PRZYZNAĆ SIĘ DO JEZUSA
„Syn Człowieczy przyzna się do niego wobec aniołów Bożych”. Aniołowie pełnią w dziejach zbawienia różne role: wysłanników, przekazujących wolę Boga, obrońców, którzy strzegą nas na drodze życia czy wreszcie wojowników, którzy walczą z siłami zła. Święty Michał jest ukazany jako strażnik Nieba, który nie pozwala, aby Szatan i jego zbuntowani przeciw Bogu kompani weszli do Jego królestwa. Oczywiście, aniołowie zawsze wypełniają wiernie wolę Boga. Słowa Pana Jezusa – „ten człowiek jest moim przyjacielem” są dla nich rozkazem, który otwiera nam bramę do Królestwa.
Przyjaźń jest ze swej natury relacją wzajemną. Bóg mi ją oferuje, a ja mogę przyjąć lub odrzucić. Sprawdzianem przyjaźni jest to, czy przyznaję się do niej wobec osób trzecich. Może się okazać, że zła opinia innych o moim przyjacielu sprawia, że sam zaczynam się do niego dystansować, przynajmniej wobec jemu niechętnych. W relacjach międzyludzkich może się zdarzyć, że trudno mi podjąć obronę przyjaciela, jeśli ten zrobił coś obiektywnie złego. Nie mogę usprawiedliwiać zła tylko dlatego, że popełnił je mój przyjaciel. To jeszcze nie oznacza zerwania relacji. Jednak z Panem Jezusem sprawa wygląda inaczej. Nigdy nie ma powodu, abym miał się Go wstydzić.
A jednak, tak łatwo jest nie przyznać się do przyjaźni z Jezusem. Udaję, ze Go nie znam, albo też mówię: „Owszem, znamy się, ale to tylko znajomy, dawno się nie widzieliśmy. I żeby było jasne, nie we wszystkim się z nim zgadzam”. Tak, rzeczywiście, rzadko się widujemy. On zaprasza mnie na co najmniej raz w tygodniu na wspólny posiłek, a ja pojawiam się u Niego, na Eucharystii, parę razy do roku. Rozmów nie za wiele, ot, parę słów mechanicznie wypowiedzianej modlitwy, jeśli pamiętam. A w rozmowach podkreślam dystans do Jego nauczania, które przekazuje Kościół, często nie w ogóle nie wiedząc, co to nauczanie zawiera. Tak może wyglądać nie przyznawanie się w praktyce do Pana Jezusa, z powodu letniości, wygody, konformizmu, strachu przed opinią większości. Rzadko znajdziemy się w sytuacji tak jednoznacznej, w jakiej znalazł się Piotr na dziedzińcu domu arcykapłana, gdy zażądano od niego deklaracji na temat relacji z Jezusem, która mogła kosztować go życie. Niestety, okazji tych w ostatnich latach przybywa, ale to nadal nie jest codzienność. Tym niemniej, w wielu miejscach, codzienność to kultura podważająca prawdy wiary i moralności, to dyktatura politycznie poprawnych opinii, której narzędziem jest wyśmianie, marginalizacja czy oskarżenie brak tolerancji. Codzienność to też małe świństwa, nieuczciwości, złośliwości wobec bliźnich, w których nie ma żadnej ideologii, ale jest zaparcie się przyjaźni z Jezusem, którym przychodzi do mnie w drugim człowieku. Czy w moim miejscu pracy, nie ma ludzi „trędowatych”, którzy są izolowani, bo „takie są układy”? Czy nie przyczyniam się do takiego ich traktowania albo boję się wyłamać? A to właśnie może być Jezus, do którego mogę się przyznać.
Dziś wspominamy w liturgii św. Jadwigę Śląską. Była księżną, żoną Henryka Brodatego, władcy Śląska, wówczas najsilniejszego z polskich księstw (była to epoka rozbicia dzielnicowego). Wydawałoby się, że „przyznanie się do Jezusa” w czasie, gdy wszyscy byli chrześcijanami nie stanowiło wielkiego wyzwania. Jej życie jednak było codziennym, heroicznym „przyznawaniem się” do Pana Jezusa. Widziała Go w drugim człowieku, tym najbardziej potrzebującym. Swoją władzę, majątek i autorytet angażowała w pomoc nędzarzom, chorym, ludziom z marginesu, również przestępcom. Przede wszystkim zaś angażowała siebie, często bezpośrednio opiekując się ubogimi, w organizowanych przez siebie szpitalach i przytułkach. Nie zaniedbywała przy tym obowiązków wynikających z powołania matki i żony, ale również pozycji społecznej.
W naszym życiu nieustannie mamy okazje, aby „przyznać się” do Pana Jezusa, „przyznając się”, że drugi człowiek jest moim bliźnim. Nasze możliwości materialne na ogół są skromniejsze niż księżnej Jadwigi, ale dla przyjaźni z Jezusem nie liczą się wyniki statystyczne. Przyznam się do Niego, jeśli zobaczę Go w drugim człowieku. Chorych, samotnych, pogubionych, choć niekoniecznie ubogich materialnie, jest wokół mnie wielu.