Ks. Jan Pęzioł był człowiekiem bez reszty oddanym Maryi. Śmiało wskazywał i zwalczał zło. Wyganiał szatana z ludzkich dusz i gorliwie nawoływał do nawrócenia. Utrzymywał przy tym owocne relacje z kapucynem z Pietrelciny.
Ks. infułat Jan Pęzioł znany był nie tylko na Lubelszczyźnie. Z całej Polski przyjeżdżali do niego ludzie, którzy potrzebowali duchowej pomocy. Przez blisko 20 lat był archidiecezjalnym egzorcystą posługując przed cudowną figurą Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy.
To ks. Jan z całą mocą nieustannie powtarzał, także w trakcie nabożeństw z modlitwą o uzdrowienie, które prowadził co miesiąc, że wielkim zwycięstwem szatana jest fakt, że ludzie przestali w niego wierzyć.
Złe duchy wyrzucał do końca swojego życia (zmarł w grudniu 2021 r., mając 90 lat). Wspierał go w tym prawdopodobnie św. o. Pio, z którym ks. Pęzioł nawiązał wyjątkową duchową relację wiele lat wcześniej.
O tej relacji opowiedział kiedyś kapucynowi o. prof. Andrzejowi Derdziukowi, wspominając, że napisał do o. Pio cztery listy. Na wszystkie o. Pio odpowiedział, dokładnie tak, jak oczekiwał tego ks. Jan.
Pierwszy list ks. Jan wysłał do o. Pio kiedy był jeszcze w seminarium. Bardzo poważnie wtedy zachorował. Znany specjalista ocenił, że kleryk Pęzioł choruje na ozenę (przewlekły zanikowy cuchnący nieżyt nosa), która niebawem spowoduje zanik głosu. To był dramat dla pobożnego alumna.
„Wiedziałem, że jeśli się przyznam do diagnozy, rektor każe mi odejść z seminarium” − wspominał ks. Jan. „Po co komu niemówiący ksiądz. Z drugiej strony wiedziałem, że nie mogę się nie przyznać” − tłumaczył.
Alumn Pęzioł pokornie opowiedział o swoim stanie zdrowia. Władze seminarium nakazały mu kolejną konsultację. „W tym czasie po raz pierwszy napisałem list do o. Pio do San Giovanni Rotondo. Wysłałem go pocztą lotniczą” – relacjonował.
Gdy po kilku tygodniach odbyła się wizyta u znanego laryngologa, ten stwierdził, że klerykowi nic nie dolega. Choroba do ks. Jana nigdy już nie wróciła.
Drugi list ks. Jan, napisał już będąc wikariuszem w Kumowie. Opowiadał w nim o swojej pracy jako katecheta. Wspominał, że uczy dzieci w prywatnym domu rodziny Ostrówków, którzy byli jedną z najbiedniejszych rodzin w okolicy. Inni bogatsi mieli piękne domy, ale brakowało w nich miejsca na naukę religii. Państwo Ostrówkowie mieli sześcioro dzieci i mieszkali w małej drewnianej chałupce. Gospodyni, która była zdrowa i silna, nagle niespodziewanie zachorowała, tracąc przytomność i przewracając się. Leczenie nie przynosiło efektów, a ostateczna diagnoza brzmiała rak mózgu.
Ks. Jan poprosił o. Pio o modlitwę za tę kobietę. List wysłał do San Giovanni Rotondo, a po dwóch tygodniach pojawił się w domu Ostrówków pełen obaw. Czekała go niespodzianka.
„Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałem zdrową i silną kobietę, jakby nigdy wcześniej nie chorowała. Ostrożnie zapytałem: Pani Ostrówkowa, jak się pani czuje? A ona odpowiedziała: Widzi ksiądz, że czuję się zupełnie dobrze, nic mi nie dolega" − opowiadał.
Kobieta udała się z wizytą do profesora, który wcześniej ją diagnozował. Lekarz był zdumiony wynikami badań. Choć pierwotne wskazywały na stan beznadziejny, to nowe były bardzo dobre. Nikt nie był w stanie tego wytłumaczyć.
Ojciec Pio dzięki interwencji ks. Jana wstawił się też za kilkuletnią umierającą Basią, a rodzicom, którzy stracili dziecko, pozwolił się cieszyć kolejnym potomkiem.
Ks. Jan wiele razy już po śmierci o. Pio zwracał się do niego w modlitwie. Miał śmiałość, tym bardziej że święty kapucyn, choć wydawało się to nie możliwe, pozwolił ks. Janowi przyjechać na swoją beatyfikację.
Gdy ks. Jan zmarł, wielu żegnało go z przeczuciem, że człowiek ten kiedyś też zostanie przez Kościół ogłoszony błogosławionym.
Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.