Kochać, to znaczy powstawać! Choć czasem nie ma się na to siły ani ochoty

„Część mojego serca na zawsze zostanie w domu dziecka w Makululu” – Sylwia Deperasińska dzieli się chwilą pożegnania z dziećmi w Zambii.

Publikujemy świadectwo Sylwii Deperasińskiej, wolontariuszki misyjnej, która posługiwała w Zambii przez dziesięć miesięcy:

Jak patrzymy na kogoś, gdy wiemy, że widzimy go być może ostatni raz? Kogoś, kto jest nam bliski i z kim nie chcemy się rozstawać.

Mam wrażenie, że nasze spojrzenia w Ciloto są teraz bardziej niż kiedykolwiek pełne czułości, uwagi i skupienia. Tak jakby chciało się zatrzymać czas, zapamiętać każdy szczegół, każdą rysę twarzy, błysk w oku, uśmiech. Rozstaniemy się za 72 godziny. Ja wsiądę do samolotu, chłopcy zostaną w domu dziecka w Makululu i być może nigdy nie wyjadą poza dzielnicę slumsów. Ja wrócę do świata, w którym wszystko jest na wyciągnięcie ręki, oni nie mają zbyt obiecujących perspektyw na przyszłość. Kto z nas będzie szczęśliwszy? Nie wiem. Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista.

Część mojego serca na zawsze zostanie w domu dziecka w Makululu, który stał się moim domem. Przywykłam do hałasu, porannego wstawania, natłoku obowiązków, ciągłego wołania mojego imienia, bycia potrzebną. Bycia potrzebną – chyba to jest coś, co było tutaj moim motorem napędowym i poczuciem spełnienia. Świadomość, że chłopcy potrzebują mnie, mojej obecności, zainteresowania, uśmiechu, pomocy w odrobieniu lekcji czy zwyczajnej rozmowy, dawała mi siłę do ciągłego powstawania po bolesnych upadkach. Kochać, to znaczy powstawać. Choć czasem nie miałam na to siły ani ochoty.

Chłopcy pytają, dlaczego musimy wyjechać, czy nie możemy zostać dłużej, czy wrócimy. Chciałabym zapewnić ich, że tak, choć nie mam gwarancji, że będzie nam dane się jeszcze spotkać tu na ziemi. W mojej głowie kłębek myśli. Radość i wdzięczność, za dziesięć miesięcy, które tu przeżyłam. Przygnębiający smutek na myśl o rozłące. I rachunek sumienia. Czy zrobiłam wszystko, co mogłam? Czy nie zawiodłam wspólnoty, współwolontariuszki, współpracowników, a przede wszystkim, chłopców? Mam jednak pewność w sercu, że zrobiłam wszystko, co mogłam, a reszta nie zależy ode mnie. Jestem wdzięczna, że mogłam być malutką częścią misji i dać komuś cząstkę siebie. Otrzymałam po stokroć więcej. Mam osiemdziesięciu synów w Zambii i moje życie nie będzie już nigdy takie jak przedtem.

Ostatnie spojrzenia, ostatnie uściski.
Do zobaczenia, bo na pewno kiedyś spotkamy się w Niebie.

Sylwia Deperasińska,
Makululu, Zambia

« 1 »

reklama

reklama

reklama