- Ks. Macha zginął w wieku zaledwie 28 lat. Był bardzo aktywnym harcerzem, sportowcem i duszpasterzem młodzieży; może być idealnym wzorem dla współczesnych osób młodych, świeckich i duchownych – mówi abp Wiktor Skworc, na kilkanaście dni przed beatyfikacją, jaka 20 listopada nastąpi w Katowicach.
Metropolita katowicki mówi też o tym jak będzie wyglądać proces synodalny w archidiecezji katowickiej i co może on zmienić. Ujawnia też szczegóły swoich rozmów z papieżem Franciszkiem i w watykańskich dykasteriach podczas wizyty ad limina apostolorum.
KAI: Beatyfikacja ks. Jana Machy już za kilka tygodni, 20 listopada. Na jakim etapie są przygotowania, duszpasterskie i organizacyjne?
Abp Wiktor Skworc, metropolita katowicki: Najważniejsze jest przygotowanie duchowe. W archidiecezji katowickiej trwa nowenna przed beatyfikacją. Od września przez dziewięć kolejnych niedziel wypraszamy przed Bogiem łaski za wstawiennictwem ks. Jana Machy. Podczas nabożeństw przytaczane są myśli sługi Bożego, wybrane z jego kazań. Dzisiaj, po niemal 80 latach wydają się bardzo aktualne. Dotyczą bowiem trzech cnót kardynalnych: wiary, nadziei i miłości. Dzięki nowennie wierni mogą głębiej poznać tę postać i – powiedziałbym – niejako się z nią zaprzyjaźnić. Wiele materiałów o słudze Bożym ks. Janie można znaleźć na stronach internetowych parafii i w mediach społecznościowych.
Kwestia jednak najważniejsza wiąże się z tym, co pozostanie w nas po beatyfikacji. Uroczystość powinna w nas trwać, inicjując nowy etap na drodze spełniania powołania do świętości, na drodze wskazanej przez nowego Błogosławionego Kościoła.
KAI: No właśnie, co ks. Jan Macha nam mówi dziś? Kiedy jesteśmy w kompletnie innej sytuacji: kościelnej, politycznej, kulturowej…?
– „Krew męczenników jest posiewem chrześcijan”. To starożytne przekonanie nie traci na wartości. Z pewnością męczennicy XX i XXI wieku wciąż odgrywają dla chrześcijan podobną rolę. Ich ofiara przyczynia się nieustannie do wzrostu Kościoła. Dla młodego pokolenia spotkanie z tym młodym Męczennikiem może być frapujące w tym sensie, że uświadamia, że ktoś kiedyś oddał życie, abyśmy dzisiaj żyli jako ludzie wolni.
Ponadto męczeństwo ks. Jana uświadamia nam niebezpieczeństwa wojny. Jego tragiczna śmierć w czasie II wojny światowej powinna inspirować i wzmacniać działania na rzecz budowania pokoju, szczególnie Polaków i Niemców. Przecież losy tych narodów w wyjątkowo dramatyczny sposób spotkały się w śmierci ks. Jana.
Jestem przekonany, że praca duszpasterska ks. Machy jest aktualnym przykładem charytatywnego zaangażowania, wyjścia do najbardziej potrzebujących. W takim stylu życia również osoby młode mogą odkrywać wartość zaangażowania, nawet w ekstremalnie trudnych warunkach. Ks. Jan mógł przecież wycofać się, ulec prawu ustanowionemu przez okupanta i jako kapłan żyć spokojnie, zamknięty w parafialnej strukturze. Postąpił jednak inaczej. Uznał, że najważniejsze jest przykazanie miłości. Przybrało ono kształt konkretnej pomocy bliźniemu, nawet za cenę narażania własnego bezpieczeństwa, co zostało pozytywnie zauważone przez polskie państwo podziemne. Krótko mówiąc, świadectwo ks. Jana uświadamia młodemu pokoleniu, że są wartości, których nie tylko warto bronić, ale za które warto jest oddać życie.
KAI: Jak szeroki był krąg ludzi, do których ks. Macha docierał ze swoją pomocą?
– Ks. Jan działał na coraz szerszym terenie, nie tylko w Rudzie Śląskiej, gdzie był wikariuszem, ale i w sąsiednich miastach. W warunkach konspiracji zgromadził 4 tysiące wolontariuszy; osób czy rodzin, do których docierał z pomocą, musiało więc być kilkakrotnie więcej.
Zdecydowana wrogość niemieckich okupantów przeciwko niemu brała się m.in. z lęku przed osobami, które gromadziły wokół siebie ludzi i jednoczyły społeczeństwo, cieszyły się autorytetem i miały wpływ społeczny. Ponieważ w czasie wojny praktycznie wszystkie formy społecznego zaangażowania były zakazane, dlatego charytatywną działalność ks. Jana okupant odczytał jako coś niebezpiecznego i szkodzącego okupantom; właśnie za to skazano go na śmierć.
KAI: Ksiądz Arcybiskup ma bardzo dobre kontakty z Kościołem niemieckim. Czy są tam jakieś echa zbliżającej się beatyfikacji ks. Jana Machy? Był to przecież pierwszy kapłan w Trzeciej Rzeszy skazany na śmierć wyrokiem sądowym. Jak niemieccy biskupi to przeżywają?
– W uroczystości beatyfikacyjnej będzie uczestniczyła delegacja episkopatu Niemiec. Tamtejsi biskupi podkreślają, że skoro ks. Macha jest męczennikiem II wojny światowej, to nie może ich zabraknąć na tym wydarzeniu. Możemy go przyjąć jako kolejnego orędownika pojednania.
KAI: Jak będą wyglądać uroczystości beatyfikacyjne?
– Zaplanowano je na sobotę, 20 listopada, w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach, pod przewodnictwem kard. Marcello Semeraro, prefekta Kongregacji Spraw Świętych. Wierni zajmą miejsca zarówno we wnętrzu katedry, jak i w jej krypcie, a także – jeśli taka będzie potrzeba – przed świątynią, gdzie zostaną rozstawione telebimy.
Szczególnie liczę na udział młodzieży, gdyż ks. Macha zginął w wieku zaledwie 28 lat. Był bardzo aktywnym harcerzem, sportowcem i duszpasterzem młodzieży; może być idealnym wzorem dla współczesnych osób młodych, świeckich i duchownych.
Zależy mi też na obecności księży z archidiecezji katowickiej i metropolii, dla których ks. Jan może stanowić przykład duszpasterza wrażliwego na ludzki los. Dlatego po beatyfikacji ks. Jan Macha zostanie patronem śląskiego seminarium duchownego i różnych form charytatywnej działalności, zwłaszcza wolontariatu.
Mam nadzieję, że udział we Mszy św. beatyfikacyjnej będzie możliwy dla wszystkich chętnych. Decyzje w tej sprawie uzgadniamy ze służbami sanitarnymi. Msza św. beatyfikacyjna będzie transmitowana w pierwszym programie TVP oraz w TVP3 Katowice; oczywiście przez Internet i lokalne radia też.
Zdaję sobie sprawę z tego, że może nie być sprzyjającej pogody, gdyż koniec listopada bywa czasem początkiem zimy. Dlatego prosiłem o modlitewne wsparcie siostry z zaprzyjaźnionych Karmeli, nie tylko w Polsce, liczę na duchowne owoce tej modlitwy… na modlitewny parasol.
KAI: Pomysł rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy zapadł w 2013 roku. Dlaczego tak późno, w tyle lat po jego męczeńskiej śmierci? Czy wcześniej jego dokonania uległy zapomnieniu?
– W 1999 roku Jan Paweł beatyfikował w Warszawie 108 męczenników II wojny światowej. Każda diecezja została wówczas poproszona o zgłaszanie ewentualnych kandydatów do wyniesienia na ołtarze. Co prawda w czasie okupacji zginęło 63 kapłanów diecezji katowickiej, ale wtedy zgłosiliśmy do toczącego się procesu beatyfikacyjnego dwóch najbardziej znanych: ks. Józefa Czempiela i ks. Emila Szramka.
W polu naszego zainteresowania była też osoba ks. Jana Machy. Nie został ostatecznie przedstawiony, gdyż – powiem to wprost – zwyciężyła wtedy narracja niemieckiego okupanta, który twierdził w akcie oskarżenia, że ks. Machę skazano na śmierć nie tyle za działalność wynikającą z misji kapłańskiej, co za zaangażowanie przeciwko państwu niemieckiemu. Okupant uważał, że dokonywało się ono w ramach walki prowadzonej przez polskie państwo podziemne. Późniejsze dogłębne badania, już w ramach procesu beatyfikacyjnego, obaliły zarzuty stawiane przez Niemców.
Owszem, ks. Macha działał w konspiracji, ale było to działanie, które polskie państwo poziemne nazwało „opieką społeczną”, a więc działanie pomocowe, ratunkowe wobec najbardziej potrzebujących i wykluczonych. Realizował w praktyce ewangeliczne przykazanie miłości.
Należy dopowiedzieć, że o osobie ks. Jana Machy nie pozwoliła nam zapomnieć parafia chrztu św., gdzie postawiono symboliczny grób oraz jego rodzina, która pieczołowicie przechowała pamiątki po męczenniku.
KAI: Jakie konkretnie?
– Zachował się różaniec ks. Jana, który sam zrobił ze sznurków wyciągniętych z siennika i krzyżyk zrobiony z drzazg wydłubanych z pryczy więziennej. Także inne rzeczy przekazane przez Niemców bezpośrednio po wykonaniu wyroku śmierci: piżama i zakrwawiona chusteczka. Ciało Męczennika prawdopodobnie spalono w krematorium obozu w Auschwitz. Chyba najbardziej przemawiającą relikwię stanowi jego list z więzienia, pisany cztery godziny przed śmiercią. Skreślił takie oto słowa: „Umieram z czystym sumieniem, żyłem krótko, ale uważam, że cel swój osiągnąłem...” . A potem zwracając się do bliskich, dodaje: „Nie rozpaczajcie! Idę teraz do Wszechmocnego, On mnie osądzi. Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali. […] Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie trzy godziny, a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za Waszego Hanika”.
Niektórzy pytają, dlaczego ten list powstał w języku niemieckim. Odpowiadam: dlatego, że gdyby został napisany po polsku, nie zostałby rodzinie przekazany.
W 2012 roku zgłosił się do mnie Kazimierz Trojan, siostrzeniec ks. Machy mieszkający w Rybniku. Poprosił, abym w areszcie śledczym w Katowicach, tam gdzie ks. Jan został zgilotynowany, odprawił Mszę św. z okazji 70. rocznicy jego śmierci. Po Mszy św. wręczył mi skoroszyt zawierający przechowywane w rodzinie przez tyle lat kazania, pisane własnoręcznie przez ks. Jana. Były one pisane po polsku i po niemiecku, gdyż od września 1939 r. rozpoczęło się ograniczanie i rugowanie języka polskiego z przestrzeni duszpasterstwa.
Pomyślałem wówczas: a może to właśnie ks. Macha przypomina teraz o sobie przez te różne znaki i trzeba rozeznać, czy to nie czas na rozpoczęcie jego procesu beatyfikacyjnego?
Niedługo potem, na początku 2013 roku byłem w Watykanie, by przekazać Positio dotyczące ks. Franciszka Blachnickiego w toczącym się procesie beatyfikacyjnym. Miałem okazję do rozmowy z prefektem Kongregacji Spraw Świętych kard. Angelo Amato. Przedstawiłem mu wtedy sylwetkę ks. Jana Machy, opowiedziałem krótko historię jego życia. Odpowiedział: „Każdy święty ma swój czas”. Potraktowałem to jako pewnego rodzaju zachętę. W listopadzie 2013 roku otworzyliśmy w Katowicach proces beatyfikacyjny. W czasie jego trwania dotarliśmy jeszcze do świadków życia i posługi ks. Jana Machy. Dość szybko, bo już we wrześniu 2015 roku zakończyliśmy go na szczeblu diecezjalnym.
Nieco więcej trudności pojawiło się na etapie watykańskim, gdyż członkowie poszczególnych komisji mieli kłopot ze zrozumieniem sytuacji panującej w okupowanej Polsce. Jednak na szczeblu komisji kardynałów, gdzie postać ks. Jana zaprezentował kard. Ryłko, nie było już wątpliwości. Uznane zostało jego męczeństwo, co papież potwierdził dekretem.
KAI: Każdy święty ma swój czas. W związku z tym pytanie, na jakim etapie jest proces beatyfikacyjny ks. Franciszka Blachnickiego, który rozpoczął się o wiele wcześniej.
– Po ludzku oceniając, zrobiliśmy już wszystko, co było w naszych rękach. Sam proces beatyfikacyjny zakończył się w 2015 roku promulgowaniem przez papieża Franciszka dekretu o heroiczności cnót sługi Bożego. Teraz wszystko zależy od znaku. Oczekujemy więc na „ruch” ze strony samego kandydata na ołtarze, który proszony i wzywany wyjedna swoim wstawiennictwem u Boga specjalną łaskę, którą może być cudowne uzdrowienie konkretnej osoby.
KAI: Nie było jeszcze takiego przypadku?
– Owszem, były, badaliśmy je, ale żaden nie okazał się wystarczający, jednoznaczny, co wykazały wstępne badania.
KAI: Proces synodalny ma być czymś, czym Kościół powszechny, także Kościół w Polsce, będzie żyć przez najbliższe dwa lata. Jakie nadzieje wiąże z nim Ksiądz Arcybiskup?
– Zgodnie z wolą papieża Franciszka 17 października rozpoczęliśmy drogę synodalną w archidiecezji katowickiej. Uczestniczą w niej przedstawiciele parafii, kapłani i osoby konsekrowane, reprezentanci ruchów, wspólnot i różnych środowisk, także tych oddalonych od Kościoła czy społecznie wykluczonych. Proces wysłuchania będą animowali wyznaczeni koordynatorzy, rady duszpasterskie i inne.
Dodam, że proces synodalny, na którym tak zależy papieżowi Franciszkowi, nie jest czymś nowym w Kościele w Polsce. Jest obecny tam, gdzie konsekwentnie wprowadzano praktykę wyboru i angażowania w życie parafialne rad duszpasterskich. Zwyczaj ten utrwala się m.in. w diecezji tarnowskiej i katowickiej. Bez procesu wysłuchania wiernych świeckich i osób duchownych trudno sobie wyobrazić właściwe relacje w parafii czy skuteczną ewangelizację. Dziś, stojąc na progu pracy synodalnej, należałoby te gremia na nowo uaktywnić i dowartościować; niektóre z nich – po czasie pandemicznej izolacji – wręcz reanimować, bo ich działalność po prostu zawieszono. Dynamika życia parafialnego, przede wszystkim na poziomie aktywności zespołów czy wspólnot, nierzadko osłabła. Synod o synodalności stwarza okazję do zmiany tego stanu uśpienia.
Podczas inauguracji roku akademickiego na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego powiedziałem, że pracownicy naukowi i studenci wydziału powinni stać się narzędziem wysłuchania uniwersytetu, bo przecież większość społeczności uczelni stanowią ludzie ochrzczeni, którzy mają prawo do wypowiedzi na temat Kościoła, do którego przynależą.
KAI: Wydaje się, że to wzajemne wsłuchiwanie się w siebie jest tym bardziej ważne, że Kościół w Polsce jeśli chodzi o frekwencję wiernych został mocno uszczuplony w czasie pandemii. Niektórzy proboszczowie relacjonują, że w niedzielnej Mszy św. uczestniczy nawet o 30 proc. parafian mniej niż przed pandemią.
– Proponowana przez papieża droga synodalna ujęta jest tematycznym kluczem: jedność – współodpowiedzialność – misja. Zadaniem praktykujących wiernych jest rozbudzanie wśród innych: członków rodziny, znajomych, sąsiadów wartości Eucharystii i uczestnictwa w niej. W Korei Południowej przykładowo wyznacza się okresowo niedziele, kiedy wierni zapraszają na Msze św. osoby z sąsiedztwa i wraz z nimi przychodzą do kościoła. Być może i dla nas nadszedł czas większego oddziaływania chrześcijańskiego świadectwa w środowisku codziennego przebywania.
Uważam też, że część osób aktualnie dyspensujących się od niedzielnej Mszy św. – jeśli była ona dla nich duchowym przeżyciem i spotkaniem z Chrystusem Zmartwychwstałym – do kościoła z pewnością wróci. Trudy życia na duchowej pustyni, bez słowa Bożego i Komunii św., prędzej czy później dają się we znaki. Podkreślę raz jeszcze, misją tych osób, które aktywnie uczestniczą w życiu Kościoła, jest skuteczne zachęcanie innych ochrzczonych do przeżywania niedzielnej Mszy św. w parafialnym wieczerniku.
KAI: Temat synodu zawiera też słowo „uczestnictwo”. Jak je rozumieć?
– Kodeks Prawa Kanonicznego w kontekście organizacji parafii mówi m.in. o roli rad duszpasterskich i ekonomicznych. Współuczestnictwo osób świeckich w życiu Kościoła jest zakorzenione przede wszystkim w sakramencie chrztu św.; co więcej, wierni świeccy posiadają wiele zdolności wynikających z doświadczenia osobistego i zawodowego. Mogą one ułatwić duszpasterzowi planowanie, organizację i koordynację działań pastoralnych w parafii. Odrębną kwestią stanowi współudział wiernych świeckich w trosce o materialny aspekt życia Kościoła. Mają oni prawo doradzać proboszczowi, w jaki sposób zadysponować środkami parafialnymi albo jak je pozyskiwać, mając na uwadze utrzymanie dóbr parafialnych. A przede wszystkim powinny dzielić z duchownymi troskę o ewangelizację i w nią się angażować.
KAI: Papież Franciszek zachęca do powrotu do starej, ale często zapominanej zasady mówiącej o „sensus fidei” – z myślą wiary każdego ochrzczonego, a więc i Ludu Bożego jako całości. Co, wedle Księdza Arcybiskupa, ów lud chciałby dziś powiedzieć?
– Posłużę się przykładem. W podsumowaniu zakończonego w 2016 roku synodu w archidiecezji katowickiej wskazano na odpowiedzialność każdej wspólnoty parafialnej za kształtowanie liturgii niedzielnej. Dbałość o piękno liturgii nie jest wyłącznie zadaniem duszpasterza. W konsekwencji zalecono tworzenie w parafii tak zwanych zespołów liturgicznych, które omawiałyby w rytmie tygodniowym przygotowanie liturgii nadchodzącej niedzieli. Bazą takiego spotkania powinno być m.in. wspólne rozważanie i słuchanie słowa Bożego, a w konsekwencji przekazywanie duszpasterzom sugestii odnośnie do treści homilii, intencji modlitwy wiernych. Czyż w kategorii nadużycia nie należałoby postrzegać przykładowo korzystania z wezwań modlitewnych ze zbioru wydanego przed trzydziestoma laty? Przecież modlitwę wiernych do każdej Eucharystii pisze życie – powinna ona nawiązywać do kontekstów, którymi żyją wierni w danym czasie. Powołanie zespołu liturgicznego może budować jeszcze lepsze relacje między duszpasterzami a wiernymi, sprzyjać kształtowaniu międzyludzkiego pokoju we wspólnocie, bo brak komunikacji wprowadza niepokój.
KAI: A co jest do przemyślenia w związku z dość wyraźną tendencją do rezygnacji młodych ludzi z lekcji religii w szkole oraz odchodzenia od praktyk religijnych?
– Wyraźnie rozróżniamy dwie płaszczyzny: naukę religii w szkole i katechezę, co do której zawsze staliśmy na stanowisku, że powinna odbywać się przy parafii.
KAI: Czy zawsze?... Najczęściej dało się słyszeć głos zadowolenia biskupów z tego, że religia powróciła do szkół i że dzięki temu można nią „objąć” zdecydowanie więcej młodzieży niż gdyby lekcje prowadzono w salkach parafialnych.
– Tak, tylko że to nie zamyka możliwości działania parafii. Jeżeli w szkole nauka religii ma charakter bardziej intelektualny, bazujący na przekazie wiedzy, to jednak doświadczenie Kościoła jako wspólnoty i wprowadzenie młodego człowieka w tajemnice wiary możliwe jest zasadniczo w parafii. Tego fundamentalnego zadania nie da się zamknąć wyłącznie w ramach lekcji religii w szkole.
KAI: Z tym, że to jest konkluzja, która przychodzi dziś…
– Zawsze nam towarzyszyła. Przyznaję jednak, że powrót religii do szkoły uśpił w nas potrzebę wzmocnienia katechezy mistagogicznej w parafii, doświadczenia jej jako wspólnoty wspólnot zarówno przez osoby młode, jak i dorosłe.
KAI: Tak czy inaczej dziś postulowałby więc Ksiądz Arcybiskup większe wejście parafii w dziedzinę kształtowania religijnego młodzieży?
– Nadal aktualna pozostaje jej rola w przygotowaniu dzieci i młodzieży do sakramentów świętych. Młodzi chrześcijanie mają dostęp do wspólnot młodzieżowych: Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży czy Ruchu Światło-Życie. W minionym roku w rekolekcjach wakacyjnych organizowanych w archidiecezji katowickiej wzięło udział 4 tysiące osób. Kontynuacja tej formacji wpisana jest w rok szkolno-katechetyczny. Nie mam przy tym wątpliwości, że coraz trudniej młodzież zachęcić do takiej formacji; na to nakłada się problem z wypisywaniem się uczniów z lekcji religii. Ma na to zresztą wpływ wiele czynników.
KAI: A jaki jest główny powód?
– Ewangelia proponowana jest człowiekowi zawsze w duchu poszanowania jego wolnego wyboru. Trudno zbudować zdrową relację z Bogiem bez tej fundamentalnej zasady. Nie oznacza to oczywiście, że wspólnota Kościoła jest zwolniona z poszukiwania nowych dróg dotarcia do młodego człowieka oraz do odkrywania takich form przekazu, szczególnie w dobie cyfryzacji ludzkiej komunikacji, dzięki którym dobra nowina o Jezusie Chrystusie byłaby zrozumiała przez ludzi XXI wieku.
KAI: A co z postulatem kierowanym do władz: religia albo etyka, to znaczy, żeby osoby rezygnujące z lekcji religii miały obowiązek chodzenia na etykę?
– To ważna sprawa. Rośnie nam pokolenie „nic”. Kiedy uczeń rezygnuje z lekcji religii w szkole, to dostaje bonus w postaci dwóch wolnych godzin tygodniowo. A ci, którzy chodzą na religię, mogą odczuwać pewien dyskomfort, zwłaszcza kiedy te lekcje są zepchnięte na dwie pierwsze lub ostatnie godziny zajęć. Jestem przekonany, że należy dążyć do tego, by zwolnienie się z lekcji religii skutkowało obowiązkiem uczestniczenia w lekcjach etyki. Świat wartości, pewien kręgosłup etyczny młody człowiek powinien wynieść ze szkoły. Na tym polega jej wspomagający charakter, szczególnie w odniesieniu do roli rodziców i domu.
KAI: Problem w tym, że rodzice zwalniają się z takiego zobowiązania, pomijając już fakt, że rodzina, z różnych powodów, przestaje być środowiskiem sprzyjającym refleksji religijnej czy etycznej…
– Potrzebne są konkretne rozwiązania systemowe, wyznaczające standardy europejskie. Społeczeństwo bez świata wartości prędzej czy później ulega destrukcji. Tego uczy nas historia.
KAI: Za kilka tygodni rozpoczyna się kolejny rok duszpasterski pod hasłem „Posłani w pokoju Chrystusa”.
– Tak, będzie to ostatni rok trzyletniego programu nt. Eucharystii i jej roli w życiu chrześcijańskim, któremu przyświeca hasło „Zgromadzeni na świętej Wieczerzy”. Głównym celem takiego tematycznego ukierunkowania programu jest próba ukazania wiernym i osobom zainteresowanym społecznych owoców Eucharystii; innymi słowy, aktywne uczestnictwo we Mszy św. prowadzi do postaw prospołecznych, do osobistego świadectwa, podjęcia misji w środowisku naszego codziennego przebywania. Akcent położony jest także na sprawie przeżywania niedzieli, zarówno niedzielnej Eucharystii, jak i świętowania tego dnia. Niedziela powinna pozostać – właściwie niezależnie od przekonań – dniem świątecznym, wolnym od niekoniecznej pracy, dniem wypoczynku całej rodziny. Takie ujęcie niedzieli staje się właściwie sprawą naszej kulturowej tożsamości.
KAI: Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o prospołecznej „funkcji” Eucharystii. Tymczasem wciąż przeżywamy czas narastającej społecznej polaryzacji, także podziałów w Kościele.
– Może się więc spotkamy na drodze synodalnej? Będziemy się wzajemnie wysłuchiwać, do czego zachęca nas sam papież.
KAI: W ramach wizyty ad limina Ksiądz Arcybiskup miał okazję spotkać się z papieżem Franciszkiem.
– Była to już dla mnie bodaj 5-ta wizyta ad limina, połączona ze spotkaniem kolejnego papieża – po Janie Pawle II i Benedykcie XVI – papieża Franciszka. Cieszę się z tego spotkania, które upłynęło w braterskiej atmosferze. Podziękowałem Papieżowi za uznanie męczeństwa ks. Jana Machy, za potwierdzenie daty jego beatyfikacji i wyznaczenie delegata na uroczystości beatyfikacyjne w osobie prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Podkreśliłem, że nowy Błogosławiony jest darem potrzebnym właśnie teraz, na czas kiedy doświadczamy spadku powołań do wyłącznej służby Ewangelii a społeczny klimat wokół kapłaństwa nie sprzyja powołanym.
Mówiłem też o rosnącej liczbie powołań do diakonatu stałego i posłudze setek czy nawet już tysięcy nadzwyczajnych szafarzy Komunii św., którzy w niedzielę zanoszą do osób chorych i starszych Komunię św. i tak umacniają ich związek z Chrystusem i parafią, Kościół staje się bardziej Wspólnotą. W odpowiedzi papież Franciszek podkreślał ważną rolę diakonów stałych nie tyle w posłudze liturgicznej, ile w pracy charytatywnej. Wyraził też wdzięczność duchowieństwu za bliskość, postawę otwartości i towarzyszenie wiernym, co jest dostrzegalne na poziomie wielu parafii.
Natomiast w Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju przedstawiłem problem, który dotyczy właściwie czterech diecezji: sosnowieckiej, gliwickiej, katowickiej i częściowo, bielsko-żywieckiej. Chodzi o sprawę dekarbonizacji. W encyklice „Laudato si” papieża Franciszka jest mowa o postępującej dekarbonizacji i jej społecznych skutkach. Jak zatem rozwiązywać związane z tym procesem kwestie społeczne, które są konsekwencją tego procesu? Do roku 2049 dojdzie na Górnym Śląsku do zamknięcia wszystkich kopalń a proces odchodzenia od węgla jako źródła energii trwa. Najważniejszy wydaje się związany ze wspomnianym procesem zmian problem społeczny, bo dotyczy około 100 tysięcy górników, pracowników branż okołogórniczych i ich rodzin. Sprawa jest bardzo poważnym wezwaniem również dla Kościoła, więc zadajemy sobie pytanie jak powinien w tych procesach partycypować, jak duszpastersko towarzyszyć? Jak pozytywnie wspierać proces transformacji?
Mówiłem też o tym w Sekretariacie Stanu w obecności kard. Pietro Parolina, który mile wspomina pobyt w Katowicach w czasie trwanie COP-24 w grudniu 2018 r. Podkreślałem, że praca związana z wydobywaniem węgla przez dwa ostatnie wieki ukształtowała na Górnym Śląsku etos, w którym szczególna rola przypada rodzinie i Kościołowi. Został też wypracowany stabilny system wartości. Nasuwa się pytanie w jaki sposób to dziedzictwo przekazywać młodemu pokoleniu pośród widocznych zmian gospodarczo-społecznych. Zgodziliśmy się co do tego, że w transmisji tradycji i wartości powinny uczestniczyć trzy podmioty: rodzina, szkoła i Kościół.
Akcentowałem też degradację środowiska i strefy biedy, wynikające z braku zdolności niektórych pracowników do branżowej zmiany. Proces zamykania kopalń może te zjawiska jeszcze bardziej pogłębić.
Nie chcę naszej rozmowy kończyć pesymistycznym akcentem, dlatego przywołuję słowa pozdrowienia „Szczęść Boże!”, które przez wieki budowało odniesienie do wykonywanej pracy i kształtowały solidarne społeczno-rodzinne relacje. Więc niech nam dalej skutecznie towarzyszy.
KAI: Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Tomasz Królak i Marcin Przeciszewski