„Gdy się jest daleko od domu, to jest bardzo ważne, by mieć świadomość, pewność, zaufanie, że ktoś o nas pamięta, że nie zostaliśmy wysłani jak komandosi Kościoła gdzieś daleko – i radźcie sobie sami, przeżyjecie albo nie” – mówi ks. Jarosław Tomaszewski, misjonarz. W niedzielę 22 października przypada Światowy Dzień Misyjny.
Dorota Giebułtowicz (KAI): Proszę opowiedzieć o swoim doświadczeniu misyjnym. Dlaczego Ksiądz wybrał Urugwaj jako miejsce misji?
Ks. Jarosław Tomaszewski: Wybór nie zależał tylko ode mnie. Poznałem księdza Jaime Fuentesa, który został biskupem w Urugwaju w bardzo małej diecezji Minas w prowincji Lavalleja. Po wizytacji wszystkich placówek zorientował się, że brakuje mu przede wszystkim duchownych, posługiwało tam tylko sześciu księży na całą prowincję. A ponieważ znaliśmy się wcześniej, napisał do mnie, czy nie odważyłbym się na wyjazd do Urugwaju.
Nie znałem wtedy języka hiszpańskiego, a o Urugwaju wiedziałem tylko tyle, że bardzo dobrze gra w piłkę nożną, mimo że jest bardzo małym krajem. Ale zawsze modliłem się o doświadczenie Kościoła ubogiego, podobał mi się Kościół rozwijający się. To były lata 90-te, początek lat 2000. W Polsce mieliśmy wtedy Kościół potężny, „triumfujący”, po Janie Pawle II, z pełnymi seminariami. Czułem, że doświadczenie Kościoła „podtrzymującego rękę”, a nie pewnego siebie „o dłoni muskularnej” będzie dla mnie bardzo dobre. Odpowiedziałem więc: „tak”.
Mój biskup Piotr Libera, bo jestem płockim księdzem, skierował mnie do Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie na kurs hiszpańskiego i poznanie kultury latynoskiej. Następnie wyjechałem do Urugwaju i spędziłem tam 7 lat.
KAI: Urugwaj jest małym krajem, liczącym ok. 3 mln 200 tys. mieszkańców.
W dodatku z tego 1 mln 200 tysięcy zamieszkuje stolicę – Montevideo. Interior kraju jest dość niezaludniony, w środku kraju jest pustka, kilometrami ciągnie się pampa. W dodatku z racji na eksperymenty społeczne rządu lewicowego, który utrzymuje od lat władzę, populacja ciągle spada.
KAI: A jak wygląda sytuacja religijna?
Chrześcijanie stanowią ok. 40 proc. mieszkańców kraju. Niestety z praktykowaniem jest gorzej. Jest to kraj bardzo zlaicyzowany. Ma to swoje korzenie w historii państwa, które nie zostało założone jak inne kraje Ameryki Łacińskiej na bazie kolonizacji katolickiej Hiszpanii i Portugalii. Przy powstaniu Urugwaju dużą rolę odegrali Anglicy, którzy próbowali wbić klin między dawne posiadłości portugalskie w Ameryce Południowej, czyli dzisiejsza Brazylia, i dawne posiadłości hiszpańskie, czyli dziś Argentyna i Chile. Wtedy, na początku XVIII wieku panowała w Europie ideologia oświeceniowa, ideologia masońska, i tak też powstał Urugwaj. Stąd tak mocna laickość kraju, który jest bardzo antychrześcijański; Kościół jest tam niewielką wspólnotą. Mamy ok. 2 proc. praktykujących katolików, poza tym panuje ogromna ignorancja religijna.
Przez ostatnich kilkanaście lat panował w Urugwaju rząd o sympatiach komunistycznych. Ma to swoje konsekwencje w życiu społecznym. W Urugwaju wprowadzono legalność uprawy marihuany, wszyscy mogą ją sadzić w swoim ogródku, trzeba tylko to formalnie zgłosić. Rząd lewicowy wprowadził eutanazję i aborcję na życzenie. Także edukacja jest ściśle laicka.
Istnieje też silny trend antychrześcijański. Nie ma tam takich prześladowań bezpośrednich jak w krajach arabskich czy w niektórych krajach Azji, ale państwo stara się utrudniać pracę misjonarzy, choćby przez uniemożliwianie księżom z zagranicy otrzymanie stałego meldunku, ciągle jest się zmuszanym przez Urząd Migracyjny do przedłużania pobytu. Podam jeszcze inny przykład tego trendu: gdy jako katolicy rozpoczynamy najbardziej święty dla nas czas, czyli Wielki Tydzień, to władze państwowe organizują wtedy Tydzień Turystyki – dzieci ze szkół za duże pieniądze tego biednego kraju są wywożone na różne wycieczki, by tylko nie uczestniczyć w misteriach Wielkiego Tygodnia.
KAI: Co stanowiło dla Księdza największą trudność w posłudze misjonarskiej w Urugwaju?
Zmiana mojej mentalności, „mojej głowy” [śmiech]. Wyjechałem jako młody ksiądz, to było prawie 10 lat temu i miałem „głowę polską”. W Polsce, jak mówiłem, mieliśmy wtedy dużo osób w Kościele, katolicyzm był częścią życia społecznego, ksiądz był obecny w przestrzeni publicznej. W Urugwaju było inaczej. Miałem bardzo mały dostęp do człowieka. I na początku największa trudność to była zmiana mojej mentalności.
W Urugwaju poznałem ks. Augustyna, Urugwajczyka, z doświadczeniem, bardzo Boży ksiądz. Został moim spowiednikiem. Po pół roku pracy pojechałem do niego z takim zmęczeniem tą sytuacją, ciągłą walką o jednego człowieka, małą liczbą wiernych w kościele. I wtedy on powiedział do mnie: „Jarek, musisz zrozumieć, że wybrałeś na misje kraj, w którym Ewangelię przekazuje się – użyję może hiszpańskiego zwrotu, bo jest bardzo ładny – „uno a uno”, jeden do jednego. To mi bardzo pomogło. Główną trudnością była więc zmiana mentalności, że można pracować zaczynając od ubogich środków, od jednego człowieka.
Potem były jeszcze inne trudności, Kościół jest bardzo biedny materialnie, zaniedbany, musiałem w Polsce szukać środków finansowych. Udało mi się otrzymać dużą pomoc od katolików ze Stanów Zjednoczonych. Ale zmiana mentalności to było największe wyzwanie.
KAI: Jakie znaczenie ma organizowana corocznie Niedziela Misyjna?
Pierwszy powód jest bardzo osobisty dla każdego misjonarza. Gdy się jest daleko od domu, to jest bardzo ważne, by mieć świadomość, pewność, zaufanie, że ktoś o nas pamięta, że nie zostaliśmy wysłani jak komandosi Kościoła gdzieś daleko – i radźcie sobie sami, przeżyjecie albo nie. Ci ludzie, którzy opuszczają swój dom, ryzykują zdrowiem, życiem, depresją, tęsknotą. I to jest ten dzień pamięci o misjonarzach w takim sensie: jesteśmy z wami, nie jesteście sami na końcu świata, pamiętamy. To jest pierwszy wymiar bardzo personalny, bardzo osobisty.
Drugi wymiar, to jest istota Kościoła. Widzimy dzisiaj w Polsce, że jeżeli Kościół nie przekracza ustalonych już granic, jeśli kontentuje się ludźmi, których już ma w ławkach, w sakramentach, na katechezie, to jest to Kościół obumarcia, Kościół regresu, nawet jeśli są jeszcze pełne świątynie. Kościół rozwoju, Kościół młodości to jest Kościół, który ciągle patrzy poza granice katolicyzmu, gdzie są ludzie potrzebujący Boga, gdzie są ludzie obrażeni na księdza, gdzie są ludzie myślący połowicznie. To jest duch Kościoła, który go ciągle odmładza. Chęć kontaktu z takimi ludźmi to jest misja. Czy oni uwierzą czy nie, to jest ich wybór, my na pewno musimy im proponować sensowność życia, czyli Ewangelię.
I trzeci wymiar: Niedziela Misyjna jest ogromnym źródłem wsparcia materialnego. Kościoły na terenach misyjnych są z reguły bardzo małe, niesamodzielne. Pamiętamy, jak św. Paweł w Liście do Koryntian prosi, by zrobiono zbiórkę na inne wspólnoty. Kościoły starsze, silniejsze mają obowiązek wspierania młodszych, słabszych. I dobrze, Bogu dzięki, że ta ofiara z Niedzieli Misyjnej idzie do Papieskich Dzieł Misyjnych w całości, a my ją przekazujemy do tych terytoriów misyjnych najbardziej potrzebujących, zgodnie z zapotrzebowaniem i projektami Dykasterii w Watykanie.
Ks. Jarosław Tomaszewski urodził się w 1975 r. w Mławie na Mazowszu. Od 22 lat jest kapłanem diecezji płockiej. Ukończył studia specjalistyczne z teologii życia duchowego, wieńcząc je obroną pracy doktorskiej. W latach 2014-2021 posługiwał na misjach w Urugwaju jako proboszcz i administrator czterech placówek misyjnych na terenie diecezji Lavalleja. Wykładał również na Papieskim Wydziale Teologicznym w Montevideo oraz był ojcem duchownym seminarzystów w międzydiecezjalnym Wyższym Seminarium Duchownym Cristo Rey w stolicy Urugwaju.
W 2022 r. wszedł do grona dyrekcji Papieskich Dzieł Misyjnych, w których pełni obowiązki sekretarza krajowego Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary i Papieskiego Dzieła św. Piotra Apostoła.
W niedzielę 22 października pod hasłem „Misje sercem Kościoła” przypada Światowy Dzień Misyjny. Jest to dzień solidarności misyjnej w całym Kościele powszechnym, modlitwy za misjonarzy i okazja do wsparcia misyjnych projektów.