Bp Ważny o świeckich diecezji sosnowieckiej: to ludzie sprawdzeni w wierze i gotowi nawet na męczeństwo

„Widzę ogromny potencjał, który tam jest. Dużo świeckich ruchów, dużo zaangażowania świeckich, imponującej dojrzałości. Oni przecież musieli w dużej mierze też w związku z mniejszą liczbą kapłanów i z tą sytuacją, która się w diecezji pojawiła, tę swoją wiarę wystawiać na próbę. Proszę sobie wyobrazić, jaka to jest wiara!” – mówi bp Artur Ważny, nowy biskup sosnowiecki.

Dawid Gospodarek (KAI): Proszę opowiedzieć o czasie swojego duszpasterstwa jako biskup pomocniczy w Tarnowie. Jak Ksiądz Biskup ten okres swojej posługi wspomina, czego się nauczył?

Bp Artur Ważny: To było ponad trzy i pół roku pracy, która oczywiście była nową, ale też i dotykającą tego, co ciągle było dla mnie ważne, a więc spotkania z ludźmi, ze wspólnotami, z liderami świeckimi, ale także z kapłanami, z którymi wiąże mnie głęboka więź od prawie czterdziestu już lat, tyle czasu minęło odkąd wstąpiłem do tarnowskiego seminarium duchownego. To było takie wspólne wędrowanie.  

Diecezja tarnowska mnie ukształtowała, ta duchowość, pobożność maryjna i józefowa. Pobożność tradycyjna, ale też w związku z tym, że bliskie mi jest też dzieło nowej ewangelizacji, odnajdywałem się dobrze w nowych wspólnotach, w różnych formach nowej ewangelizacji.

Muszę też podkreślić kwestię przyjaźni. To dla mnie niesamowicie ważne. Jak ja to ciągle powtarzam, twarze i imiona ludzi, które od lat mi towarzyszą, i z którymi zawsze jest mi blisko. W tym widzę szczęście człowieka, że ma więzi, ma znajomości, ma przyjaźń.

Przyznam, że przed rozmową zrobiłem w diecezji tarnowskiej mały research. Popytałem o Księdza Biskupa duszpasterzy, ale też różnych świeckich – liderów wspólnot, organistów, zakrystianów. I nikt nie miał żadnych żali czy zarzutów. Dało się odczuć, że mają do Księdza Biskupa zaufanie, doceniają, że Ksiądz odbiera telefony i oddzwania, chwalą za zaangażowanie… Jaki jest sekret Księdza Biskupa na takie budowanie relacji?

To niebezpiecznie, że tak mówią. Nie wiem, czy jest tu jakiś sekret. Myślę, że to trochę jest wyniesione z domu rodzinnego. Mój dom rodzinny był zawsze otwarty. Rodzice, ojciec, mama. Przyjmowali ludzi z taką radością… Ja widziałem tę gościnność rodziców. Może też to, że jest nas czwórka rodzeństwa, było pomocne. To pewnie nie jest za wiele, ale zawsze też sprawia, że budujemy relacje, zmusza do tego, że się tego budowania relacji uczymy.

Pomocna też tu chyba była po prostu moja historia. Ciągle zmieniałem miejsca, bo nie zagrzewaliśmy długo w jednym domu. Więc jedna szkoła parę lat, potem druga, trzecia, czwarta. Myślę, że te ciągle nowe miejsca sprawiały, że człowiek po prostu musiał budować więzi i relacje z nowymi ludźmi. Co oczywiście nie znaczy, że zrywał z pozostałymi. Ale to sprawiło, że dla mnie człowiek jest zawsze ciekawy. Spotkanie z nim, wysłuchanie, co ma do powiedzenia. Może chęć słuchania drugiego człowieka, ciekawość drugiego człowieka, też sprzyja budowaniu relacji? Jakoś tak to się ukształtowało. Do tego dochodzą też spotkania z młodymi, studentami. Oni zawsze skracają dystans, nie pozwalają udawać, demaskują fałsze. Może też osobista praca duchowa. Ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o podejście do człowieka, budowanie relacji, u mnie to raczej kwestia bardziej naturalna niż wypracowana, chyba nie mam tu jakiejś mojej wielkiej zasługi.

Wspomniał Ksiądz Biskup nową ewangelizację. Przy Konferencji Episkopatu Polski właśnie za nią jest Ksiądz Biskup odpowiedzialny. Jakie dziś wyzwania stoją przed nową ewangelizacją? Jak ona może wyglądać?

To jest bardzo dobre pytanie. I nieskromnie przyznam, że dokładnie takie zadałem niedawno abp. Rino Fisichelli, kiedy mieliśmy okazję spotkać się kilkanaście dni temu w Gliwicach na rozpoczęciu Kongresu Eucharystycznego. Zadałem mu to samo pytanie – jakie są dzisiaj wyzwania, jakie są priorytety. On najpierw zażartował, że sam chciałby wiedzieć. A potem wspomniał, że każda lokalna społeczność kościelna, Kościół lokalny, ma swoje własne wyzwania, swoje konteksty, które musi umieć odczytać. Bardzo ważne było też podkreślenie prorockiego wymiaru w Kościele. Mocno to wybrzmiało na spotkaniu z arcybiskupem.

Proszę wyjaśnić…

To „prorokowanie” się może kojarzyć różnie, ale pamiętajmy, że Kościół jest budowany na fundamencie apostołów i proroków. Myślę, że to, co w dużej mierze przeakcentowaliśmy przez ostatnie lata, to ten wymiar apostolski, hierarchiczny. Natomiast wymiar prorocki, bardziej charyzmatyczny, troszkę został zaniedbany. Bardziej chcieliśmy pewne rzeczy ogarnąć, opanować, określić, wyznaczyć, wymierzyć. Tymczasem Kościół jest rzeczywistością żywą i Duch Święty nieustannie chce mieć tutaj wiele do powiedzenia. Oczywiście, licząc też na nas, ludzi, ale również poprzez właśnie ten wymiar prorocki, charyzmatyczny. Musimy to odkryć, nauczyć się tego.

W nowej ewangelizacji, jak w ogóle w życiu Kościoła, konieczna jest umiejętność czytania znaków czasu. Wyczulenia na chwilę, na kairos. I ten prorocki wymiar będzie pobudzał do tego, żeby się bardziej naginać do słuchania Ducha Świętego. Apostolski, prorocki wymiar jest potrzebny, żeby ten prorocki nie wyprowadził nas na manowce. Tu trzeba równowagi, a możemy się jej uczyć, kontemplując początki Kościoła. Jestem przekonany, że te dwie „nogi” są bardzo ważne w nowej ewangelizacji, w duszpasterstwie, w posłudze.

Mam duży sentyment do woodstockowych pól, wiem, że Ksiądz Biskup też. Gdy ostatnio robiłem reportaż z Przystanku Jezus, ewangelizatorzy z pewnym zmieszaniem dzielili się paradoksalnym doświadczeniem, że w rozmowach z uczestnikami festiwalu trudno opowiadać o relacji z Jezusem, o kerygmacie, bo na przeszkodzie stoi to, jak ci ludzie doświadczają Kościoła. Często są poranieni przez duchownych, zgorszeni skandalami obyczajowymi czy finansowymi, politycznym zaangażowaniem. Sam tego też doświadczam w różnych rozmowach, że skandaliczną blokadą dla ewangelizacji staje się postać jakiegoś biskupa czy innego duchownego. Jak rozmawiać dzisiaj z człowiekiem, który czuje się zraniony przez Kościół, zawiedziony, zgorszony?

Takich rozmów też mnie nauczył Przystanek Jezus. Dla mnie właśnie tam Kościół wybrzmiewał na zewnątrz tak bardzo pierwotnie, jak w Dziejach Apostolskich. Był po prostu takim czytelnym, jasnym, przezroczystym znakiem i narzędziem spotkania człowieka z Bogiem i z drugim człowiekiem. I właśnie o to chodzi, żebyśmy byli tym znakiem.

Paradoksalnie dzisiaj w Kościele jest wręcz odwrotnie. Ludzie postrzegają Kościół tak, że on przeszkadza w spotkaniu z Bogiem, że przeszkadza w budowaniu więzi i relacji we wspólnocie. A chodzi o to, żeby wrócić do tego, jak było pierwotnie. Do takiego pierwotnego wymiaru, żeby najpierw zacząć słuchać ludzi, patrzeć na Jezusa i naśladować Go, bo nie mamy innego wzoru, ten jest najlepszy. Jezus, kiedy przyszedł na świat, żeby budować Królestwo Boże, zaczął przecież od słuchania ludzi. Często mówię, że On trzydzieści lat milczał, czyli słuchał ludzi, a dopiero potem zaczął mówić. Był, pamiętamy, ten epizod w świątyni, gdy miał dwanaście lat, że się rodzicom trochę sprzeciwił, ale generalnie to słuchał. Jako Słowo słuchał. Miał przecież wiele do powiedzenia, miał wszystko co najważniejsze do powiedzenia, ale słuchał ludzi. I potem, jak już zaczął mówić, to było to adekwatne do tego, co usłyszał.

Myślę, że to jest to konieczne początkowe działanie dzisiaj w Kościele, podobnie jak i na Woodstocku. Tego się tam nauczyłem. Ciągle do tego wracam, bo to były takie bardzo mocne doświadczenia, żeby dobrze słuchać ludzi. Oni bardzo dużo mówią tego negatywnego przekazu o Kościele, którego doświadczali, ale po pewnym czasie zaczynają mówić o sobie i zaczynają mówić o tym, co naprawdę ich boli, mówić o swoim życiu, samotności, o trudach i o grzechach. Też tam na polu miałem wiele takich pięknych spowiedzi po latach. Na początku rozmowy nic na to nie wskazywało, a po wzajemnym wysłuchaniu, zrozumieniu, po godzinie czy więcej czasu, kończyło się spowiedzią. Czyli autentycznym spotkaniem z Bogiem.

Takie cierpliwe, uczciwe wysłuchanie do końca jest bardzo ważne. Nie – narzucanie od razu nawet kerygmatu, bo to często może jeszcze bardziej zranić. Jezus mówi, że jak idziecie do ludzi, to jedzcie to, co wam podadzą. Ja to rozumiem właśnie w taki podwójny sposób – że dosłownie jak będziesz jadł, to nie będziesz mówił, bo przecież jak się je, to się nie mówi. Więc jak będziesz jadł, to będziesz słuchał, a będą ci mówić o swojej historii. Po drugie – będziesz się uczył tego, co oni jedzą, czyli czym żyją, czym się karmią, co jest dla nich ważne. I wtedy dopiero możesz powiedzieć o swoim świadectwie. A czym jest świadectwo? To nie moralizowanie, nie nawracanie, tylko właśnie dzielenie się, co Bóg uczynił w moim życiu, jak się z Nim spotkałem i jak uleczył moje rany. I trzeba mieć wyczucie, nie mówić za dużo, a tyle ile potrzeba, żeby zachęcić tego drugiego człowieka do otwarcia się. A potem jest czas na głoszenie, słowo Boże, modlitwę za tych ludzi.

Ksiądz Biskup przenosi się z diecezji tarnowskiej, która jest bardzo prężna i ma ogromne prezbiterium, co jest też fenomenem w Polsce. Ma pełne seminarium. Aktywny ruch świeckich, duże zaangażowanie, tradycje ludowej pobożności. I jedzie do diecezji sosnowieckiej, na której terenie nie ma seminarium, gdzie do prezbiteratu nie zgłosił się żaden kandydat. Gdzie jest też mniejsze prezbiterium. Do diecezji, która jest poraniona. Wspominał Ksiądz Biskup o czytaniu znaków czasu – jakie tu one są? Co mówi Duch do Kościoła w diecezji sosnowieckiej?

Przede wszystkim jest we mnie dużo wdzięczności za tę diecezję. Cieszę się, że ona rzeczywiście jest mniejsza, że jest mniejsze prezbiterium. Że jest taka, jak tam mówią, kompaktowa, czyli taka bardzo skondensowana, że można ją przejechać w godzinę w jedną i drugą stronę. Taka diecezja jest dla mnie dużo prostsza w przyjęciu. Bo mi wtedy łatwiej poznać tych ludzi, którzy są blisko siebie. Zwłaszcza jeśli chodzi o prezbiterium, które jest cztery razy mniejsze od tarnowskiego. Myślę, że łatwiej mi będzie ich poznać – to jest tylu księży, ilu swego czasu nas było w seminarium na raz, gdzie mogliśmy się poznać i budować więzi. Ja to postrzegam jako konkretną szansę, żeby zbudować lepsze więzi, żeby poznać się po imieniu, żeby rozpoznawać swoje twarze. Jak pan wie, już robię taki mały rekonesans. Przez tyle dni spotykam się z różnymi osobami, duchownymi, świeckimi, konsekrowanymi, i dostrzegam głębokie pragnienie i działanie Ducha Świętego w sercach tych ludzi. Widzę ogromny potencjał, który tam jest. Dużo świeckich ruchów, dużo zaangażowania świeckich, imponującej dojrzałości. Oni przecież musieli w dużej mierze też w związku z mniejszą liczbą kapłanów i z tą sytuacją, która się w diecezji pojawiła, tę swoją wiarę wystawiać na próbę. Proszę sobie wyobrazić, jaka to jest wiara! Jaka wypróbowana wiara!

To ludzie sprawdzeni w wierze i gotowi nawet na męczeństwo. Męczeństwo „na raty”, każdego dnia trochę więcej. I to jest dla mnie takie piękne i poruszające, że tutaj taki potencjał dostrzegam. To dla mnie bardzo budujące świadectwo.

Na pewno wyzwaniem jest to, że ciągle wybrzmiewa różnorodność związana z trzema różnymi diecezjami, z jakich powstała nowa diecezja sosnowiecka, trzeba z tym się zmierzyć. To też jest różnica z tarnowskim doświadczeniem. Diecezja sosnowiecka to tereny trzech różnych diecezji, trzech zaborów. Oczywiście jest to bogactwo, ale z drugiej strony też pewne wyzwania do ciągłego rozwiązywania.

Widzę też dużą otwartość na działalność społeczną, charytatywną, zaangażowanie dla potrzebujących. Jest dużo takich ludzi, na różne sposoby ubogich, którymi się trzeba zająć. I świeccy tam to robią, podobnie księża przychodzą do tych ubogich. Są wspólnoty, które posługują bezdomnym i ubogim, co też jest piękne.

Z pewnością potrzeba jeszcze więcej modlitwy. To jest pierwsze, co widzę jako potrzebne, żeby umocnić naszą diecezję. I chciałbym, żeby tu powstał jakiś klasztor, może kontemplacyjny, może dom rekolekcyjny. Konieczna jest taka bardziej adekwatna i solidna formacja. Bardzo mnie cieszy, że już jest dużo inicjatyw ewangelizacyjnych. Ale potrzeba dalej prowadzić do dojrzałości chrześcijańskiej.

A czy ma Ksiądz Biskup już jakąś wizję takiej formacji stałej dla księży?

Na razie spotykamy się w gronie kapłanów, którzy chcą zmian. Księża wypowiadają tutaj swoje głosy, pragnienia i sugestie. Właśnie takich kameralnych spotkań, regularnych adoracji, okazji do spowiedzi, jakiejś konferencji regularnie potrzebują. Chcą, żeby też pojawiły się takie miejsca, gdzie można by było pojechać i duchowo pooddychać, spotkać się z jakimś ojcem duchownym, który by wysłuchał i wsparł. Widzimy też dużą potrzebę wsparcia psychologicznego. Dla wielu księży te ostatnie doświadczenia były bardzo trudne. To smutne wydarzenia. Wielu czuło się niesprawiedliwie potraktowanych, też medialnie osądzonych. Z drugiej strony, okazuje się, że wiele z tych spraw, które ja zaczynam dopiero poznawać, ma też trochę inne oblicze. Były, owszem, trudne, bolesne grzeszne i gorszące sprawy, ale były i sytuacje niesprawiedliwie osądzone, źle przeprowadzone. To wszystko jeszcze wymaga uporządkowania.

Tuż po ingresie zaplanowaliśmy serię 23 takich spotkań. Bo tyle jest dekanatów. Najpierw ze świeckimi, po to, żeby się z nimi spotkać, porozmawiać, poznać się. Potem Msza święta i spotkanie z dziekanem. Później adoracja, którą poprowadzę z księżmi i spotkanie z nimi. Chciałbym to robić wieczorami przez 23 dni, tak żeby całą diecezję objechać i spotkać się z możliwie wieloma ludźmi świeckimi i księżmi po to, żeby ich usłyszeć. Tak jak wspomniałem, bo od tego chcę zacząć, żeby potem móc mówić i reagować.

Diecezja sosnowiecka nie ma zbyt wielu księży, ale oczywiście potrzeby duszpasterskie są. Na stronie diecezji jednak widać, że księża – podobnie zresztą jak w innych polskich diecezjach – pełnią wiele kurialnych i innych funkcji, które można oddać kompetentnym świeckim. Czy tutaj też można się spodziewać jakiejś aktywizacji świeckich, przekazania im odpowiedzialności uwzględniających kompetencje?

To z pewnością też jest znak czasu. Jesteśmy zaproszeni do synodalności i współodpowiedzialności za Kościół. Ja widzę wielu świeckich, którzy mają wielkie pragnienie, żeby wziąć dojrzale odpowiedzialność za Kościół, już z takimi osobami się spotykałem. Jestem naprawdę zbudowany postawami wielu, którzy pomimo trudności wiernie trwają i życie chcą oddać za Kościół.

Oczywiście, tam gdzie prawo kanoniczne na to pozwala, świeccy mogą wziąć odpowiedzialność. Ja nie widzę przeciwwskazań, błogosławię temu. Tylko zostaje prozaiczna kwestia etatów – takim osobom trzeba zapłacić za ich pracę. Wiadomo, księża różnie sobie radzą, ale zatrudniając osobę świecką, trzeba zapewnić jej odpowiedzialnie godne wynagrodzenie. O to będzie trzeba zadbać. Jeszcze nie znam finansowej sytuacji diecezji, ale jeśli będziemy w stanie utrzymać świeckich pracowników, to z radością skorzystamy z ich kompetencji, zwłaszcza że w wielu kwestiach po prostu mają większe predyspozycje niż księża. Ale oni mają też rodziny, swoje zaangażowania w świecie i potrzebują odpowiedniego wynagrodzenia. Ale wiemy, że kto dba o Królestwo Boże, to Pan Bóg wszystko doda, więc też na to liczę.

Przywołał Ksiądz Biskup temat synodalności. Podczas całego synodlanego procesu dużo mówi się o konieczności wypracowania dobrej komunikacji, ale też transparentności we wspólnotach, parafiach, diecezjach. Jak Ksiądz to rozumie i jak chciałby to realizować?

To jest związane z tym wspomnianym przeze mnie skutecznym narzędziem jednoczenia ludzi z Bogiem i ze sobą nawzajem. Mamy problem bycia tym znakiem. I wiemy też, że sam Jezus tutaj jest realistą i mówi – niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia i żeby nie było podziałów, czyli braku przebaczenia, braku jedności. I to będzie się pojawiać. Natomiast najważniejsze jest reagowanie na to. Nie możemy tego ukrywać, nie możemy udawać, że tego nie ma, ale nie możemy też wyrzucać ludzi z Kościoła. Kościół jest przecież dla grzeszników. Wszystkich grzeszników. Wszyscy są zaproszeni do wspólnoty Kościoła. Oczywiście są zwłaszcza dla księży odpowiednie normy i wymogi, kary i odpowiednie lekarstwa, które Kościół stosuje, jeśli ktoś jest gotowy przyjąć to lekarstwo. Potrzebna jest taka pełna przejrzystość, tak żeby było oczywiste, że prawda jest najważniejsza. Każdy ma stawać się lepszym, nawracać się. Pojawił się błąd – trzeba stanąć w prawdzie i jeśli jest to tylko problem moralny i osobisty, dana osoba musi się nawracać. Jeśli ktoś też skrzywdził innych, to musimy wynagrodzić, a jeśli popełnił przestępstwo, to musi za nie odpokutować. Jasne, że to czasami nie jest proste, bo mamy tendencję, żeby się chować po krzakach, tak jak pierwsi rodzice po grzechu. Ale mamy obietnicę Jezusa, że jeśli staniemy w prawdzie, to będziemy wolni. I On nas doprowadzi do pełnej wolności. Więc nie widzę innego sposobu, niż żeby żyć w Kościele w prawdzie, ale też w miłości. Miłość w prawdzie, bo miłość współweseli się z prawdą. Jedno i drugie musi iść w parze.

Ksiądz Biskup zyskał duże zaufanie osób, które ze strony duchownych doświadczyły przemocy seksualnej. Pamiętamy gest przekazania biskupom „Talerza Skrzywdzonych” czy reakcję na, powiedzmy że niepełną komunikację abp. Dzięgi po jego rezygnacji. Co w tej materii jest dla Księdza Biskupa ważne? Co trzeba jeszcze zrobić, żeby zbudować bezpieczną przestrzeń w Kościele? Żeby te osoby czuły się wysłuchane i żeby czuły, że rzeczywiście Kościół chce zadośćuczynić za konkretne zranienie i za zaniedbania?

To, co trzeba zrobić, już wybrzmiało właśnie w tym pytaniu. Żeby te osoby czuły się wysłuchane. To jest konieczny początek. Ja tego doświadczałem przez lata, słuchając ludzi młodych i różnych osób, które cierpiały. To jest trudne, bo to obciąża, ale też ważne, żeby mieć takie miejsca, gdzie później te osoby mogą się znaleźć i bezpiecznie dalej leczyć rany. Zaczynamy od słuchania. I tak to potem się potoczyło. „Talerz” to był pewien symboliczny znak. Przekazałem go księżom biskupom na prośbę tych ludzi, którzy krzyczeli i nikt nie słyszał, czy mało kto ich słyszał, a nie chcieli krzywdzić Kościoła ani nie czuli się kimś, kto chce niszczyć Kościół. A tak ten ich krzyk był odbierany. A nawet sama ich obecność i domaganie się zauważenia. Oni powiedzieli mi, że chcą w Kościele z nami, wspólnie z biskupami, pójść do tych, którzy ich skrzywdzili i ogłosić im Ewangelię miłosierdzia. To jest najwyższa półka, najwyższy level, jeśli chodzi o Ewangelię. Kiedy słyszy się takie słowa wprost ewangeliczne, to musi się po prostu przemienić serce. To dotyka mocno serca, to jest dotknięcie Bożej łaski i człowiek wie, co ma robić. Już nie ma wątpliwości.

Po tym znaku „Talerza” doszło do kilku takich spotkań. Sam brałem udział w spotkaniu, gdzie nas było pięciu biskupów i Tośka Szewczyk. To było piękne i ważne spotkanie, chociaż trudne, bardzo wzruszające. Nie tyle na poziomie jakichś argumentów rozumowych, chociaż one też wybrzmiały, ale na poziomie serca. I to wspólne spotkanie na poziomie serca sprawiło, że już nas jest większa grupa tych, którzy po prostu, kiedy któraś z tych osób czuje się skrzywdzona, raniona, to stajemy w obronie. I to jest już naturalny odruch. Nie chodzi o to, żeby kogoś uderzać, żeby komuś coś wypominać, tylko po prostu spontanicznie się staje w obronie tych osób. Przy okazji rykoszetem ktoś dostanie, bo to go zaboli, ale to, przepraszam, jego wina, bo nie bierze pod uwagę wrażliwości, cierpienia tych ludzi i ich niezwykle ważnej obecności w Kościele.

To wszystko to jest złożony problem, ale myślę, że jeszcze pewną drogę w Kościele mamy do przejścia. Jeszcze raz powtórzę - trzeba zacząć od słuchania, od słuchania tych zranionych ludzi. Oni potrafią naprawdę autentycznie pewne drogi wskazywać. Owszem, też sami mówią, że są jak ten talerz z kolcami, będą wybuchać w różnych momentach, niespodziewanie, nawet dla nich samych, chociaż przeszli już czasem pewną terapię, ale to są tak głębokie zranienia, że trudno nad nimi panować. Ale budując właśnie tę wzajemną relację, więź, bliskość, nie będziemy już siebie ranić, tylko będziemy się nawzajem słuchać i nie będziemy popełniać takich dramatycznych błędów jak do tej pory.

Powiedział Ksiądz Biskup o konieczności wynagrodzenia za doznaną krzywdę. W religijnym języku powiedziałoby się „zadośćuczynienia”. Nasuwa się kontrowersyjna kwestia odszkodowań dla osób skrzywdzonych. Unikając ich wypłacania, z zewnątrz wydawać się może, że Kuria bardziej troszczy się o swoje finanse niż zranione osoby. Wiemy, że świetnie działa Fundacja św. Józefa, ale to nie jest zadośćuczynienie, a pewna pomoc w drodze do zdrowienia po doznanej krzywdzie. Znamy prawną narrację o odpowiedzialności sprawcy a nie instytucji, jednak wyroki sądów wskazują, że bywało różnie, podpisywane są też ugody i wypłacane konkretne kwoty. Czy naprawdę trzeba czekać na sądowe przymuszenie do wypłaty odszkodowania? Czy osoba, która wymusiła odszkodowanie, będzie chciała z Kościołem budować jakąś relację – a na tym przecież Kościołowi najbardziej zależy?

Tak, stajemy przed tym problemem. To ważny moment, tę sprawę musimy dogłębnie przemyśleć. W praktyce to naprawdę różnie wygląda. Też zupełnie inną perspektywę miałem wcześniej, a inną mam jako biskup odpowiedzialny za diecezję. Teraz coraz łatwiej jest mi wyobrazić sobie złożoność całego problemu.

Jeszcze nie znam całej skali problemu w diecezji sosnowieckiej, nie znam spraw, nie miałem okazji dotąd się z nikim spotkać. Natomiast mam mocne przekonanie, że żeby to wszystko dobrze zrobić, potrzeba zaprosić szersze grono diecezjan – świeckich, w tym osoby skrzywdzone, też psychologów, prawników i oczywiście duchownych. W takiej wspólnocie kompetentnych ludzi możliwe byłoby wypracowanie pewnej formuły, sposobu odpowiedzialnego, sprawiedliwego i mądrego działania. Bo wiadomo, że to różnie wygląda, jeśli chodzi o kwestie finansowe, np. w sprawie źródła finansowania takiego zadośćuczynienia, jego wielkości itd. Trzeba też pamiętać, że nie zawsze kościelne instytucje są bardzo bogate, nie zawsze wystarczy sprzedanie samochodu biskupa czy księży. Jestem przekonany do działania z taką komisją, która wypracowałaby odpowiednią formułę postępowania. Znam ludzi, którzy nie chcą żadnych odszkodowań finansowych, znam takich, którzy chcą tylko, by opłacić im terapię. Są też osoby mające trudności, potrzebujące innego wsparcia. A są takie, które rzeczywiście nawet dla zdrowienia potrzebują jakiegoś poczucia sprawiedliwości. To są bardzo złożone sprawy. Z pewnością nas czeka jeszcze długa droga. Nie mam jeszcze konkretnego pomysłu, konkretnej odpowiedzi. Chcę się też uczyć od innych, słuchać i pytać.

Z pewnością, odkąd ogłoszono, że Ksiądz Biskup obejmie diecezję sosnowiecką, z różnych stron słyszy rady, oczekiwania. Jest spora presja. Wśród tych rad od ludzi Kościoła widziałem zachętę właśnie do zwołania niezależnej interdyscyplinarnej komisji, która by zbadała sytuację w diecezji sosnowieckiej, w kontekście skandali, jakie ją dotknęły. Dla stanięcia w prawdzie, poznania mechanizmów, dla wypracowania prewencji, dla sprawiedliwości, oczyszczenia…

Staram się słuchać tych różnych głosów. One rzeczywiście są bardzo różnorodne. Od takich bardzo radykalnych, żeby diecezję rozwiązać, albo mocniej - żeby ją „zaorać”. To są bolesne i niesprawiedliwe głosy dla ludu tej ziemi, dla tej diecezjalnej wspólnoty. Bo tu już powstała diecezjalna wspólnota, którą z trudem budowano przez te lata z połączenia trzech diecezji. I ten proces budowy wspólnoty wciąż trwa. Tu ludzie naprawdę oddają serce temu lokalnemu Kościołowi.

Ciągle jeszcze słucham i tych dobrych rad, i tych czasem ekstremalnych. Jak będzie, zobaczę, jeszcze za wcześnie na jakieś decyzje i konkretne rozwiązania. Na razie, jak mówiłem, chcę spotkać się z ludźmi świeckimi, kapłanami, będę też spotykał się z różnymi specjalistami, którzy mają już w tym względzie doświadczenie i będziemy wypracowywali decyzje. To jest pewien proces. Na pewno wielu by oczekiwało już radykalnych kroków, ale nie chciałbym naprawdę nikogo skrzywdzić, bo wiem, że wielu ludzi działało w dobrej wierze. Byli tacy, którzy zawiedli i nie umieli się odnaleźć. I to też trzeba będzie jakoś sprawdzić i zareagować. Ale zapewniam, że z bliska czasem rzeczy wyglądają inaczej, dostrzega się więcej, łatwiej też zobaczyć rzeczy wartościowe i piękne. Rzeczywistość nie jest prosta, zerojedynkowa. Dlatego bardzo proszę o modlitwę, o wyrozumiałość. Chcę działać transparentnie, w prawdzie, nie chcę nikogo ani niczego ukrywać, ale też nie chciałbym nikogo krzywdzić, a bardzo łatwo to zrobić.

Jak Ksiądz Biskup widzi współpracę z biskupem emerytem Kaszakiem?

Zobaczymy, jeszcze nie udało nam się spotkać na dłuższą rozmowę. Sprawy biegną teraz bardzo szybko. Gdy się spotkamy i porozmawiamy, zobaczymy. Ksiądz biskup jest emerytem, nie ma żadnych kościelnych zakazów i kar. Wypracujemy coś, co będzie służyło dobru diecezji i wiernych.

Trwa synod o synodalności. Jakie nadzieje dla diecezji sosnowieckiej Ksiądz Biskup z nim wiąże?

Już po pierwszych spotkaniach z diecezjanami widzę, że oni naprawdę zainteresowani są procesem synodalnym i mają wielkie pragnienie odpowiedzialności, współuczestniczenia we wspólnocie Kościoła. Nie na zasadzie, że chcemy przejąć władzę i księża są nam niepotrzebni, ale właśnie na takim traktowaniu partnerskim wynikającym ze wspólnej łaskiej chrztu i bogactwie charyzmatów, żebyśmy mogli je rozpoznawać i w jedności służyć.

Ja widzę tutaj wielką szansę dla naszej diecezji. Mówiliśmy, że zasoby prezbiterium nie są wielkie, ale wiem, że jest potężny potencjał świeckich wiernych. Niska liczba dominicantes pokazuje, że pewnie gorzej już być nie może, więc widzę w tym konkretną szansę dla nas, że możemy po prostu iść z taką pełną energią, zapałem, z pomysłami i ewangelizować ten świat. Dla mnie to jest pewien początek. Proces synodalny jest wielką szansą. Oczywiście wyzwaniem, ale i szansą, zwłaszcza przy tak dużej różnorodności w diecezjalnej wspólnocie. Mamy też ekumeniczne wyzwanie, są prawosławni, protestanci i inni. Ja pochodzę z dość jednorodnej diecezji, to dla mnie będzie nowe doświadczenie, będę musiał zadbać też o ekumeniczny wymiar naszej współpracy.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama