Mamy obowiązek głosić chwałę i krzewić pamięć o rodzinie Ulmów także dlatego, aby tamta historia ożywiała naszą refleksję etyczną w czasie obecnym, by mobilizowała do refleksji nad kondycją naszego człowieczeństwa – mówi Waldemar Rataj, dyrektor Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. W rozmowie z KAI podkreśla, że wartości, które były ważne dla nich, stanowiły w istocie treść kultury etycznej, która charakteryzowała całą tę społeczność.
Niezależnie od beatyfikacji, a więc docenienia postawy Ulmów przez Kościół, ich historia stanowi bogactwo możliwości kulturotwórczych, w wymiarze uniwersalnym, ogólnoludzkim, humanistycznym – uważa dyr. Rataj. Wyraża też nadzieję, że historia rodziny z Markowej będzie ożywiała refleksję etyczną w czasie obecnym i mobilizowała do refleksji nad kondycją naszego człowieczeństwa.
Tomasz Królak (KAI): Za pięć miesięcy odbędzie się w Markowej beatyfikacja rodziny Ulmów. Dla Muzeum noszących ich imię będą to zapewne niezwykłe miesiące, podobnie jak szczególne były w tym roku obchody Narodowego Dnia Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod okupacją niemiecką…
Waldemar Rataj: Owszem, ten dzień jest dla naszego Muzeum najważniejszym dniem w roku. Poprzez fakt, że ten dzień mordu dokonanego 24 marca 1944 roku przez Niemców na rodzinie Ulmów i na ukrywanej przez nich rodzinie Goldmanów, stał się Narodowym Dniem Pamięci o Polaków Ratujących Żydów podczas okupacji niemieckiej. Stąd Muzeum jest zaangażowane w tym czasie w organizację wielu wydarzeń – zarówno w Markowej i w podkarpackim, jak i w innych miejscach Polski. Od trzech lat także w Krakowie i Warszawie.
Tegoroczne obchody, zwłaszcza na Podkarpaciu, miały jeszcze jeden ważny akcent, który wynika z udzielenia przez Ojca świętego Franciszka zgody na beatyfikację Józefa i Wiktorii Ulmów wraz z dziećmi. Przygotowywana beatyfikacja, która jak wiemy ma się dokonać w Markowej, czyni z tego wydarzenia moment historyczny, którego nie sposób nie uwzględnić także w życiu wspólnotowym – lokalnym i narodowym. Dlatego 24 marca gościliśmy w Markowej pana prezydenta Andrzeja Dudę wraz z małżonką, panią Agatą Kornhauser-Dudą. Prezydent przybył do Markowej, aby uczcić wszystkich Polaków ratujących Żydów, wziął udział w tradycyjnej ceremonii muzealnej, związanej w odsłonięciem kolejnych tabliczek na ścianie pamięci muzeum, upamiętniających Polaków ratujących Żydów na terenie Podkarpacia oraz dokonał na miejscu powołania komitetu, który na szczeblu ogólnopaństwowym będzie koordynować działania służące promocji historii i dziedzictwa Rodziny Ulmów. Mają to być wydarzenia związane z faktem beatyfikacji realizowane przez podmioty państwowe i społeczne. Jest zatem intencją prezydenta Rzeczypospolitej, aby fakt beatyfikacji stał się świętem całej wspólnoty narodowej i aby uruchomił powstawanie nowych dzieł i przedsięwzięć służących promocji dziedzictwa rodziny Ulmów oraz upowszechnianiu wiedzy o Polakach Ratujących Żydów.
KAI: Co dla Pana osobiście oznacza decyzja Stolicy Apostolskiej o beatyfikacji rodziny Ulmów?
Jako chrześcijanin czuję radość, bo jest to dowód uznania tych ludzi za świętych, a ich postępowanie zostaje uznane za wzór godny naśladowania. Chociaż wiemy, że ich czyn musi być poddawany nieustannej refleksji etycznej. Robimy to także w Muzeum, zastanawiając się nad etycznym wymiarem życia, ofiarności i w końcu samej ofiary z życia rodziny Ulmów.
Wśród nasuwających się pytań jest i takie: czy Józef i Wiktoria mieli prawo ryzykować życie także swoich dzieci? To pytanie postawili etycy i filozofowie w ramach prowadzonego przez Muzeum programu „Akademia Sprawiedliwych”. Od razu też została udzielona odpowiedź. Jest ona jednoznaczna, kiedy uważnie prześledzimy historię zdarzenia z 24 marca 1944 roku. Można powiedzieć, że dopiero w kontekście tych okoliczności, o których powiem, historia mordu dokonanego na rodzinie Ulmów nabiera pełnej dramaturgii i znaczenia. Mianowicie, decyzję i podjęte przez Józefa i Wiktorię ryzyko narażenia na śmierć także własnych dzieci należy czytać ze świadomością odpowiedzialności wspólnoty wsi, związanej z troską o dzieci w sytuacji utraty przez nich rodziców.
Ulmowie mogli przewidzieć koszt, jaki oni osobiście musieliby ponieść wraz z chronioną przez nich rodziną żydowską w przypadku odkrycia przez Niemców. Ale przypuszczalnie nie przewidzieli, że Niemcy zamordują też ich dzieci. Trzeba uświadomić sobie, że życie Ulmów było integralną częścią życia Markowej, a to była wieś, która jak większość wspólnot wiejskich tamtego czasu kierowała się określonymi, utrwalonymi obyczajem, normami. Życie tej rodziny, ich świadomość moralna, mentalność, poczucie bezpieczeństwa było ściśle tymi normami uwarunkowane. Wskazuję na to, bo nie można odrywać życia Ulmów i dziejów ich życia od życia społecznego i historii tej wsi jako pewnego organizmu.
Szczególnej wymowy zdarzeniu z marca 1944 roku przydaje fakt, że główny organizator i wykonawca egzekucji na małżeństwie Ulmów i ich dzieciach, niemiecki żandarm Eilert Diecken, miał powiedzieć – jak wiemy z przekazu świadków – że on zabił te dzieci właśnie dlatego, „żeby wieś nie miała problemu”. W tym dramacie mamy zatem bardzo ostre zderzenie dwóch stanowisk etycznych. Względem tradycyjnej, klasycznej i chrześcijańskiej zarazem kultury solidarności, którą kieruje się ta wspólnota i jej członkowie, występuje już – rzec by można – nowoczesna kultura użyteczności, w której nawet życie ludzkie nie ma wartości i znaczenia, gdy stanowi obciążenie dla innych ludzi. Mamy w tej historii, jednoznaczne zderzenie dwóch cywilizacji – jedną z nich reprezentują w tym dramacie Niemcy, drugą markowianie, a w szczególny sposób rodzina Ulmów.
KAI: Choć sami Ulmowie kierowali się zapewne bardzo prostym, czystym przekonaniem: tak trzeba, po prostu…
Wedle opinii niektórych osób to, co oni zrobili, było nieroztropne. Sam niedawno znalazłem w Internecie wypowiedź znanego polityka, który dowodził, że w świetle doktryny katolickiej Ulmowie nie powinni być beatyfikowani, gdyż swoim czynem i poprzez fakt narażenia życia własnych dzieci wykazali się co najmniej nieroztropnością.
Naturalnie trzeba zadawać sobie tego rodzaju pytania dotyczące postawy i wyborów tak Ulmów, jak i innych osób, często rodzin, które podjęły w tamtym czasie decyzję udzielenia pomocy skazanym na zagładę Żydom. Podejmują te kwestie w Muzeum Ulmów także osoby, które oceniają decyzję Józefa i Wiktorii z perspektywy etycznej niezwiązanej z chrześcijaństwem, a w każdym razie niezwiązanej z wiarą czy własną religijnością. W Muzeum uważamy, że te kwestie etyczne powinny być w centrum naszego zainteresowania programowego. Dlatego poza badaniami stricte historycznymi musimy odwoływać się także do badań etnograficznych, etnologicznych, które akurat w odniesieniu do historii Markowej są bardzo ważne.
Trzeba przypomnieć, że w Markowej są dwa muzea: Muzeum Polaków Ratujących Żydów, określane powszechnie Muzeum Ulmów, którym obecnie kieruję i starsze, blisko 50-letnie Muzeum Wsi Markowa – znakomity, mały skansen. To jedna zagroda, ale mówi bardzo dużo o tej wsi, jej kulturze i o etosie jej mieszkańców.
KAI: No właśnie, jakimi normami kierowała się ta społeczność?
Przede wszystkim historia Ulmów to sytuacja ekstremalna, która wskazuje na rodzinę, która za swoje działanie zapłaciła cenę najwyższą. Ale w Muzeum Wsi Markowej mamy inne świadectwo oraz swoisty dokument tamtego czasu, mianowicie Chałupę Szylarów. Dom Ulmów się nie zachował, stąd w przestrzeni naszego Muzeum znajduje się zaprojektowana przez pracownię Mirosława Nizio przestrzeń, w której w sposób symboliczny zaaranżowany został dom Ulmów i gdzie są prezentowane te pamiątki, które po nich pozostały.
Chałupa Szylarów, przeniesiona ze wsi do skansenu i spełniająca wszelkie wymogi dokumentu przestrzennego, opowiada inną historię. Szylarowie urządzili na strychu kryjówkę, w której znalazła schronienie rodzina Weltzów. W tym domu dotrwali oni bezpiecznie do końca wojny, a więc przetrwali także egzekucję Ulmów. Z miejsca, gdzie była ustawiona chałupa, było widać miejsce kaźni. Obydwa muzea prowadzą wspólnie ścieżkę edukacyjną „Chałupa Szylarów”. Warto dodać, że żyje syn Antoniego i Doroty Szylarów, pan Eugeniusz. To także z jego wspomnień czerpiemy naszą wiedzę o wojennej historii rodzin Szylarów i Weltzów.
Trzeba wreszcie podkreślić, że po egzekucji, czy raczej po mordzie, dokonanym na rodzinie Ulmów, w Markowej przeżyło do końca wojny 21 osób narodowości żydowskiej. Ten fakt jest wymowny i jednoznacznie świadczy o morale tej wiejskiej wspólnoty.
Dlatego nasz obraz życia i wojennych losów markowskich Sprawiedliwych, aby był kompletny, wymaga określenia świata wartości, którymi kierowały się, według których żyły te osoby. Jeśli więc obydwa muzea z Markowej mają dobrze spełniać swoją rolę, to konieczne jest poszerzenie naszej wiedzy o życiu tej wspólnoty. Nieprzypadkowo właśnie sami markowianie zapoczątkowali proces przywracania pamięci o tych dwóch rodzinach ratujących Żydów (Ulmów i Szylarów), włącznie ze staraniami o beatyfikację rodziny Ulmów.
Wielkie zasługi w tym zakresie położył w latach 90. ks. prałat Stanisław Leja. Zapoznawszy się z historią tej rodziny, na podstawie publikacji wydanej przez Towarzystwo Przyjaciół Markowej, miał powiedzieć: „widzę, że my tutaj w Markowej mamy świętych”. To był ten pierwszy impuls, zwrócenie uwagi na wymiar tych postaci i na znaczenie tego, co się wydarzyło w Markowej podczas wojny. Bardzo ważne jest i to, że częścią tej społeczności, tego świata, jest historyk, Mateusz Szpytma, także markowianin. To jego zaangażowanie – na polu zarówno naukowym, jak i społecznym – przyczyniło się do powstania Muzeum, które od siedmiu już lat oficjalnie działa w Markowej, jako Muzeum Polaków Ratujących Żydów. Przy okazji jest to muzeum, które wyznaczyło nowy kurs w rozwoju muzealnictwa i polskiej kultury pamięci – zajmujących się problematyką ratowania Żydów w czasie Holocaustu.
KAI: A więc to sami mieszkańcy wsi zadbali o pamięć i impuls beatyfikacyjny. To nie przyszło z zewnątrz.
Tak, to że doczekaliśmy beatyfikacji, jest w pierwszej kolejności zasługą samych markowian. Mówiąc o Ulmach trzeba pamiętać, że wartości, które były ważne dla nich, stanowiły w istocie treść kultury etycznej, która charakteryzowała całą tę społeczność.
KAI: Ale czy to znaczy, że wrażliwość etyczna, moralna czy też świadomość szczególnej powinności człowieka w czasie wojennej opresji była w Markowej czy całym regionie wyraźnie wyższa?
W tamtym czasie, w takich warunkach, jakie charakteryzują życie na wsi, nie byłoby możliwe udzielanie pomocy Żydom tak, by nie wiedziała o tym praktycznie cała wieś. Zresztą trzeba podkreślić, że wciąż nasza świadomość odnośnie do tego, jak przebiegała II wojna światowa na polskiej wsi – niezależnie od tego, o jakim regionie kraju mówimy – nie była dotąd przedmiotem osobnego zainteresowania. Pod względem gościnności Markowa i jej najbliższe okolice rzeczywiście była dość szczególnym terenem. Napłynęła tu podczas wojny spora grupa osób wypędzonych z Wielkopolski, a później także wygnańców z Kresów. Te zagadnienia, ściśle związane z historią polskiej wsi podczas okupacji, wymagają jeszcze gruntownego przebadania.
KAI: W polskim społeczeństwie pokutuje chyba wciąż przekonanie o tym, że polska wieś była antysemicka, zaś gotowość do pomocy Żydom okazywał promil. Tacy ludzie, jak Józef Ulma, po którym pozostało Pismo Święte z zakreśloną przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie, uchodzą za absolutne wyjątki.
Jest taka tendencja, żeby wprowadzać co najmniej powątpiewanie co do wojennej postawy Polaków wobec Żydów. W nauce sceptycyzm jest ważną metodą, ale w uprawianym na tym polu dyskursie często chodzi raczej o pewien efekt propagandowy; chodzi o to, aby zniekształcić obraz historii, który według wypowiadających te sądy nie może przedstawiać Polaków w korzystnym świetle.
Ja mogę mówić o faktach, które dotyczą życia tej konkretnej wspólnoty. Nie ma żadnych przesłanek, by dopuszczać myśl, że Ulmów mógł zdradzić ktoś spośród markowian. Nie pomagali wszyscy – nie stawiamy takiej tezy. Ale Muzeum pokazuje, że wielu pomagało. Żeby udzielić pomocy wymagającej utrzymania i ukrycia w Markowej kilkudziesięciu osób, niezbędne było zaangażowanie i ofiarność wielu. A tego, przy takiej skali, nie można było utrzymać w tajemnicy. Zatem we wsi musiano wiedzieć, kto przechowywał tutaj Żydów…. Bezpośrednia pomoc Żydom była szczytem wsparcia, które rzeczywiście wymagało od ludzi heroizmu. Kiedy bada się historię Sprawiedliwych, trzeba wziąć pod uwagę i to wreszcie, że ratujący płacili wielką cenę, wynikającą z życia w nieustannym lęku.
O Dorocie Szylar, żonie Antoniego, mówi się, że do końca życia była osobą, delikatnie mówiąc, mocno znerwicowaną. Poważne skutki na zdrowiu psychicznym, wskutek niesionej Żydom pomocy odczuwało wiele osób uhonorowanych tytułem „Sprawiedliwych wśród Narodów świata”. Wszyscy oni byli bowiem świadomi tego, że za to, co robili, mogli zapłacić życiem.
KAI: I choć nie wszystkich stać było na heroizm, jak Ulmów czy Szylarów, to jednak ważna była solidarna postawa całej wsi. Ulmowie co prawda nie przetrwali, ale Szylarowie i ukrywani przez ich Żydzi jednak tak.
Tu ważna jest świadomość życia w społeczności wiejskiej. W tym sensie, że łatwiej sobie wyobrazić tego rodzaju konspirację w mieście. Wiadomo, że i w Markowej, wobec Ulmów, pojawiały się głosy upominające, żeby zaniechali pomocy Żydom. Ci ludzie bali się. Mogli się obawiać i tego, że egzekucja może objąć całą wieś. Dlatego zawsze jesteśmy wobec tych konkretnych historii zobowiązani do rzetelnego przekazu faktów i tylko do takiej ich interpretacji, która uwzględnia różne konteksty, ale zawsze w zgodzie z ówczesnymi, historycznymi realiami. Także w zgodzie z naszą wiedzą o tym, jak zachowuje się i jak ma prawo zachowywać się człowiek oraz społeczeństwo, któremu narzucono tego rodzaju warunki funkcjonowania.
Dzisiaj dzięki nauce, dzięki psychologii czy psychiatrii społecznej jesteśmy w stanie rzetelnie ocenić i zinterpretować tego rodzaju zdarzenia. Trzeba podkreślić to, że wszystkie te sytuacje dają świadectwo heroizmu osób, które zdecydowały się na udzielenie pomocy skazanym na zagładę Żydom. Nie mamy w takich okolicznościach prawa wymagać od ludzi postaw heroicznych. Zdarzają się jednak ludzie, których zachowania wykraczają poza to, czego mamy prawo wymagać. Stąd podziw dla tych, którzy – jak Ulmowie – zdobyli się na taki czyn i podjęli związane z nim ryzyko.
Mamy obowiązek, jak w starożytnej pieśni klasycznej, głosić ich chwałę i krzewić pamięć o nich także dlatego, aby tamta historia ożywiała naszą refleksję etyczną w czasie obecnym, by mobilizowała do refleksji nad kondycją naszego człowieczeństwa. Ale w żadnym wypadku, historia tych szczególnych, szlachetnych ludzi i dzielnych wspólnot, jak Markowa, nie może być używana do uogólnień. Nie można zatem na podstawie tych konkretnych historii formułować sądów i kreować narrację, że wszyscy Polacy, zawsze i wszędzie tak postępowali. Kultura pamięci tworzona w poszanowaniu prawdy – tej historycznej i tej związanej z wymaganiami etyki – nie może być, nawet w dobrej intencji, podatna na uproszczenia.
KAI: O czym przypomina się też na stronie Muzeum, przestrzegając przed instrumentalizacją heroicznego czynu rodzin z Markowej.
Z faktu, że ktoś postąpił szlachetnie – konkretna rodzina czy inna wspólnota – nie wynika, że ktoś inny teraz ma prawo sobie z tego powodu poprawiać samopoczucie. Choć bardzo dobrze, że ich doceniamy, że ich upamiętniamy. Kościół robi to najpełniej, poprzez uznanie świętości, jak to ma miejsce względem rodziny Ulmów, ukazując ich życie i postawy, jako wzory godne naśladowania. A są to przecież wzory godne naśladowania nie tylko dla ludzi wierzących. Dlatego poprzez program Muzeum Ulmów patrzymy na Sprawiedliwych jako na postaci historyczne, których postawa i czyny wyrażają przywiązanie do określonych wartości i zasad postępowania. Mają charakter uniwersalny i są zrozumiałe w perspektywie tradycyjnej etyki ukształtowanej w kulturze klasycznej. My, w Markowej, dla potrzeb naszej pedagogii muzealnej określamy ją etyką i kulturą solidarności. Naturalnie każdy może powiedzieć, że jest szczęśliwy, że tacy ludzie żyli wśród nas. Ale co z tego wynika? Nie to, że wszyscy byli tak samo dobrymi ludźmi i postępowali sprawiedliwie, bo było różnie. Mamy jednak prawo, a nawet powinność, jako wspólnoty – lokalne, religijne, czy wreszcie jako wspólnota narodowa – afirmować ich czyny i postawy oraz uznać, że to także ich czyny ocaliły naszą zbiorową godność i to dlatego dzisiaj mogą być żywym źródłem naszej współczesnej kultury pamięci.
W takiej perspektywie spotykamy się z kulturą i dziedzictwem żydowskim. Pozostaje to w korespondencji z programem i przesłaniem Instytutu Yad Vashem. To przecież na medalu „Sprawiedliwy wśród narodów świata” widnieje sparafrazowana z Talmudu myśl: „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”. Przywołuje to wprost przed oczy obraz historii Abrahama, który w swojej rozmowie z Bogiem próbował wylicytować liczbę sprawiedliwych, których obecność w Sodomie i Gomorze mogłaby przyczynić się do uratowania tych miast. W takim znaczeniu także nieliczni sprawiedliwi ratują w jakimś sensie nas i mogą nadawać tożsamość naszym wspólnotom. Zależy to już jednak od tego, w jaki sposób te historie wpisują się w naszą kulturę pamięci, a w tym zwłaszcza, w jaki sposób pamięć o czynach Sprawiedliwych wyraża się w naszej pracy na polu edukacji.
KAI: Czy wśród gości Muzeum Ulmów są także Żydzi?
Oczywiście, choć przypuszczam, że jest to trochę inna publiczność od tej, która odwiedza warszawskie Muzeum Polin. Do Markowej przyjeżdżają w dużej mierze Żydzi z Izraela i to zwłaszcza ci, którzy mają korzenie rodzinne w regionie podkarpackim. Jeśli chodzi o strumień tych zwiedzających, to w pierwszym okresie funkcjonowania Muzeum, faktycznie do czasu pandemii, była to mniej więcej jedna trzecia muzealnej publiczności. Zatem z punktu widzenia Muzeum, które miało w tym okresie już blisko 40 tysięcy odwiedzających, było to duże zainteresowanie. A przecież ci turyści nie przyjeżdżali specjalnie do Muzeum Ulmów, ale uwzględniali je na szlaku swoich wędrówek po Podkarpaciu.
W tym sensie Muzeum dobrze wkomponowało się w potrzebę Żydów zorientowania się co do całego regionu i jego żydowskiej historii. Gdy jechali do Łańcuta, Leżajska czy Bełżca, to Muzeum znalazło się także na mapie ich wędrówek. Przybywają też grupy, które nie odwiedzają samej ekspozycji muzealnej, ale zawsze udają się na cmentarz i pod pomnik w Sadzie Pamięci w Muzeum Ulmów. Widać, że dla nich najważniejsze w tej podróży jest uczczenie rodziny Ulmów. W obydwu tych miejscach pozostawiają kamienie, które ze sobą przynoszą. Dowodzi to, że ten ich przyjazd związany jest z ich motywacjami religijnymi i jest często aktem związanym z kultywowaniem tradycji żydowskiej.
KAI: Zapytałem o to, bo jak wiadomo, przez całe lata młodzi Żydzi przybywający do Polski odwiedzali wyłącznie wielkie miejsca zagłady, bez wiedzy o kontekście, a także o pomocy, jaką, ryzykując życiem, Polacy udzielali Żydom.
Ci, którzy przyjeżdżają do Markowej to niekoniecznie ci sami turyści żydowscy, którzy przybywają do Polski głównie w celu odwiedzenia Auschwitz. Żydzi odwiedzający Muzeum Ulmów jadą nie tylko zobaczyć dawne miejsca zagłady, ale także poznać historię i realia życia swoich przodków. To jest bardzo ważne z punktu widzenia programu naszego Muzeum. Zdajemy sobie bowiem sprawę, że historia Holocaustu dokonanego przez Niemców na polskich ziemiach stanowi ten najważniejszy powód ich pielgrzymowania do naszego kraju, ale jest też ważny obszar historii, który dotyczy życia i kultury Żydów. To dziedzictwo jest obecne i chronione na terenie całego Podkarpacia.
Wiele lat temu uczestniczyłem w tworzeniu koncepcji Oświęcimskiego Strategicznego Programu Rozwoju. Mieliśmy świadomość, że Żydzi przybywający na teren dawnego obozu, przybywając na teren byłego obozu, nie odwiedzali samego miasta Oświęcim, nie mówiąc o innych miejscach w Polsce związanych ze swoją historią i dziedzictwem. Od tego czasu wiele się zmieniło.
Muzeum Polaków Ratujących Żydów przeprowadziło wstępne badania dokumentujące historię Żydów z Markowej. Dokumentację tę opracował Kamil Kapera. Chcemy kontynuować te prace naukowo-badawcze i na tej podstawie przygotować także specjalną ścieżkę edukacyjną poświęconą historii Żydów, którzy do czasu II wojny światowej mieszkali na terenie tej wsi. Będziemy to realizować wspólnie z Towarzystwem Przyjaciół Markowej, w ramach wspólnie prowadzonego programu „Muzeum w przestrzeni Markowej”.
KAI: Uroczystość beatyfikacyjna odbędzie się nie w Przemyślu, lecz samej Markowej – to na pewno jedno z najmniejszych miejscowości, w jakiej kiedykolwiek w świecie doszło do podobnego wydarzenia. To dla markowian chyba dodatkowy powód do radości i satysfakcji?
To pytanie należy zadać przede wszystkim członkom wspólnoty wsi Markowa. Ale z tego, co obserwuję na podstawie ożywionych kontaktów i współpracy Muzeum Ulmów, w szczególności z Towarzystwem Przyjaciół Markowej, jest to dla markowian w równym stopniu powód do satysfakcji, jak i do mobilizacji i współodpowiedzialności za organizację samego wydarzenia, w tym zwłaszcza za przygotowanie gościny dla tysięcy pielgrzymów, którzy 10 września przybędą do Markowej.
Ze swej strony staram się w tej sytuacji mocno akcentować wyzwania, żeby nie powiedzieć problemy, jakie powstaną bezpośrednio po odbyciu uroczystości beatyfikacyjnych. Takie wydarzenia w naturalny sposób wyzwalają zwiększone zainteresowanie miejscem i na pewno przyczynią się do zwielokrotnienia liczby gości odwiedzających obydwa nasze muzea, ale także kościół parafialny, gdzie będą od tego czasu złożone relikwie rodziny Ulmów i także cmentarz, gdzie pozostanie historyczny grób Ulmów. Oczywiście to oznacza zwielokrotnienie liczby turystów odwiedzających samą wieś, a ta obecnie nie jest przygotowana do przyjęcia tak dużego ruchu turystycznego.
Nasze Muzeum, w ramach przygotowywanej obecnie strategii rozwoju zaproponuje wkrótce naszym partnerom pewną koncepcję integracji działalności turystycznej oraz zarządzania dziedzictwem na obszarze wsi Markowa. Musimy przecież wziąć pod uwagę fakt, że Markowa jest wsią rolniczą, o mocno ugruntowanej tradycji gospodarki rolnej, rzekłbym nawet o silnym etosie rolnictwa, co wpływa silnie na kulturę pracy i samorządności jej mieszkańców. Otóż, wprowadzenie w dużej skali zmiany, jaką zawsze wywołują w każdej miejscowości przybywający do niej licznie turyści, może wywołać spore problemy organizacyjne, a nawet zacząć wpływać na styl życia mieszkańców wsi. Może to rodzić tyle samo szans rozwojowych, co i kłopotów. W każdym razie jest rolą Muzeum Ulmów nie tyle przed tym przestrzegać, co pomóc w otwarciu się na te nowe wyzwania, które istotnie wpływać będą na kierunki rozwoju społeczno-gospodarczego Markowej oraz całego powiatu łańcuckiego w najbliższych latach.
KAI: Czy beatyfikacja będzie, Pana zdaniem, impulsem, który uruchomi refleksję o relacjach chrześcijańsko-żydowskich?
Nie chcę spekulować w tak istotnej sprawie. Mogę powiedzieć, że osobiście uważam, że w tym wydarzeniu, które w tym momencie jest przede wszystkim wydarzeniem Kościoła katolickiego, tkwi potężny potencjał kulturotwórczy, który może być źródłem pracy podejmowanej na wielu polach kultury. Dialog chrześcijańsko-żydowski jest jednym z tych pól.
Dla nas w Muzeum Ulmów ważne w punkcie wyjścia jest to, że dom rodziny Ulmów, ten, który symbolicznie jest obecnie wyobrażony przez ekspozycję stałą naszego Muzeum, był w okresie II wojny światowej domem wspólnym rodziny Ulmów oraz rodziny Goldmanów, którym Ulmowie udzielili schronienia pod swym dachem. To nie jest jedynie fakt historyczny. To jest znak, który w języku kultury pamięci domaga się przyjęcia i użycia w celu godnym sprawy, o którą Pan pyta. Mam nadzieję, że z naszymi przyjaciółmi z Markowej oraz z coraz liczniejszymi partnerami programowymi, będziemy w stanie, jako Muzeum, zaproponować pewne działania także na tym polu.
Mówi się już, używając wielkich słów, że Ulmowie są apostołami, męczennikami w imię Bożego Miłosierdzia. To są kategorie niezwykle ważne dla życia Kościoła, dla kultury religijnej chrześcijan w ogóle. Ale bardzo ważne jest, aby w tym uświęceniu czynu rodziny Ulmów nie stracić z oczu tego bogactwa możliwości kulturotwórczych, jakie ta historia otwiera w wymiarze uniwersalnym, ogólnoludzkim, humanistycznym po prostu. I wreszcie cały czas trzeba pamiętać, że ta historia domaga się podejmowania dalszych badań – nie tylko w zakresie historii, ale także w takich dziedzinach, jak etnologia, etnografia, socjologia, psychologia społeczna, czy filozofia i teologia wreszcie. Musi w tym wszystkim, w tym świętowaniu także, cały czas towarzyszyć nam świadomość tego, że nie da się poznać, zrozumieć, a więc w sensie muzealnym także przedstawić życia rodziny Ulmów, bez poznania historii i życia Markowej. Całej historii, a nie tylko tej z czasu II wojny światowej. Takie między innymi zadanie stoi obecnie przed Muzeum Ulmów.
***
Waldemar Rataj jest prawnikiem, politologiem, muzealnikiem i społecznikiem. Kierował m.in. pracami programowymi na rzecz Oświęcimskiego Strategicznego Programu Rozwoju i uczestniczył w tworzeniu Akademii Oświęcimskiej oraz Oświęcimskiej Nagrody Praw Człowieka im. Jana Pawła II. W latach 2011-2019, jako pełnomocnik Dyrektora Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów, a następnie główny specjalista – koordynator, kierował pracami programowymi Instytutu. Od 2021 r. jest dyrektorem Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej.
Rozmawiał Tomasz Królak / Warszawa