To jest nasza rzeczywistość. Co roku około osiemset noworodków jest porzucanych w szpitalach przez matki. Liczba ta stale rośnie. Część dzieci znajduje nowy dom. Zazwyczaj udaje się tym zdrowym
To jest nasza rzeczywistość. Co roku około osiemset noworodków jest porzucanych w szpitalach przez matki. Liczba ta stale rośnie. Część dzieci znajduje nowy dom. Zazwyczaj udaje się tym zdrowym. A co jeśli dziecko jest niepełnosprawne? Wtedy sprawa się komplikuje…
Jedno z mieszkań na Ursynowie. Mieszka tu spora rodzinka. Na podłodze wala się tuzin chłopięcych trzewików. Pani Marta Witecka zaprasza mnie do pokoju. Ma czterdzieści dwa lata.
- Tworzymy zgraną, siedmioosobową rodzinę. Zawsze chciałam mieć dużo dzieci - opowiada. - Tylko nie spodziewałam się, by jedno z nich mogło mieć zespół Downa. Gdy kobieta jest w ciąży, w ogóle nie bierze tego pod uwagę. Wybiera nowe mebelki dla dziecka, kompletuje ubranka. Przepraszam, ale będę jednocześnie prasowała - sterta czystego prania niemal przesłania mi rozmówczynię. Czternaście lat temu dowiedzieliśmy się z Andrzejem, moim mężem, że nasze drugie dziecko ma zespół Downa. Szok. Niedowierzanie. Na szczęście nie zostaliśmy sami. Mimo że ukończyłam Pedagogikę Specjalną, stanęłam przed wielkim wyzwaniem. Co innego uczyć się o takich dzieciach, co innego je mieć… Na szczęście Szymek nie miał ani wady serca, ani żadnych poważniejszych powikłań związanych z chorobą. Szybko oswoiliśmy się z nową sytuacją. Zapragnęliśmy następnego dziecka. Urodził się nam kolejny, trzeci już syn. Marzyłam, by zrównoważyć tę chłopięcą zgraję. Chciałam kupować różowe sukienki, zaplatać warkoczyki… Postanowiliśmy zaadoptować dziewczynkę. Wiedzieliśmy, że będziemy ją kochać, jak własną pociechę.
Dom Dziecka nie stawiał żadnych przeszkód. Musieliśmy za to kupić większe mieszkanie. Udało się cudem. W ośrodku panuje niepisany zwyczaj: potencjalni rodzice najpierw muszą zapoznać się z sytuacją prawną i medyczną dziecka. Dopiero potem mogą poznać maleństwo osobiście. Decyzję o adopcji naprawdę trzeba podejmować „na chłodno.” Widok takiego malucha potrafi wzruszyć. Myślę, że jestem silną osobą. Jednak historie porzuconych dzieci, wzbudzają we mnie emocje nie do opisania. Pamiętam, jak moja znajoma opowiedziała mi przejścia pewnego chłopca z zespołem Downa. Jego brat bliźniak był zdrowy, on chory. Po donoszeniu ciąży ich matka zabrała ze sobą do domu tylko zdrowego syna. Ten chory – Kuba- został przekazany do Domu Dziecka. Ta opowieść mną wstrząsnęła. Nie zapomnę, co powiedziałam mojej koleżance: „Gdybym tylko miała możliwość, wzięłabym to dziecko do siebie, bo dla mnie stało się kimś bardzo konkretnym” - wspominała.
- Siedzieliśmy z mężem w gabinecie Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie. Pracownicy wnieśli nam dokumentację dziecka, być może naszego dziecka. Ścisnęłam męża za rękę. A na teczce grubym czarnym flamastrem napis: JAKUB. To nie była jednak żadna pomyłka.
„Chcielibyśmy Państwu przedstawić historię tego chłopca. Być może zdecydujecie się wziąć go do rodziny zastępczej. Jeśli nie, powrócimy do tematu dziewczynki.” Byliśmy jednocześnie i zaskoczeni, i zaciekawieni. Pamiętam doskonale – w miarę jak urzędnik odkrywał przed nami kolejne karty historii tego chłopca, fala ciepła zaczęła zalewać moje ciało. Byłam pewna, że już gdzieś słyszałam podobną opowieść – mówiła.
Pani Marta już od dłuższej chwili jeździ żelazkiem po tym samym fragmencie prześcieradła. Próbuje opanować wzruszenie. Po policzku pływają łzy. Odchodzi od deski do prasowania. Siada na brzegu kanapy.
- Po tamtej pamiętnej wizycie w Ośrodku Adopcyjnym, zadzwoniłam do mojej koleżanki. Tej samej, która kiedyś opowiedziała mi historię Kuby z zespołem Downa. Po prostu wiedziałam, że dziecko z jej opowiadań i to z ośrodka, to jedna i ta sama osoba. Potwierdziła zgodność nazwisk. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w taki „zbieg okoliczności”. Nie ma przypadków. Gdy opowiedziałam o wszystkim mężowi, był tym niezwykle poruszony. Z nas dwojga, to on najbardziej pragnął mieć wreszcie córeczkę. Historia Kuby wstrząsnęła nim od środka. Doszedł do wniosku, że okoliczności, w jakich poznaliśmy losy tego chłopca, są wprost niewiarygodne. Odebrał to jako znak od Boga, że Kuba ma być z nami. „Ja z Panem Bogiem kłócic się nie będę” - tak mi właśnie powiedział - wspominała.
- Wyraziliśmy zainteresowanie Kubą. Zaczęliśmy go odwiedzać. Był jeszcze bardzo malutki, a ja chciałam by zaczął się do mnie przyzwyczajać. Siedziałam przy jego łóżeczku w Domu Dziecka - karmiłam, myłam i przebierałam go do snu. Z każdą minutą coraz bardziej wrastał mi w serce. Pozostałe dzieci były tam przebierane w nocne śpioszki już o 12 w południe. Inaczej obsługa ośrodka nie zdążyłaby ze wszystkim na czas. To miejsce w niczym jednak nie przypominało dickensowskiego sierocińca - wręcz przeciwnie: dzieci miały ładne i schludne ubranka, kolorowe zabawki, wszystko dobrej jakości. Tym dzieciaczkom jest potrzebne do życia wszystko i nic. Część z nich cierpi na chorobę sierocą w wyniku braku miłości matki do dziecka. Kto ich nie widział, ten nie wie, co mam na myśli. Niektóre z nich potrafiły kiwać się bez przerwy przez kilka godzin, mniejsze ssały palec. Większość z nich była smutna i apatyczna. Przychodziłam do Kuby kilka razy w tygodniu, przy każdej wizycie byłam wręcz oblepiana przez trójkę lub czwórkę dzieci, które błagały: „Zabierzesz mnie ze sobą?” Gula w gardle. Co miałam im odpowiedzieć? - pytała retorycznie.
***
„Zakątek 21” to największe ogólnopolskie forum internetowe i grupa wsparcia dla osób, które borykają się z problemem zespołu Downa. Oto niektóre z tysięcy wypowiedzi:
„Widziałam dzisiaj dziewczynkę. Maleńką, waży niecałe trzy kilogramy. Ma trzy tygodnie; kruczoczarne, lekko podkręcone włosy i lekko skośne oczy i ZD. Rozmawiałam z jej rodzicami. To była bardzo trudna rozmowa. Oni nie chcą "takiego" dziecka. Co byście powiedzieli takim rodzicom?” (kalinka) [pisownia oryg. przyp. red.]
„Mam nieodparte wrażenie, że kiedy rodzi się dziecko z zD, rodzice widzą siebie nie tu i teraz. Tylko widzą swoje dziecko od razu za 30 lat, widzą zupełnie stereotypowo - jako brzydkie, grube, niemodnie ubrane, w grubych oprawach okularów i dziwnej fryzurze a oni sami już widzą się jako styrani ciągłą rehabilitacją, terapiami, bez przyjaciół...”( kabatka) [pisownia oryg. przyp. red.]
***
19 listopada minie dziewięć lat odkąd Kuba jest z nami. Z biegiem czasu dowiedziałam się coraz więcej na temat biologicznej matki chłopca. W trakcie ciąży zrobiła badanie prenatalne, stąd wiedziała, że jedno z dzieci jest upośledzone. Dlatego chciała dokonać aborcji selektywnej, która polega na usunięciu tylko jednego z nich. Jest to dosyć ryzykowny zabieg – na zachodzie odnotowano przypadki, kiedy to dzieci wyczuwały zbliżające się niebezpieczeństwo i instynktownie zamieniały się miejscami. Przeżywało nie to dziecko, które powinno. W tym przypadku, na szczęście, lekarze się nie zgodzili na takie rozwiązanie. Po porodzie Kuba został pozostawiony, a właściwie porzucony, w szpitalu.
”Czy żadna z Was nie przechodziła załamania, złości, bezradności? Nie wierzę. To nie FAKT POSIADANIA DZIECKA przerosło tych ludzi, ale FAKT POSIADANIA CHOROBY -- Zespołu Downa. Czy będąc w ciąży, mając zostać rodzicami myśli się o tym, że to dziecko może być chore? Nie -- wszyscy czekają na zdrowe dziecko, tak jest, było i będzie. I nie ma się innych oczekiwań". (Ania) [pisownia oryg. przyp. red.]
***
Herbata zdążyła już całkiem wystygnąć. Pani Marta wpatruje się przed siebie. Dzieli się swoimi przemyśleniami:
Wyobraźmy sobie kobietę po czterdziestce, wykształconą, dobrze sytuowaną. Myślę, że biologiczna matka Kuby nie wszystkim powiedziała, że będzie miała bliźniaki. Na pewno nie zapomniała. Przecież co roku jej synek obchodzi urodziny. Musi zastanawiać się, co dzieje się z Kubą. Tego jednak już raczej się nie dowie. Współczuję jej całą sobą. Nigdy nie chciałabym dźwigać podobnego ciężaru. Ze swojej strony nie zrobiłam do tej pory niczego, żeby ją odszukać. Znam ją jedynie ze zdjęć. I tak ma pozostać.
Dopijamy ostatni łyk herbaty. Pani Marta jest już wyraźnie spokojniejsza. - Myślę, że zabrakło jej po prostu wsparcia, poczucia bezpieczeństwa. Matka nie porzuca tak po prostu. W życiu tej kobiety musiało się wydarzyć coś, co zmusiło ją do zignorowania instynktu macierzyńskiego. Nigdy jej nie oceniałam i nie zamierzam tego robić – stwierdziła ze współczuciem.
Na forum „Zakątek 21” pisało do mnie sporo dziewczyn, które zastanawiały się, czy powinny urodzić dziecko z zespołem Downa. Wątpiły w to, że dadzą radę je potem wychować. Były gotowe poświęcić swoje życie dla takich dzieci, pod warunkiem, że codziennie dostawały nowego mejla pełnego zachęty i miłości od kobiet, które już przez to przeszły i są gotowe pomagać innym.
Oglądałam kiedyś piękny film, jeszcze za czasów studiów. Nie pamiętam jednak jego tytułu. Opowiadał o kobiecie, która urodziła dziecko z zespołem Downa. Początkowo nie mogła pogodzić się z tym faktem. Potem jednak stanęła na nogi. W końcowej scenie wygłasza płomienne przemówienie na temat sytuacji, z jaką musiała się zmierzyć: „Wyobraźcie sobie, że wykupiliście wycieczkę życia do Stanów Zjednoczonych. Wsiadacie do samolotu. Jednak w wyniku zawiei, ostatecznie lądujecie na lotnisku w Holandii. Macie prawo być rozczarowani. Ale wiecie, co Wam powiem? W Holandii są przecież takie piękne tulipany i wiatraki. Trzeba je tylko polubić".
opr. ac/ac