.
Obserwuję związki znajomych — młodych, tych bardziej dojrzałych i tych z największym stażem. W każdym przedziale wiekowym zagrożenia są podobne. Różnica polega na tym, że młodym małżonkom łatwiej odejść od siebie, rozpocząć życie na nowo. Nasi rodzice i dziadkowie do przysięgi małżeńskiej podchodzili znacznie poważniej.
Jakie są główne objawy choroby, która niszczy małżeństwo? W wielu związkach jedna ze stron cierpi na „syndrom geniusza”. To jedno z największych zagrożeń dla zdrowych relacji męsko-damskich. Oczywiście geniusz raczej nie ma świadomości tego, że występuje w roli wszechwiedzącego. Nie przyzna się, że to on decyduje o sposobie wspólnego spędzania wolnego czasu, sprawach dotyczących dzieci, domowych obowiązkach itp. W każdej sytuacji najlepiej wie, jak postąpić, zawsze podejmuje słuszne decyzje, wie, co jest najlepsze dla niego i partnera. W tym przypadku trudno myśleć o kompromisach, geniuszowi bowiem zawsze trzeba ustępować. Kiedy coś dzieje się nie po jego myśli, niezgodnie z jego wizją, geniusz się denerwuje, często staje się agresywny albo się obraża. Szanse przetrwania takich związków są znikome, chyba że jedno z małżonków z góry przyjmie postawę wycofaną, pogodzi się z sytuacją, że nigdy o niczym nie decyduje, pełni w związku rolę parobka lub służącej.
Żyjemy w czasach, w których wszystko musi być idealne: mąż, żona, kochanek, związek, wygląd, praca, wakacje... W modzie jest bycie „naj”. Niedoskonałość ma być usuwana albo przemilczana. Najlepszym przykładem są operacje plastyczne, które mają usuwać niedoskonałości cielesne — faktyczne lub wydumane. Często w tym dążeniu do idealnego związku zapominamy, co, a właściwie kto jest tak naprawdę ważny. W dążeniu do perfekcji stawiamy czasem sobie i partnerowi bardzo wysokie wymagania. Niby w dobrej wierze, bo chcemy, żeby się rozwijał, nie stał w miejscu. „Dla jego dobra” stawiamy mu wymagania, którym nie jest w stanie sprostać. Przychodzi rozczarowanie nasze i jego.
Broń Boże nie uważam, że nie trzeba wymagać od naszej drugiej połówki, ale przede wszystkim należy wsłuchać się w jej głos. Perfekcjonizm jednego z małżonków nie musi prowadzić do szybkiego rozpadu związku, ale może potęgować niechęć małżonków do siebie i frustrację obojga. Perfekcjonista jest ciągle niezadowolony z partnera, który nie spełnia jego oczekiwań, a partner jest zmęczony i niezadowolony z samego siebie, gdyż ma świadomość, że zawodzi, ciągle czegoś mu brakuje, nie dorasta do stawianych mu wymagań.
To, co szczególnie mnie uderza, gdy obserwuję związki w różnym wieku, to permanentne wychwalanie przez kobiety cudzych mężów. W myśl zasady, że oni (one) mają lepiej. Do rzadkości należy publiczne pochwalenie własnego męża czy partnera, natomiast w dobrym tonie jest pochwalić męża siostry, koleżanki lub innej bliskiej osoby.
Nie tylko u cioci na imieninach panowie wysłuchują od cudzych żon, jacy są pracowici, zaradni bądź posiadają umiejętności, których u mężów danych pań próżno szukać. A jednocześnie krew ich zalewa, gdy słyszą zachwyty własnych żon nad innymi mężczyznami. Świadomość ciągłego porównywania do mężów sióstr, kuzynek, koleżanek z pracy, którzy zawsze będą lepsi, bardziej pracowici, zaradniejsi, na pewno nie wpływa najlepiej na płeć brzydką.
Porównywanie przyjmuje też inną formę. Prym w zachwalaniu cudzych związków wiodą kobiety. Niektóre wręcz do znudzenia rozpływają się w zachwytach nad przewagą związków sióstr czy koleżanek. Bo przecież Kowalscy byli na lepszych wakacjach, on ją bardziej kocha (bo wszystko za nią robi), koło domu mają czyściej, ładniej itd. Już wszyscy wkoło wiedzą, że u nich w związku nie dzieje się za dobrze.
Pozornie wydaje się to takie niewinne, nieszkodliwe. Panie za wszelką cenę pragną „uszyć sobie mężczyznę na miarę”. To przecież takie oczywiste, że on ma być taki, jak ja chcę. To skaza nie tylko tych kobiet, które mają niewielki staż w związku (choć te są święcie przekonane, że uda im się stworzyć mężczyznę własnych wyobrażeń).
Wzorce często czerpią z domów rodzinnych. Jeśli na przykład ojciec pani był złotą rączką, pani taka próbuje ukochanego przerobić na jego obraz i podobieństwo. I tak rozpoczyna się mozolna akcja urabiania własnego mężczyzny, która niechybnie musi się zakończyć klęską. Co bardziej przenikliwe białogłowy dość szybko dochodzą do wniosku, że takowa „przeróbka” nie ma sensu i jest ze szkodą nie tylko dla delikwenta, ale i samego związku.
Niestety, spora część niewiast wbrew zdrowemu rozsądkowi z uporem maniaka dręczy swojego mężczyznę do granic możliwości jego i związku. Nie bardzo się przejmuje tym, czy on jest szczęśliwy i co jest dla niego dobre.
W każdym normalnym związku występują różnice zdań, nieraz prowadzące do konfliktów. Winę ponosi raz jedna, raz druga strona, innym razem rozkłada się ona na oboje partnerów. Jednak zdarza się, że w relacjach damsko-męskich jedna ze stron permanentnie kreuje siebie na ofiarę sporów, a partnera na sprawcę. Zazwyczaj to mężczyźni mają przepraszać za konflikty, od nich oczekuje się, że uczynią pierwszy krok, przyniosą kwiaty.
A przecież w mediach i nie tylko trąbi się na okrągło o równouprawnieniu. Czyżby rzeczywiście była tak drastyczna różnica w poziomie odpowiedzialności kobiety i mężczyzny za rodzinne problemy?
Nie da się jednoznacznie stwierdzić, dlaczego tak się dzieje, ale podpowiedzią jest psychika pań. Kobiety patrzą na świat bardziej emocjonalnie i to nieraz przesłania im prawdziwy obraz sytuacji. Do tego dochodzi znany mechanizm przerzucania odpowiedzialności na kogoś innego. Tak ludzie robią od wieków: w rodzinie, pracy, szkole itd.
Temat znany i powtarzany na kursach przedmałżeńskich, w różnych publikacjach, przetrawiony przez wielu w życiowym doświadczeniu. Wcale nie chodzi tu o zagrożenie płynące z faktu, że teściowa to wcielenie zła, a teść — tyran.
Zagrożenie wynika z faktu, że w relacjach między młodszym a starszym pokoleniem istnieje nieprzezwyciężalny konflikt, a może zwyczajna odmienność stylu życia, wartości, recepty na spędzanie wolnego czasu, wychowywanie dzieci itp. Nawet pomimo podobieństw i nie wiem jakiej zgodności w relacjach międzypokoleniowych prędzej czy później zaiskrzy. Zwłaszcza gdy mieszkamy pod jednym dachem i dzielimy łazienkę, kuchnię... Do tego dochodzi skłonność rodziców czy teściów do narzucania własnego zdania i przyznawania sobie ostatecznej racji.
Powszechne jest w sytuacjach konfliktowych, w których uczestniczą małżonkowie i teściowie, stawanie przez żonę czy męża po stronie rodziców bądź teściów. To tylko zaostrza relacje w związku.
Twierdzenie, że kobiety w dzisiejszym świecie są dyskryminowane, jest w niektórych środowiskach traktowane niemal jak dogmat. I niech ktoś spróbuje myśleć inaczej... Zostanie uznany za szowinistę, mohera, homofoba i nie wiadomo kogo jeszcze.
I faktycznie: są obszary (np. płace), które potwierdzają, że nie ma równości między kobietami i mężczyznami, ale czy patrząc z perspektywy polskiej rodziny, lamenty kobiet — a może wojujących feministek — można uznać za faktycznie uzasadnione? Czy we współczesnym społeczeństwie oczekiwania wobec mężczyzn nie są większe niż wobec płci pięknej?
Od mężczyzny oczekuje się, by nie tylko utrzymał dom, wykonywał typowo męskie zajęcia w domu/mieszkaniu czy przy domu, ale też by był nianią oraz angażował się w domowe obowiązki zarezerwowane niegdyś dla pań, takie jak zmywanie, sprzątanie, pranie itp.
Do tego facet nie może sobie pozwolić na chwilę słabości. Kobieta — jak najbardziej. Czy od kobiet ktoś oczekuje, że w podobnym stopniu będą brały na siebie obowiązek domowych remontów, ciężkich prac fizycznych? Dzisiejsze równouprawnienie to zakamuflowane nierównouprawnienie, w którym nierzadko kobietom wolno więcej niż mężczyznom, mniej się od nich wymaga niż od panów, do tego więcej uchodzi im na sucho.
Kiedy wypowiadamy słowa przysięgi małżeńskiej, jesteśmy pewni, że będziemy zawsze razem. Nie wyobrażamy sobie, że zdecydujemy się na rozstanie, a przecież statystyki nie kłamią — liczba rozwodów z roku na rok nie maleje.
Nie bagatelizując zdrady, niezgodności charakterów czy poważnych problemów finansowych niszczących związki, wypada uczulić na to, co niepozorne, schowane i niewidoczne. Związki często rozpadają się powoli, przez egoizm, złą komunikację, niezdolność do kompromisu i brak zrozumienia drugiej osoby.
Warto sobie uświadomić, jakie niebezpieczeństwa czyhają na nasz związek, żeby w porę im zapobiegać lub umiejętnie się przed nimi bronić. Żeby któregoś dnia się nie okazało, że każdy chciał dobrze, a małżeństwo się rozpadło.
opr. mg/mg