W dzisiejszej Ewangelii Jezus wysłuchuje oskarżeń pod swoim adresem. Równocześnie podejmuje działania przezwyciężające żywioł. Po raz kolejny przekonuje, że przy Nim nie tylko można czuć się bezpiecznym, ale faktycznie jest się bezpiecznym. Po raz kolejny ukazuje wobec uczniów swoją władzę i moc.
Pełny tekst czytań wraz z komentarzem >>
Jak trwoga to do Boga? A może: jak trwoga to oskarżanie Boga?
Jaka jest nasza wiara? To kluczowe pytanie, które winniśmy stawiać sobie w życiu, na przykład przy rachunku sumienia. Jezus w dzisiejszej Ewangelii zdiagnozował, że wiara Jego uczniów była mała. Krótko po uciszeniu burzy na jeziorze powiedział do nich: „jakże wam brak wiary”. Jeśli to samo odkryjemy w naszych życiu, to od razu warto zapytać o przyczyny takiego stanu rzeczy. A są przynajmniej dwa rodzaje przyczyn: zewnętrzne i wewnętrzne.
Dziś w Ewangelii uczniowie przeżywają wielkie zagrożenie, pochodzące z zewnątrz: burza, wiatr, woda zalewająca łódź; wszechogarniający żywioł, wobec którego czują się mali i bezradni. Lęk, który ich ogarnia, nie jest niwelowany przez bliskość Jezusa. Także i na nas spadają różne trudne doświadczenia: choroba, niepełnosprawność własna lub bliskich, poważne problemy zawodowe. Bardzo często zagrożenia te pojawiają się nagle, nie jesteśmy na nie przygotowani, podcinają korzenie naszej egzystencji. W wymiarze ogólnospołecznym takim żywiołem była epidemia, która spadła na nas niespodziewanie. Czuliśmy się wobec niej bezradni, oganiał nas wielopostaciowy lęk: lęk przed zakażeniem się, lęk o bliskich, lęk przed tym, by nie zarazić innych. W trudnych chwilach nasza dotychczasowa wiara często słabnie, wydaje się, że nie ma ona większego znaczenia wobec ogromu cierpień i niebezpieczeństw, które nas ogarniają. W doświadczeniach tych mamy poczucie, że Bóg śpi, że nie interesuje się nami.
Drugie źródło słabości wiary uczniów pochodziło z wnętrza ich serc: nie było w nich ufności wobec Jezusa. A wydawać się mogło, że ich dotychczasowa więź z Jezusem była głęboka. Zostali przez Niego powołani, część z nich właśnie nad jeziorem, kiedy to usłyszeli, że staną się rybakami ludzi. Potem zostali uroczyście ustanowieni Apostołami i otrzymali władzę wypędzania złych duchów. Byli już świadkami wielu cudów Jezusa: uzdrowień oraz uwolnień od złego ducha. I nagle, wszystko to okazało się bez znaczenia, zapomnieli o tym. Gdy łódź tonęła, zaczęli budzić Jezusa, nie z prośbą o pomoc, ale z ostrym wyrzutem: „Nauczycielu, nic Cię to obchodzi, że giniemy?” Zamiast zaufania: wyrzuty, oskarżenie Jezusa o obojętność i bierność. Może tam pojawiło się jeszcze głębsze oskarżenie, choć nie zostało ono przez uczniów wypowiedziane, a mianowicie, że te trudności, których teraz doświadczają są… z winy Jezusa, bo nie pomaga im w wiosłowaniu, bo to On kazał im wyruszyć w tę wyprawę przez jezioro. Czyż z nami nie jest podobnie? Czyż i my często nie kierujemy wobec Boga różnego typu zarzutów, oskarżeń? Czyż wreszcie nie jest tak, że to Boga obwiniamy o różnego typu cierpienia, zagrożenia, przeciwności życiowe, zgodnie z zasadą, że ktoś przecież musi być winien. A tyle Bóg dla nas w życiu zrobił, tyle razy dał nam Siebie w sakramentach, tyle razy wysłuchał naszych próśb, tyle razy wyprowadzał nas z naprawdę poważnych opresji! A myśmy albo tego zauważali, albo o tym wszystkim zapomnieliśmy. Teraz już tamto wszystko się nie liczy, teraz w obliczu aktualnego cierpienia doświadczamy jedynie lęku, a Boga oskarżamy o obojętność i wypominamy mu Jego milczenie.
To, że w życiu pojawiają się różnego rodzaju lęki, jest czymś powszechnym, w pewnym sensie naturalnym. Ale pytanie brzmi: jaka wówczas jest nasza wiara? Czasem w naszych lękach oskarżamy Boga, czasem wołamy Go, prosząc o pomoc, zgodnie z przysłowiem, jak trwoga to do Boga. Zresztą w Ewangelii według św. Mateusza, w opisie burzy na jeziorze, pojawia się nie tyle oskarżenie, ile wołanie o pomoc: „Panie, ratuj! Giniemy”. Ktoś zapyta: skąd wzięła się różnica między przekazem dzisiaj czytanej Ewangelii według św. Marka, gdzie pada zarzut wobec Jezusa, a przekazem Ewangelii według św. Mateusza, gdzie wybrzmiewa wołanie o pomoc. Poszczególne ewangelie w opisach wydarzeń kładą nacisk na różne aspekty. W opisie burzy na jeziorze jeden Ewangelista ukazuje oskarżenie, drugi – pełne lęku wołanie o pomoc. Może jedni apostołowie wołali tak, a drudzy – inaczej. Był ogólny krzyk i panika. Wszystko się mieszało. Zresztą z nami jest podobnie: czasem kierujemy do Boga prośbę o pomoc, czasem Go oskarżamy. Czasem „jak trwoga, to do Boga”, czasem „jak trwoga, to oskarżanie Boga”.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus wysłuchuje oskarżeń pod swoim adresem. Równocześnie podejmuje działania przezwyciężające żywioł. „On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: Milcz, ucisz się! Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza”. Po raz kolejny przekonuje, że przy Nim nie tylko można czuć się bezpiecznym, ale faktycznie jest się bezpiecznym. Po raz kolejny ukazuje wobec uczniów swoją władzę i moc.
Uczniowie pytają siebie nawzajem: „kim On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” W Ewangelii wprost nie pada odpowiedź na to pytanie. Ono zostaje zawieszone, także ze względu na nas, byśmy szukali sami na nie odpowiedzi. Kto może mieć tak potężną władzę nad żywiołami, że mocą swoich słów je ucisza? Ten, przez którego one powstały. Ewangelia według św. Jana rozpoczyna się od słów: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. … Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się stało, co się stało”. Jezus to prawdziwy Syn Boga, który ma władzę nad wszelkim stworzeniem. Ks. Artur Malina, biblista w swoim komentarzu zwraca uwagę na jeszcze jeden niezwykły szczegół. Jezus kieruje swoje słowa do żywiołów w drugiej osobie liczby pojedynczej, tak jak skarcił ducha nieczystego w Kafarnaum (por. Mk 1, 25). W egzorcyzmie dokonanym w Kafarnaum oraz w uciszeniu burzy na jeziorze pojawia się ten sam czasownik: milczeć, użyty w trybie rozkazującym. A wszystko dzieje się podczas przeprawy na drugą stronę jeziora, w drodze na terytorium znajdującym się pod władzą demonów. Następna perykopa opisuje przecież uzdrowienie opętanego, dokonane właśnie na drugim brzegu jeziora, w kraju Gerazeńczyków. Tamten człowiek był opętany wręcz przez legion demonów, a pozostali mieszkańcy zamiast wdzięczności za uzdrowienie oczekiwali od Jezusa, by od nich odszedł. Wszystko to pokazuje, że tamten kraj rzeczywiście mocno był naznaczony działaniem złego ducha. Możliwe zatem, że burza na jeziorze stanowiła próbę powstrzymania Jezusa. Bo gdzie objawia się Boża moc Jezusa, tam często odzywają się krzykliwe demony, które chcą Go zniszczyć albo przynajmniej uniemożliwić Jego misję. Uciszenie burzy jest zatem znakiem, że Jezus ma władzę nad złymi duchami, bez względu na to, jak wielkie szatańskie siły zostaną przeciw Niemu uruchomione.