Na falach medialnej piany

Coraz trudniej oddzielić w mediach informację od komentarza. Czy jest to jeszcze poszukiwanie prawdy, czy tylko sensacji? Rozmowa z Piotrem Legutko

Powinniśmy się starać wybrać takie medium, w którym informacja jest wyraźnie oddzielona od komentarza. Bo faktycznie te dwie rzeczywistości są dziś mieszane w sposób bardzo niebezpieczny. W wielu gazetach coraz trudniej znaleźć czystą informację, a jest gros tekstów, które mówią o tym, co o danej sprawie mamy myśleć. Z Piotrem Legutko, dziennikarzem, publicystą, redaktorem „Gościa Niedzielnego” rozmawia Cezary Sękalski.

Jaka jest, według Pana, najważniejsza dzisiaj misja mediów?

Medium, jak sama nazwa wskazuje, jest pośrednikiem, który pozwala nam zrozumieć otaczający świat. Wiadomo bowiem, że każdy z nas nie potrafi samodzielnie, osobiście i bezpośrednio wszystkiego poznać i zrozumieć. Jesteśmy niejako na media skazani. Każdy, kto myśli, że bez mediów da sobie radę i może w ten sposób funkcjonować, błądzi. Chyba że przyjął jako drogę życiową izolację od świata i żyje w jakimś zamkniętym klasztorze... Jeśli jednak funkcjonuje w społeczeństwie, pracuje, próbuje działać publicznie, jest skazany na korzystanie z mediów.

Ich misją jest opisywanie i tłumaczenie świata w sposób maksymalnie transparentny i przejrzysty. Od razu trzeba jednak dodać, że zadanie to dziś realizują w stopniu niewielkim i używają swojej mocy nie zawsze w odpowiedni sposób.

Trzeba zatem zapytać, czy media w naszym kraju dążą do ukazywania prawdy?

Myślę, że niektóre tak. I zawsze przy takich okazjach powtarzam, że nie należy generalizować. Nie wszystkie media kłamią, manipulują, oszukują — są ze swej natury złe. Na pewno sytuacja w ostatnich latach bardzo się zmieniła (w przypadku pewnych mediów na gorsze). Można też znaleźć takie, które są dużo lepsze. Dlatego teraz, jak nigdy wcześniej, ważną rolę odgrywa wolna wola człowieka i jego świadomy wybór tych mediów, z których chce korzystać.

Nieszczęście polega jednak na bierności bardzo wielu ludzi. Takie osoby są idealnym — przepraszam za wyrażenie — „materiałem” do manipulowania i wytwarzania pewnych nawyków i złych zachowań. Bo jeśli ktoś wykazuje odrobinę dobrej woli i chce być dobrze poinformowany, w tej chwili naprawdę jest to możliwe.

Istnieje bardzo dużo mediów, które rzeczywiście kierują się prawdą i uważają, że dotarcie do niej jest możliwe. Istnieją też takie, które przyjmują założenie, że nie ma czegoś takiego jak prawda i w jej miejsce usiłują wcisnąć kategorię newsa. Na szczęście nie wszystkie redakcje tak uważają. Mówię to nie tylko jako redaktor katolickiego tygodnika, bo myślę, że jest też wiele świeckich mediów, które bardzo poważnie traktują swoją misję i pragną do prawdy dotrzeć, ponieważ uważają ją za naczelną kategorię w swojej działalności.

Czy można rozpoznać, które medium dąży do prawdy, a które szuka tylko faktów potwierdzających jego linię ideologiczną albo sprzyjających wąsko pojętym interesom?

Nie jest to łatwe. Na pewno dużą rolę odgrywa marka — co oczywiście zabrzmi nazbyt biznesowo. Ludzie często kierują się szyldem czy też opinią o danym medium. Istnieją tytuły, redakcje, które mają wieloletnie doświadczenie i wielokrotnie nie zawodziły, więc można na nich polegać. Natomiast w przypadku nowych mediów warto zawsze sięgać do różnych źródeł danej informacji, najlepiej takich, które na daną sprawę patrzą z różnych punktów widzenia. Wtedy  możemy zweryfikować pewne fakty. Oczywiście wiadomo, że jedni mają tendencję, aby iść zanadto w lewo, inni w prawo, ale czytanie informacji przynależnych do różnych opcji nie musi powodować, że poczujemy się kompletnie zagubieni. Jeśli oglądamy jakiś fakt z różnych stron,  jesteśmy w stanie rozpoznać prawdę. 

Dodatkowa trudność polega na bezkrytycznym przyjmowaniu informacji z mediów, które wyznają podobne do naszych wartości albo sprzyjają tej samej opcji politycznej. Nie jest to dobre również z tego względu, że istnieje ryzyko filtrowania rzeczywistości i odrzucania informacji, które są dla nas nieprzyjemne. Wtedy mamy tendencję do zamiatania pod dywan danej informacji albo tłumaczenia potknięć ulubionych polityków czy też ludzi Kościoła (mamy przecież naturalną skłonność do tego, że kibicujemy Kościołowi i jego przedstawicielom). Takie filtrowanie jest niebezpieczne, ponieważ może prowadzić do zamazywania prawdy.

Dziś częściej niż o poszukiwaniu prawdy mówi się o narracji będącej swoistym odczytaniem i komentowaniem faktów: każda redakcja ma swoją optykę i po swojemu opisuje świat. Czy istnieją narzędzia pomocne w odczytaniu czyja narracja jest bliższa prawdy?

Samo pojęcie narracji bardziej pasuje do marketingu politycznego niż do dziennikarstwa. Już sam fakt, że jakieś medium ma swoją narrację, opowiada nam jakąś historię, przesuwa nas ze sfery faktów w rejon pewnej perswazji albo formacji (możemy to w różny sposób nazywać) i  świadczy o znikomej przydatności danego narzędzia do pełnego opisu rzeczywistości. Więc jeśli szukamy dobrych narzędzi, powinniśmy się starać wybrać takie medium, w którym informację wyraźnie oddzielono od komentarza, gdyż te dwie rzeczywistości są dziś mieszane w sposób bardzo niebezpieczny. W wielu gazetach coraz trudniej znaleźć czystą informację, a jest gros tekstów, które mówią o tym, co o danej sprawie mamy myśleć.

Dodatkowa trudność polega na tym, że dziś funkcjonujemy w świecie mediów tożsamościowych, czyli takich, które są skierowane do ludzi o bardzo określonych poglądach i konkretnej tożsamości. Z tego powodu przesuwamy się w sferę zupełnie innego rozumienia znaczenia mediów i ich zadań.

Dzisiaj mówi się też o mediach opiniotwórczych, które z założenia opisują świat pod pewnym, własnym kątem widzenia. A ponieważ debata publiczna w Polsce zaostrza się, przeciętny czytelnik ma coraz większą potrzebę sięgania po czasopismo, z którym będzie mógł się bardziej identyfikować. Ono przeprowadzi go przez gąszcz informacji w taki sposób, żeby umocnił się we własnych poglądach na rzeczywistość, a nie po to, aby były one obiektywizowane... To z kolei prowadzi do coraz większej polaryzacji stanowisk...

Jeżeli sięgniemy do historii mediów, to one zawsze były związane z jakimś światopoglądem i określonym systemem wartości. Jedno drugiego nie wyklucza, zawsze tak było. Tak w Stanach Zjednoczonych, jak i we Francji kto inny kupuje gazety lewicowe, a kto inny prawicowe. Ja nie krytykuję tego, że media tożsamościowe istnieją, w końcu „Gość Niedzielny”, w którym pracuję, też do nich należy, bo jeśli ktoś kupuje tę gazetę, przyjmuje cały oferowany przez nią bagaż — jak powiedzą jedni — albo całą wolność — jak stwierdzą inni. To naturalne.

Posiadanie określonych poglądów nie zwalnia jednak mediów od rzetelnego podawania informacji dotyczącej otaczającego świata, nawet jeśli stawiają one w złym świetle osoby, z którymi sympatyzujemy.

Wokół jakich najważniejszych spraw toczy się obecnie debata publiczna w Polsce?

Debata ta ma charakter tożsamościowy. Jesteśmy w trakcie wojny kulturowej. Można powiedzieć, że każdy temat, jaki by nie był podejmowany, odczytywany jest w takiej właśnie perspektywie. Nie jest to tylko wojna między PO a PIS-em. Nie chodzi o problem partyjny ani polityczny, a jeśli już, to o metapolityczny. Dotyczy on kwestii, które określają nas jako ludzi wyznających pewien system wartości. To bardzo poważny spór. Nie pojawił się on teraz, bo kiedy prześledzimy całą historię Polski, zobaczymy, że toczył się zawsze.

Polski podział jest, oczywiście, dla wielu ludzi bardzo bolesny, ale myślę, że należy go przyjąć jako sytuację zupełnie naturalną. Tak już jest, że ludzie różnią się poglądami i spojrzeniem na świat. Ten spór przez politykę i przez część mediów jest obecnie brutalnie zaostrzany, co nie znaczy, że istnieje idealna rzeczywistość bez konfliktów. Jeśli bowiem będziemy udawać, że jest w ogóle możliwa taka sytuacja, w której wszyscy będziemy się zgadzać we wszystkim, to pozostaniemy w obrębie utopii.

Prawdą jest istnienie głębokiego podziału w polskiej rzeczywistości mającego odzwierciedlenie w historii i w biografiach bardzo wielu ludzi, co widać szczególnie w sferze mediów. Wielu ludzi broni dziś za wszelką cenę swoich biografii. Przywołam tu książkę Dariusza Gawina Wielki zwrot, która pokazuje, jak kształtowała się myśl inteligencji polskiej w końcowych dekadach PRL-u (1956-76). Pojawiają się w niej nazwiska ludzi bardzo wpływowych i znaczących w polskiej polityce i mediach. My, ludzie wierzący, wychowani w pewnej tradycji, także mamy swoje korzenie. To są dwie różne Polski, co jednak nie znaczy, że nie możemy żyć w jednym kraju i współpracować. Aby mogło tak się stać, musimy mieć dla siebie zrozumienie i szacunek, co w obecnej debacie publicznej nie zawsze się udaje.

Czy zgodzi się Pan z opinią, że siła i kształt państwa zależą od jakości debaty publicznej oraz od zdolności oddzielania w niej przez społeczeństwo ziarna od plew?

Tak, oczywiście. Niezwykle ważne jest postawienie diagnozy: czy żyjemy w społeczeństwie, które ma ukształtowany system wartości i swoje autorytety, czy też pogrążamy się w pewnej anarchii? Jesteśmy w ciekawym momencie, bowiem debata publiczna wychodzi z dobrze znanych obszarów, gdzie spotykali się nasi przedstawiciele mający konkretne dokonania, których obdarzamy autorytetem. Teraz coraz częściej wszyscy dyskutują ze wszystkimi, bo żyjemy w społeczności internetowej. Debaty toczą się na portalach społecznościowych, w blogosferze itp. Z jednej strony na tym właśnie polega wolność i demokracja, z drugiej jednak jest to też ogromne zagrożenie, bo dyskusje te nieraz pogrążają się w bagnie chaosu aksjologicznego, językowego i kulturowego.

Co więcej, debata, która rozgrywa się w Internecie, jest bardzo wrażliwa na wszelkiego rodzaju ataki histerii. Wystarczy, że wypłynie jakiś fakt, który nawet nie do końca został zweryfikowany i sprawdzony, a już jest on w stanie wywołać dziesiątki tysięcy komentarzy, które nawzajem się napędzają, tworząc efekt kuli śniegowej. Tego typu debata rządzi się własnymi prawami, emocje rosną jak tsunami, a kiedy opadną, okazuje się, że — jak się to mówi — góra urodziła mysz. I tak naprawdę nie wiadomo, o cośmy się tak bardzo emocjonalnie spierali.

Obecnie debata publiczna często nie ogniskuje się już wokół wartości czy problemów, ale wokół cytatów. Ktoś coś powie i ta wypowiedź żyje w sposób niesłychanie intensywny przez 24 czy 48 godzin. Potem pierwotne emocje opadają, bo znowu ktoś inny powiedział coś emocjonującego. Na końcu okazuje się, że jest to zwykła medialna piana, która niewiele ma wspólnego z debatą.

Jak w takim razie nauczyć się zdrowego dystansu od tego rodzaju przekazu? Jak nie dać się porywać przez medialną pianę?

Nie jest to oczywiście łatwe, bo kiedy korzystamy z jakiegokolwiek medium (zwłaszcza elektronicznego), widzimy, że wszystko żyje wokół pewnych cytatów i wypowiedzi. Moja rada jest taka: nie musimy tak często włączać się w ten nurt.

Patrzę na moich kolegów dziennikarzy, którzy są bardzo aktywni na Twitterze albo na Facebooku. Wydaje mi się, że przydałoby się, by w pewnym momencie wyjęli wtyczkę, przez chwilę się pomodlili, coś przemyśleli, złapali pewien dystans do tego wszystkiego, aby zyskać nieco szerszą perspektywę patrzenia, z punktu widzenia własnych wartości i swojej wiary. Czasem naprawdę trzeba policzyć do dziesięciu, zanim coś się powie. Dopiero wtedy można z powrotem się włączyć. Dobrze jest zrobić chwilę przerwy i przestać być nieustannie zaangażowanym w to wszystko, bo wtedy człowiek cały czas płynie na fali emocji i nie jest w stanie normalnie funkcjonować.

W mediach jest za dużo emocji i część z nich na pewno należałoby uspokoić. Nie należy dać się porwać falom gwałtownych polemik, trzeba uważać na słowa, bo czasem niektóre są jak kamienie, które zalegają na przedpolu, i trudno je w debacie odrzucić. Trzeba umieć ważyć słowa i nieraz wstrzymać się od komentarza, poczekać, aż fakty zostaną zweryfikowane i dowiemy się, jak było naprawdę. Nie należy spieszyć się z ocenami.

To najprostsze rady, jakich można dziś udzielić, żeby choć trochę opanować tę debatę i mieć poczucie, że nie jesteśmy manipulowani i porywani przez falę, która za chwilę może okazać się niepotrzebna i niczym nieuzasadniona.

Czyli mniej emocji, a więcej rozumu?

Zdecydowanie! Bardzo ważna jest dziś edukacja medialna. Przyzwyczailiśmy się do tego, że uczymy dzieci czytać i pisać, natomiast żyjemy w takim świecie, w którym trzeba uczyć także właściwie odbierać media i je dekodować. Od najmłodszych lat trzeba ludzi uczyć, żeby starali się przebijać przez medialną pianę i docierać do istoty rzeczy. Edukacja medialna jest nam bardzo potrzebna.

„Głos Ojca Pio” [6/84/2013]

www.glosojcapio.pl

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama