W jaki sposób działa psychoterapia i dlaczego odnosi skutek
Opór w psychoterapii. Jak pracować z trudnym klientem?Kottler Jeffrey A.
Wstęp Muszę coś wyznać. Praktykuję psychoterapię, prowadzę wykłady z tej dziedziny i piszę na ten temat od ponad piętnastu lat, wciąż jednak nie mam pojęcia, w jaki sposób to działa i dlaczego odnosi skutek. Proszę mnie źle nie zrozumieć: wiem, co mówić na temat terapii swoim klientom i studentom; byliby bardzo zaniepokojeni, gdyby uważali, że nie potrafię wyjaśnić, czym się zajmuję. Mówię im, że terapia to proces tajemniczy, który na każdą osobę działa w inny sposób. Wyjaśniam, że opiera się on na pełnym zaufania związku, dzięki któremu analizujemy dogłębnie życie danej osoby, pomagając jej poradzić sobie z nierozwiązanymi problemami oraz podjąć decyzje dotyczące pożądanego kierunku rozwoju. Stwarzamy plan osiągnięcia tego, czego pragnie klient. Większość osób akceptuje to wyjaśnienie. Oddycham wtedy z ulgą. Do powyższego wyznania zmusił mnie pewien wojowniczy, nie dający się zbyć klient. Powiedział mi on: - Z całym uszanowaniem dla Pana, jeśli to dlatego terapia działa, jak zatem wyjaśnić fakt, że mój poprzedni terapeuta stwierdził, iż przyczyną skuteczności jego metody była niezbędna zmiana struktury mojej rodziny, inny z kolei był przekonany, że jego terapia umacnia mnie - cokolwiek to oznacza - a jeszcze inny wspomniał coś na temat konieczności opanowania przeze mnie od nowa wzorców poznawczych? Interesujące pytanie, prawda? Zadawałem je sobie przez te wszystkie lata. I zadaję nadal. Swoją karierę zawodową zacząłem jako zagorzały freudysta. Uwielbiałem kompleksowość psychoanalizy, jej poetykę i uporządkowany system. Czułem się bezpiecznie w towarzystwie kolegów, którzy posługiwali się tym samym językiem i pomagali sobie wzajemnie w utrzymywaniu właściwego kierunku. Czułem również, że psychoanaliza przynosi pożądane efekty - pomaga ludziom jaśniej spojrzeć na swoje życie. Gdy modne stały się poglądy Carla Rogersa, pewna wpływowa osoba zwróciła moją uwagę na terapię skoncentrowaną na kliencie. Ku swemu najwyższemu zdumieniu przekonałem się, że zajmowanie się uczuciami klienta rzeczywiście nadaje terapii nowy wymiar! Pod wpływem spotkań grupowych pod hasłem “dotyk-uczucie” porzuciłem Freuda (lub przynajmniej odżegnałem się od monogamii teoretycznej). Kolejny mistrz przybliżył mi terapię behawioralną i zwrócił uwagę na to, jak ważne jest pomaganie klientom w ustalaniu realistycznych celów. Jeśli nawet ograniczałem wówczas swoją uwagę do zagadnień nieświadomości, mechanizmów obronnych, mechanizmów przeniesienia i tłumionych uczuć, można mi to wybaczyć, ponieważ moi klienci gwałtownie się rozwijali, dokonując skokowych postępów! Chociaż przestałem zajmować się ich zamierzchłymi konfliktami, a nawet aktualnymi uczuciami, odczuwali poprawę, koncentrując się na określonych zachowaniach, które pragnęli zmienić. Pracując nad doktoratem, zająłem się dogłębnie praktyką w dziedzinie terapii racjonalno-motywacyjnej. Były to czasy Alberta Ellisa, Aarona Becka oraz innych teoretyków psychologii poznawczej. W końcu stałem się ich zagorzałym zwolennikiem. Przez ponad rok czytałem wszystkie książki na ten temat, z religijnym zapałem brałem udział w warsztatach i oddawałem się wyłącznie praktykowaniu RET1. Posługiwałem się prowokacyjnym, konfrontacyjnym stylem zbijania irracjonalnych przekonań, odnosząc wielkie sukcesy. W końcu jednak porzuciłem terapię racjonalno-motywacyjną. Wśród tych, którzy szukali u mnie pomocy, przynosiła wprawdzie pożądane efekty, jednak ja sam zacząłem odczuwać ograniczenie z powodu ciągłego powtarzania tej samej procedury i takich samych działań interwencyjnych. Pojawienie się Ericksona z jego hipnozą, terapią strategiczną i programowaniem neurolingwistycznym było jak świeży powiew wiatru. Jak mogłem przez lata koncentrować się wyłącznie na zagadnieniach indywidualnych, kompletnie ignorując dynamikę rodziny i struktury lingwistyczne? Zamierzałem się zrehabilitować, ucząc się tych nowych strategii niesienia pomocy. Ku swojej wielkiej radości, znów przekonałem się, że działają one w sposób niemal magiczny. Jak to się stało, że zatoczyłem pełne koło i wróciłem do stylu egzystencjalnego, opartego na dogłębnej analizie osobowości klienta? Czy dlatego, że pragnąłem w swojej pracy większej intymności, sesji terapeutycznych o większej głębi? A może rozpoczynając prywatną praktykę, potrzebowałem poczucia pewności, które zapewniają klienci długoterminowi? Niezależnie od przyczyny, zachowałem pewne elementy każdej z wymienionych wyżej metod i w pewnym momencie rozpocząłem własną praktykę. Stałem się bardziej elastyczny i brałem pod uwagę więcej opcji. Moi klienci robili postępy - może nawet większe niż poprzednio - uważam jednak, że wynikało to bardziej z mojego doświadczenia niż ze stosowania poszczególnych teorii. Opowiadając o swoich zmieniających się fascynacjach w poszukiwaniu optymalnego terapeutycznego podejścia, nie chcę, aby zabrzmiało to arogancko bądź niefrasobliwie. Intensywnie zgłębiałem różne rodzaje terapii, praktykując je następnie z wielkim entuzjazmem. Dlatego też chcę się odwrócić od prowincjalnej ideologii, by znaleźć ukryte wzorce, wspólne różnym szkołom. Wciąż zdumiewa mnie niezmiernie, jak to możliwe, że wspomniane przeze mnie teorie (oraz wiele innych) reprezentują całkowicie inne sposoby podejścia, a mimo to - są równie skuteczne. W jaki zatem sposób oddziałuje terapia, jeśli kompetentni profesjonaliści posługują się tak różnymi metodami?
Zawartość książki Jest to książka o tym, co w psychoterapii działa skutecznie. Prezentuję w niej syntezę najistotniejszych cech charakteryzujących większość stosowanych w praktyce systemów oraz ujednolicony portret perfekcyjnego klinicysty, który przekracza bariery poszczególnych szkół teoretycznych. Jest to próba określenia tego, co sprawia, że dany terapeuta - jakikolwiek terapeuta - jest najbardziej skuteczny. Niniejsza książka stanowi trzecią część trylogii, którą rozpocząłem pracą On Being a Therapist (Być terapeutą). Zajmowałem się w niej eksploracją wpływu, jaki wywiera na klinicystów praca z klientami. W drugiej części trylogii - The Imperfect Therapist (Terapeuta niedoskonały) - badałem, w jaki sposób klinicyści radzą sobie z poczuciem porażki. W niniejszej publikacji analizuję, jakie elementy stosowane przez cieszących się uznaniem terapeutów decydują o tym, że ich terapia jest skuteczna. Poprzednie dwie książki z tej serii dotyczyły wielu stresujących sytuacji i typowych zadań stojących przed tymi, którzy zajmują się pracą terapeutyczną. Skuteczny terapeuta niesie ze sobą przesłanie, które jest znacznie bardziej inspirujące. Próbuję tu udowodnić, że możliwa jest synteza elementów charakteryzujących “dobrą” terapię oraz zidentyfikowanie tych cech, przymiotów i umiejętności, które z największym prawdopodobieństwem prowadzą do pozytywnych wyników. Opierając się na kwestionariuszach, rozszerzonych wywiadach z praktykującymi terapeutami, obszernym przeglądzie literatury, jak również na własnym doświadczeniu, usiłowałem znaleźć odpowiedź na kilka ważnych pytań. Co decyduje o skuteczności terapeuty? Jak to możliwe, że praktycy, którzy postępują w tak różny sposób, są mimo to równie pomocni? Jakie wspólne cechy wykazują najskuteczniejsi klinicyści w sferze procesów myślowych, cech osobowości oraz umiejętności? Co jeszcze możemy uczynić, aby wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie do stworzenia w praktyce terapeutycznej nowej epoki współpracy i syntezy? Pierwsza część Skutecznego terapeuty składa się z trzech rozdziałów, w których głębokiej analizie zostały poddane wspólne cechy większości podejść psychoterapeutycznych. Rozdział 1 to opis jednego z najbardziej zdumiewających paradoksów naszego zawodu: terapeuci działają w całkowicie różny sposób, a jednak uzyskują porównywalne wyniki. W rozdziale tym przedstawione zostały główne zagadnienia poruszane w tej książce, między innymi tematyka wspólna wszelkim interwencjom terapeutycznym. W rozdziale 2 dokonano przeglądu dawnych i obecnych prób zintegrowania różnych podejść psychoterapeutycznych w jeden ujednolicony model. Perspektywa ta pomaga zrozumieć, jak niewdzięcznym zadaniem jest próba połączenia różniących się od siebie i przeciwstawnych sobie zmiennych z syntezą tego, co wiemy i rozumiemy, zwłaszcza że nie ma zgodności nawet w kwestii nomenklatury i poszczególnych pojęć. W rozdziale 3 wykorzystano doświadczenia teoretyków i praktyków, reprezentujących podejście eklektyczne, pragmatyczne oraz integrujące; dokonano w nim przeglądu zmiennych, które są wspólne wszystkim skutecznym metodom psychoterapii. W drugiej części książki znajduje się dokładniejsza analiza atrybutów stanowiących o optymalnym funkcjonowaniu terapeuty. Niezależnie od tego, za którą szkołą teoretyczną się opowiadają, jaką reprezentują dyscyplinę zawodową bądź styl działania, wszyscy skuteczni terapeuci mają specyficzne cechy (rozdział 4), charakteryzują się określonymi procesami myślowymi (rozdział 5) oraz umiejętnościami (rozdział 6). Te możliwedo zidentyfikowania zachowania i procesy, które w każdym wypadku stanowią część skutecznego repertuaru terapeuty - niezależnie od tego, jak definiują je poszczególne szkoły - pomagają wyjaśnić, dlaczego tak wielu świetnych klinicystów mimo odmiennych metod działania pomaga swoim klientom w procesie zmian i w rozwoju osobistym. Rozdział podsumowujący pomaga czytelnikowi w przyswojeniu wielu zawartych w tej książce idei. Dzięki temu będzie mógł nadal podejmować wyzwania i odczuwać radość ze skutecznego uprawiania zawodu. Ostatecznym celem, do którego wszyscy zmierzamy, jest terapeuta znamienity (określenie to jest archaiczną formą słowa kompletny2). Termin ten odwołuje się do najwyższego poziomu osiągnięć. O autorze JEFFREY A. KOTTLER jest profesorem psychologii (w dziedzinie poradnictwa i edukacji) na University of Nevada w Las Vegas. Jako terapeuta pracował w różnorodnych środowiskach - w szpitalach, ośrodkach zdrowia psychicznego, szkołach, klinikach, na uniwersytetach i w przedsiębiorstwach, prowadzi również praktykę prywatną. Podróżuje z wykładami po Ameryce Północnej i Południowej, został także oddelegowany przez Fundację Fullbrighta do pomocy w tworzeniu programów doradczych w słabo rozwiniętych regionach Peru. Kottler jest autorem lub współautorem następujących prac: Ethical and Legal Issues in Counseling and Psychoterapy [Zagadnienia etyczne i prawne w praktyce doradczej i psychoterapii] (1977), Pragmatic Group Leadership [Pragmatyczne przywództwo grupowe] (1983), Introduction to Therapeutic Counseling [Wprowadzenie do doradztwa terapeutycznego] (1985), On Being a Therapist [Być terapeutą] (1986), The Imperfect Therapist: Learning from Failure in Therapeutic Practice [Terapeuta niedoskonały: uczenie się na niepowodzeniach w praktyce terapeutycznej] (1989) oraz Private Moments, Secret Selves: Enriching Our Time Alone [Chwile prywatne, ukryte aspekty osobowości: wzbogacanie czasu spędzanego samotnie] (1990). Obecnie J. Kottler współpracuje z instytucją The Citadel w Charleston w stanie Karolina Południowa jako profesor w dziedzinie doradztwa psychologicznego.
Rozdział 1 Jak to możliwe, że terapeuci uzyskują podobne wyniki, działając w tak różny sposób Dlaczego jedni terapeuci na ogół pomagają klientom, a inni nie? Czasopisma i książki pełne są pozornie logicznych wyjaśnień, począwszy od częstotliwości posługiwania się określonymi metodami, aż po obecność określonych czynników międzyludzkich. Podczas gdy teoretycy, badacze i praktycy spierają się między sobą na temat tego, co w rzeczywistości oddziałuje - które elementy, zmienne, cechy, procesy, pojęcia, zachowania i postawy - klienci są zastanawiająco zgodni co do tego, czego oczekują i potrzebują od tych, którzy mają im pomóc. Na ogół preferują osoby ciepłe, nie stwarzające barier, które potrafią słuchać i okazywać zrozumienie. Pragną profesjonalisty kompetentnego i pewnego siebie, który daje im poczucie nadziei. Chcą, aby w tym procesie aktywnie współpracował. Oczekują kogoś podobnego do siebie, jednak nie we wszystkim. Chętniej zwracają się do kogoś, kto sprawia wrażenie osoby zrównoważonej emocjonalnie. Preferują specjalistę postrzeganego przez otoczenie jako osoba, która cieszy się prestiżem, posiada władzę i odpowiedni status. Krótko mówiąc, klienci - nawet jeśli nie zdają sobie sprawy z tego, czego oczekują od swojego życia - zdecydowanie wiedzą, czego oczekują od terapeutów.
Troje psychoterapeutów z perspektywy klienta Podczas pisania tej książki doświadczałem czegoś, co można by określić jako kryzys wieku średniego. Zacząłem odczuwać niepokój i niepewność co do swoich kolejnych posunięć, nie byłem w pełni zadowolony z własnego rozwoju. Martwiłem się tym wszystkim, a gdy zacząłem rozważać różne możliwości, stwierdziłem, że są one ograniczone, wskutek czego popadłem w depresję. Stan, w jakim się znajdowałem, nosił w moim mniemaniu wszelkie cechy kryzysu rozwojowego. Zacząłem mieć problemy z podejmowaniem decyzji i trudności z koncentracją. Mimo to - i sądzę, że nie różniłem się w tym od większości potencjalnych klientów, poddających się terapii - wymyślałem najróżniejsze wymówki, mające mnie przekonać, że potrafię sobie z tym poradzić sam. W końcu jestem przecież terapeutą... i to nie byle jakim. Pomogłem tylu moim klientom, że powinienem być w stanie pomóc również samemu sobie. Ostatecznie przeważył argument, że mógłbym to potraktować jako świetną pracę badawczą, którą będę mógł wykorzystać w pisanej właśnie książce. (Jaki pożytek z bycia terapeutą, jeśli nie może to pomóc w znalezieniu dobrego wytłumaczenia?) W interesie nauki postanowiłem więc złożyć wizytę kilku różnym terapeutom i wywnioskować, co sprawia, że są skuteczni. Umożliwiało to doświadczenie na samym sobie efektów ich pracy. Kto wie, może nawet mógłbym odnieść z tego osobisty pożytek? Nie chcąc zdawać się na jednego terapeutę, umówiłem się w ciągu jednego tygodnia z trzema różnymi. Uważałem, że w ten sposób przekonam się, co każdy z nich sobą reprezentuje, i będę mógł zdecydować, który jest dla mnie najlepszy. Uczyniwszy to, natychmiast poczułem się lepiej. Oczywiście, klienci często mi o tym mówili, nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, co naprawdę mają na myśli. (Wiele lat upłynęło od czasu, gdy sam poddawałem się psychoterapii.) Zauważyłem, że powtarzam sobie w myślach, w jaki sposób się zaprezentuję i co powiem. Trudno mi było usiedzieć spokojnie, zrelaksować się, uzbroić w cierpliwość i z przekonaniem podejść do procesu, w który przecież teoretycznie wierzę i którego nauczam innych. Stało się to dla mnie sprawdzianem wiary.
Dr Genghis. Pierwszy terapeuta był niewysokim mężczyzną urzędującym w przepastnym gabinecie. Posiadał wykształcenie w dziedzinie psychiatrii i psychoanalizy, a jego gabinet zawierał wyposażenie, nie stanowiące dla mnie niespodzianki - ogromne biurko, kozetka dla klientów, oddzielne wejścia. Atmosfera była bardzo formalna. Mimo to ani przez chwilę nie podejrzewałem, że spotkam konwencjonalnego analityka... i nie pomyliłem się. Nie zdążyłem jeszcze zebrać się w sobie i usiąść na krześle, gdy rzucił się na mnie drapieżnie. Zadał mi kilka pytań, moje odpowiedzi nie przypadły mu jednak do gustu. Oszacowanie mnie i wystawienie oceny zajęło mu około pięciu minut. Był brutalny w swoich sądach. Orzekł, że w gruncie rzeczy jestem nieodpowiedzialny, co mnie kompletnie załamało. Próbowałem zareagować na to, co powiedział, nie zwlekał jednak z zadaniem mi kolejnych ciosów. Czułem, że pot spływa mi po plecach. Uśmiechałem się jak idiota, bąkając słowa protestu. - To proste - stwierdził. - Nie chce pan dorosnąć. - Możliwe, że ma pan rację, jednak... - No widzi pan, nawet teraz próbuje pan intelektualizować. Obiera pan drogę okrężną. Nie wyraża pan wprost swoich myśli. Do licha, miał pod tym względem rację. Może co do pozostałych spraw również się nie mylił. Jeśli tak było w istocie, oznaczało to, że wszystko, co myślę na temat samego siebie, jest niezgodne z prawdą. Nie jestem tym, za kogo się uważam, lecz kimś, kogo zupełnie nie znam. Orientowałem się, dokąd zmierza i zupełnie mi się to nie podobało. Jeśli zostanę jego klientem, stanę się bardziej odpowiedzialny, upodobnię się do niego, stosując się do tego, co on uważa za odpowiednie zachowanie dla mężczyzny w moim wieku. Powinienem się wstydzić, że pragnę zmienić te aspekty swojego życia, które funkcjonowały całkiem dobrze - tylko po to, by podążać za jakimś głupim marzeniem, którego nigdy nie będę w stanie zrealizować. - Kottler, kiedy masz zamiar skończyć z tym nonsensem, przestać uciekać i zacząć zdawać sobie sprawę z tego, kim jesteś? Byłem załamany. Miałem kolana z waty, z trudnością stawiałem kroki. Wsiadłem do samochodu i przez godzinę siedziałem bez ruchu, próbując pozbierać się po tym gwałtownym ataku. W pewnym sensie rzeczywiście trafił w sedno. Czy jednak wszystko, co powiedział, mogło być prawdą? Było oczywiste, że to przeżycie szczerze mną wstrząsnęło. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek w życiu spędził bardziej przerażającą godzinę. Czułem się pobity, posiniaczony, a jednak to cierpienie miało w sobie coś “pozytywnego”. Mówiłem sobie nawet: “Ależ to była zabawa!” - podobnie jak dziecko, które wsiadło na rollercoaster, wrzeszczało z przerażenia w czasie jazdy, po jej zakończeniu wygramoliło się z płaczem, po czym stwierdziło, że pragnie przejażdżkę powtórzyć. Pozostawało pytanie, czy powinienem umówić się na kolejną wizytę. Pewna część mojej osoby była zaintrygowana jego bezceromonialnością i faktem, że atakuje we mnie to, co wydawało mi się autentyczne, inna część natomiast uważała go za szaleńca. Reprezentował sobą to wszystko, czego zawsze jako terapeuta pragnąłem unikać. Nie był ani ciepły, ani akceptujący; w rzeczywistości okazywał skrajny krytycyzm i osądzał mnie bezpardonowo. Nie liczył się z moimi uczuciami, ani nie zajmował się mną w tych sferach, które preferowałem. Ignorował moje pragnienia. Ośmieszał moje próby obrony. Przezywał mnie. Mówiąc po prostu, był najbardziej złośliwą kreaturą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Jak więc mogłem w tej sytuacji choćby pomyśleć o tym, aby wrócić po więcej? Co takiego zrobił, że odniosło to podobny skutek? Z pewnością nie polegało to na jego łagodnym usposobieniu ani uprzejmości. Nie zachęcił mnie do tego, abym mu zaufał. Wszystko, co mu wyznałem, obrócił przeciw mnie. Chwilami był okrutny i niecierpliwy, atakując bezwzględnie w momencie, gdy byłem już zdezorientowany i narażony na ciosy. Nie czułem się wysłuchany ani zrozumiany. Cóż więc takiego uczynił, co mi pomogło? Bo naprawdę czułem, że mi pomógł, chociaż wówczas nie potrafiłem tego zdefiniować. Najwidoczniej był mistrzem w potrząsaniu cudzym jestestwem. Pomógł mi poczuć się niewygodnie z samym sobą i wskutek tego wstrząsnął mną. Bezkrytycznie podziwiałem jego uderzającą uczciwość i doceniałem bezpośredniość. Odczuwałem również pewne podniecenie z powodu jego ekscentrycznego stylu - oczarował mnie siłą swojej osobowości. Nie zgadzałem się z większością tego, co miał do powiedzenia, podobało mi się jednak przedstawienie, które odegrał. Byłem przekonany, że dr Genghis wart był pieniędzy, które musiałbym wydać. Podobało mi się, że wiedział, w jaki sposób tak szybko do mnie trafić. Uderzająca była jego intuicja w stosunku do pewnych spraw. W pewnym momencie zapytał mnie, jakie jest moje najwcześniejsze wspomnienie. Opisałem, jak w wieku trzech lat niosłem ze szpitala do domu braciszka po jego urodzeniu. Zapytał mnie, jak czułem się w swoim wspomnieniu, na co odpowiedziałem: przerażony. Spytał, co mnie tak przerażało. “No cóż, odpowiedzialność. Co by się stało, gdybym go upuścił?” Dr Genghis spojrzał na mnie swymi sępimi, małymi oczkami i powiedział: Oczywiście! Czy słyszy pan samego siebie? Już w wieku trzech lat bał się pan odpowiedzialności. Czy jego interpretacja była właściwa, czy nie, w każdym razie zwróciłem na nią uwagę. Zacząłem myśleć w nowy sposób. Poruszył mnie tak, że do tej pory nie mogę tego zapomnieć.
Dr Glinda. Muszę przyznać, że nie byłem w pełni zdecydowany, czy następnego dnia stawić się na wyznaczoną wizytę z kolejnym terapeutą. Podobnie jak wielu klientów wmawiałem sobie, że może wcale nie potrzebuję żadnej terapii. Zauważyłem, że szukam tych samych nieudolnych wymówek, które słyszę codziennie - że to zbyt kosztowne, że zajmuje zbyt wiele czasu, że jestem za stary, aby się zmienić bądź zbyt doświadczony, aby nabrać się na te wszystkie sztuczki. Ta ostatnia uwaga w szczególny sposób odsłoniła mój głęboko ukryty sceptycyzm i brak zaufania do procesu, któremu poświęciłem swoje życie, aby pomagać... innym. Mimo obaw, gdy nadeszła pora spotkania, rzeczywiście potrzebna mi była profesjonalna pomoc, aby po prostu pozbierać się po pierwszym terapeutycznym przeżyciu. Dr Glinda była absolutnym zaprzeczeniem dr. Genghisa i diametralnie różniła się od niego w podejściu do klientów. Była ciepła, dostępna, okazywała troskę i uczucia. Jej spojrzenie sprawiło, że poczułem się nieswojo. Było tak, jakby ona również znała moje głębokie, ponure tajemnice, w odróżnieniu jednak od dr. Genghisa nie była jeszcze gotowa, aby o nich mówić. Większą część sesji spędziliśmy, rozmawiając na temat znaczenia poprzedniej sesji z dr. Genghisem. Spytała mnie, jakie jest moje zdanie na temat zmiany swojej natury: “Co się czuje, gdy ekspert mówi nam, że nie wiemy, co naprawdę jest dla nas dobre?”. Dr Glinda uczyniła wszystko, co sam bym uczynił dla siebie, gdybym pojawił się w swoim gabinecie jako klient. Słuchała mnie z uwagą. Wspierała mnie. Potwierdziła, że ja sam wiem, co dla mnie jest najlepsze. To właśnie chciałem usłyszeć. Może mimo wszystko nie będę zmuszony do tego, aby dorosnąć! Uznałem, że dr Glinda jest skuteczna w najszerszym znaczeniu, w jakim oczekuję tego od terapeuty. Wysłuchiwała mnie i rozumiała, czego w tamtej chwili się spodziewałem (chociaż musiała może nieco pokonywać mój opór). Z pewnością nie przerażała mnie perspektywa współpracy z nią. Czułem się w jej obecności bezpiecznie. Miałem wrażenie, że naprawdę ją obchodzę. Dostosowałaby tempo do mnie, a nie do siebie. Uznałem, że jest to również osoba, która może mi pomóc, jednak w sposób zupełnie inny niż dr Genghis. Dr Wright. W osobie trzeciego terapeuty uderzył mnie przede wszystkim jego uśmiech - wydawał się tak naturalny i zachęcający. Dr Wright sprawiał wrażenie idealnego kompromisu między okazywaniem troski a konfrontowaniem z problemami, między powściągliwością a bezpośredniością. Dawał mi nadzieję, niczego jednak nie obiecywał. Po pięciu minutach wiedziałem, że doskonale do siebie pasujemy. Gdy uznałem, że to właśnie jest profesjonalista, któremu mogę zaufać i który może mi pomóc, starałem się określić, co wydaje się w nim najważniejsze. Podobał mi się spokój, który z niego emanował. Słuchał bardzo uważnie, o czym świadczył fakt, że sprawy, o których mówiłem, opisywał w sposób, którego do tej pory nigdy nie brałem pod uwagę. Zadawał mi trudne pytania, na które nie potrafiłem odpowiedzieć. Podobało mi się to. Myślę poza tym, że miałem pewne wyobrażenie osoby, która może mi pomóc i dr Wright pasował do tego wyobrażenia. Cieszyły mnie przekazywane przez niego informacje - że pozwoli mi robić to, co chcę i być tym, za kogo się uważam. Zdałem sobie sprawę z tego, że ważne jest nie tylko to, aby być wysłuchanym, lecz również to, aby ktoś na nas reagował. Frustrował mnie fakt, że nie potrafię dokładnie określić, co sprawia, że ten terapeuta jest dla mnie właściwy. Nie stosował żadnych metod ani technik, które nie stanowiły części repertuaru innych. Jego podejście również wydawało się nieco podobne do tych, z którymi zetknąłem się uprzednio - styl ukierunkowany na zrozumienie wewnętrznych mechanizmów, zawierający elementy psychodynamiki, egzystencjalizmu, a nawet pragmatyzmu. Choć bardzo się starałem, nie potrafiłem (i wciąż nie potrafię) określić słowami, co takiego uczynił dr Wright, że uznałem jego pomoc za tak cenną. Może nie tyle miało znaczenie to, co czynił, lecz to, w jaki sposób był ze mną. Wydawał się pewny siebie, lecz jednocześnie skromny i powściągliwy. Jego osobowość miała w sobie coś intensywnego i zarazem zrelaksowanego. Był z pewnością błyskotliwy, jednak nie odczuwał potrzeby, aby cokolwiek udowadniać. Krótko mówiąc, dr Wright był taki, jakim sam chciałem być. Uderzyło mnie, że stanowił dla mnie pożądany model - w rzeczywistości był “mną”, takim, jakim widzą mnie klienci, chociaż ja sam rzadko mam okazję, aby się obserwować. Intrygował mnie jako człowiek, miałem ochotę z nim przebywać. Jednakże, mimo że czułem się z dr. Wrightem tak wspaniale, opuściłem jego gabinet nieco skonsternowany. Polegało to na tym, że zdawałem sobie sprawę, iż jeśli ostatecznie wybiorę jednego psychoterapeutę, zawsze będzie mi brakowało tego, co mogą zaoferować inni - czy to bezkompromisowych konfrontacji dr. Genghisa, czy też kojącej obecności dr Glindy. Każde z trojga poruszyło we mnie specyficzną część, która odpowiadała temu, kim byli i jaką metodę pracy stosowali. Mimo wszystko czułem się uspokojony, uświadamiając sobie, że w rzeczywistości popełnienie pomyłki było niemożliwe: każde z tej trójki mogło mi pomóc w rozwoju; było to jedynie kwestią wyboru drogi. 1RET to skrót pochodzący od słów “rational-emotive therapy” (przyp. tłum.). 2 W jęz. angielskim są to słowa o tym samym rdzeniu, odpowiednio: “compleat” i “complete” (przyp. tłum.). opr. JU/PO |