Bóg sobie ze mnie zakpił

Spis treści i przedmowa

Bóg sobie ze mnie zakpił

João de Bragança, Jonet Rita

BÓG SOBIE ZE MNIE ZAKPIŁ

ISBN: 978-83-7505-157-5

wyd.: WAM 2008



Spis treści
Przedmowa5
19 marca11
24 marca18
27 marca20
29 marca23
2 kwietnia26
2 kwietnia29
15 kwietnia38
16 kwietnia44
30 kwietnia49
16 maja53
20 maja61
30 maja65
1 czerwca68
6 czerwca74
14 czerwca78
28 czerwca82
7 lipca88
10 lipca102
14 lipca111
17 lipca119
9 sierpnia123
22 sierpnia127
30 sierpnia139
1 września146
11 września152
12 września159
30 września163
2 października167
10 października174
11 października183
16 października187
3 listopada192
4 listopada197
17 listopada209
Dla Magdaleny,
która odchodząc, stała się prawdziwym
źródłem inspiracji do napisania tej książki

PRZEDMOWA

Wiele czytanych przez nas książek i oglądanych filmów kończy się wygodną formułką, która w pewien sposób chroni ich autorów przed wszelkimi ewentualnymi kłopotami: „Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń...”. Druga część tego zdania przenosi wszelkie związki dzieła z rzeczywistością do sfery przypadku.

Bóg sobie ze mnie zażartował nie jest z pewnością jeszcze jednym dziełem tego rodzaju. Ta książka została napisana w czasie żałoby po śmierci córki — zbyt już wyrośniętej, by patrzeć na świat dziecięcymi oczyma, lecz wciąż jeszcze zbyt młodej, aby stawić czoła niesprawiedliwości choroby — narodziła się, rosła i odnalazła spokój wraz z moim własnym stanem ducha. Przez prawie dwa lata była nieocenioną towarzyszką. Dzięki niej mogłem dokonać tego, co Grecy określali mianem katharsis. W niej płynęło to, co poeta António Gedeao nazwałby „wodą (prawie samą)/z domieszką chlorku sodu”. W tym okresie dokonałem czegoś w rodzaju terapii na odległość, przelewając swoje uczucia na papier i słuchając tego, co ktoś z drugiego krańca wirtualnego oceanu miał mi do powiedzenia. Jako owoc otwartości i gotowości do pomocy, wyrastający ze wzbogacającego procesu wymiany myśli, debaty nad podstawowymi pojęciami i wyjawiania uczuć, ta książka stała się czymś więcej niż twórczością na cztery ręce. Dlatego współautorce należą się w pierwszej kolejności najserdeczniejsze słowa podziękowania.

Chociaż nie ma tu wątku ściśle autobiograficznego, Bóg sobie ze mnie zażartował odzwierciedla niepokoje, nadzieje, wątpliwości, ale też pewniki, jakie towarzyszyły moim myślom w ciągu tej długiej drogi, jaką przeszedłem. Użyłem wyobraźni, aby zamaskować kilka osób i zdarzeń, zmieniłem większość imion — choć w nich wszystkich kryje się pewna symbolika — ale pozostałem wierny datom, które z różnych względów były dla mnie bardzo istotne. Nie miałem zamiaru niczego ukrywać, ale wydało mi się, że opowieść o zaistniałych w rzeczywistości faktach byłaby zbyt sucha i jednocześnie zbyt bolesna, co mogłoby zmienić książkę w coś przesadnie osobistego, odzierając ją z czaru, jaki zawsze wprowadza wyobraźnia.

Pewien słynny pisarz, kiedy go zapytano, kim jest w rzeczywistości, odpowiedział podobno: „Jestem moimi książkami”. Na to samo pytanie, pomijając oczywiste różnice, ja odpowiedziałbym: „Jestem moimi bohaterami”, z pełną świadomością, że nie jestem w tym momencie oryginalny. W pewien sposób proces twórczy osób, jakie pojawiają się w toku tej historii, czy też „relacja”, jaką z nimi nawiązałem, jest dwukierunkowa. Wiele postaci wyraża idee, które podzielam; bohaterowie wyjawiają teksty powstałe wcześniej niż ta książka, odczuwają to, co ja sam kiedyś czułem. Ale tworząc nowych „aktorów” do tej sztuki, w końcu także uległem wpływowi tego, co oni sami mówią, myślą, czują. Za każdym razem kiedy przeglądam książkę, znajduję w niej zdanie, wyrażenie, porównanie, które nie zostało napisane przeze mnie, lecz dla mnie.

Ta książka była w pewien sposób moją żałobą. Poruszając w niej problemy, które dla mnie są ważne, takie jak wiara, przyjaźń, sens życia, śmierć i wieczność, zmusiłem się do przemyślenia, do dokonania koniecznych rozróżnień i do wyrwania z siebie własnych fantazmatów, ucząc się życia z nimi tak, jak się żyje ze wszystkim, co stanowi część naszej egzystencji. Ale — trzeba to koniecznie zaznaczyć — nie chciałem tego robić sam. W sferze uczuć i emocji mam do uregulowania wiele długów w stosunku do osób, które były przy mnie blisko. Postaciom tej książki, które istnieją naprawdę, zawdzięczam to wszystko, czego mnie nauczyły, uczucia, które mi przekazały, wzorce życiowe, które wzbudziły mój podziw i zazdrość. Rita Jonet — oprócz efektywnej współpracy przy książce — dała mi zapał, ducha krytycznego, żywą wiarę, nieustające wyzwanie, aby „sięgać wyżej”. Mojej najbliższej rodzinie, mojej żonie Magdalenie, jestem wdzięczny za to, co określa się prostym słowem: mądrość — tę mieszaninę doświadczenia, zrozumienia, zdrowego rozsądku, wizji. Ta mądrość, dawkowana kropla po kropli wraz z miłością przez wiele, wiele wspólnych lat, w mieszaninie, z której korzystałem wręcz w niesprawiedliwie wielkim stopniu, przekształciła się w spokojną przystań, do której chroniłem się tyle razy w czasie burzy. Zawdzięczam jej także stworzenie przestrzeni (ileż razy korzystałem z niej egoistycznie!), w której mogłem napisać tę książkę. Ze względu na wspólnotę przemierzonej razem drogi ta książka jest również jej dziełem. Niektórzy powiedzą pewnie, że charakterystyczne cechy książki Bóg sobie ze mnie zażartował sprawiają, że nie może ona trafić czy przemówić do większej liczby osób. Przyznaję, że się z tym zgadzam. Zrodziła się ona z potrzeby serca, była owocem impulsu i, gdyby nie przeznaczenie i wola kilku osób, nie zostałaby przedstawiona szerszemu gronu czytelników. Gdyby mogła być bardziej „uniwersalna”, byłoby to z pewnością zaletą, ale nie odzwierciedlałoby już tego, kim jestem — mojej przeszłości, mojej drogi kształcenia, moich ograniczeń. Jednakże mam nadzieję, że nawet przy najbardziej chłodnej lekturze czytelnicy będą mogli dostrzec w niej uczucia i wartości, jakie obchodzą wszystkich — ból, nadzieję, sens życia. I poczują, że w doświadczeniach bohaterów kryje się cząstka ich własnego życia.

* * *

Kiedy w połowie 2001 roku przyszedłem po raz pierwszy do ACREDITAR („WIERZYĆ”) — Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół Dzieci Chorych na Raka — miałem jedynie mgliste pojęcie o zasięgu i wpływie tej choroby na najmłodszych. Moja wiedza pochodziła głównie z informacji, jakie zebrałem dopiero wtedy, gdy przyszło mi stanąć twarzą w twarz z wrogiem, który niespodziewanie zapukał do mojego domu.

W ciągu ostatnich trzech lat miałem przyjemność współpracować z tym stowarzyszeniem jako moderator grupy rodziców i jako członek zarządu. Mogłem wówczas lepiej zdać sobie sprawę z tego, co kryje się za suchymi statystykami, z rozmiarów tragedii, ale też z radości zwycięstw. Nawet największa hojność nie byłaby w stanie odpłacić tego, co otrzymałem od osób, z którymi się zetknąłem — chorych, wolontariuszy, rodziców, przyjaciół. Bilansując moje relacje z innymi, muszę przyznać, że życie obdzieliło mnie bardzo hojnie.

Rak dziecięcy jest chorobą zdradliwą — dotyka tego, co najbardziej kruche, bezbronne; uderza w osobę, która powinna mieć przed sobą szczęśliwą drogę, wypełnioną miłością i czułością, niewinną zabawą, marzeniami, które kiedyś się spełnią. Jak p wiedział Fernando Pessoa, „tym, co najlepsze na świecie, są dzieci”, dlatego nawet najmniej czuli spośród nas nie mogą się pogodzić z niesprawiedliwością, która je dotyka.

Jesteśmy tym, czym jesteśmy, i tym, co się nam przytrafia. Pomimo wszystkich przyziemnych trudności życia muszę umieścić słowa „nadzieja” i „powodzenie” przy symbolu stowarzyszenia ACREDITAR. Mimo wszystkich ciosów losu, nie mogę wyrzec się tej wiary, która skłania mnie do oczekiwania lepszych dni, która daje mi zdwojone siły, która prowadzi mnie na mojej drodze. Mimo chwilowych załamań, zmuszam się do myśli o dniu zwycięstwa. Ta książka jest dedykowana w specjalny sposób stowarzyszeniu ACREDITAR i tym wszystkim, którzy dzień po dniu toczą nierówną i niesprawiedliwą walkę. Wolontariuszom, którzy rezygnują ze swojego pewnego i spokojnego życia, aby uczestniczyć w niepewności innych, nie zawsze wiedząc, że otrzymają znacznie więcej, niż dadzą; dzieciom — nie tylko tym, które ukażą, że zwycięstwo było możliwe, ale też tym, których odejście pozostawia widzialny ślad czułości, obdzielającej potem inne serca. Jest wreszcie dedykowana rodzicom, tym niestrudzonym bojownikom, ukrywającym smutek za pomocnym i życzliwym uśmiechem, wierzącym nie w to, że wszystko się kiedyś skończy, ale w życie odradzające się każdego dnia.

João de Bragança
19 marca 2005

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama