O klasztorze sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Castelnaudary
Chociaż wakacje dawno już minęły i właściwie czas myśleć o kolejnych, myślami wciąż powracam do lata i chwil spędzonych w gościnnej wspólnocie Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Castelnaudary.
Od dawna marzył mi się wyjazd za granicę, a konkretnie do Francji, żeby podszkolić język i trochę zakosztować atmosfery tego kraju... Tylko... jak to zrobić, gdzie się zatrzymać, jak znaleźć na to środki? Na szczęście czuwała nade mną Opatrzność i postawiła na mojej drodze siostrę Manuelę ze zgromadzenia sióstr skalabrynianek, która skontaktowała mnie z dziewczętami jadącymi do Castelnaudary w południowej Francji jako wolontariuszki do klasztoru sióstr klarysek.
Długo nie potrafiłam podjąć decyzji, ponieważ właściwie nie wiedziałam, co mnie tam czeka. Przerażała mnie sama myśl o klasztorze, który kojarzył mi się trochę... z więzieniem; oprócz tego dowiedziałam się, że siostry to już starsze panie i wyobrażałam je sobie jako niedołężne staruszki. Praca natomiast, cóż — jawiła mi się jako harówka od rana do nocy przy gościach klasztoru. Ale ostatecznie zdecydowałam się, zwyciężyło pragnienie spędzenia całego miesiąca w moim ukochanym kraju. Jednak pełna obaw wsiadałam do pociągu i przez całą podróż, a trwała ona ponad 30 godzin, zastanawiałam się, jak to będzie w tym klasztorze...
Tymczasem od samego początku czekały na mnie niespodzianki. Okazało się, że dom sióstr znajduje się w samym centrum miasta (potem dowiedziałam się, że także niemal w sercu dzielnicy arabskiej), a nie, jak myślałam, na uboczu, z dala od ludzi. Razem ze mną pomagało siostrom jeszcze dwanaście innych dziewcząt z różnych stron Polski. Nasza praca polegała głównie na zmywaniu naczyń po posiłkach oraz na różnych typowo domowych robotach (sprzątanie różnych zakamarków, jakie można znaleźć w klasztorze, mycie okien, pielenie ogrodu, podlewanie kwiatów). Niektórym dziewczętom przypadł nawet w udziale zaszczyt wypiekania opłatków! Na dodatek pracowałyśmy tylko od śniadania (które było o dziewiątej) do obiadu (w południe). Całe popołudnie miałyśmy dla siebie.
Co najważniejsze, siostry klaryski okazały się wspaniałe i pełne życia. Z otwartym sercem podchodzą do każdego człowieka, a już dla nas, pomagających im Polek, miały serce na dłoni! Starały się stworzyć nam jak najlepsze warunki, byśmy dobrze czuły się tam, na obczyźnie. Zadbały, by te z nas, które nie uczyły się francuskiego, zaznajomiły się przynajmniej z podstawami tego języka — temu służyły lekcje z siostrą Benigną. Te zaś, które znały już trochę francuski, miały okazję uczęszczać na konwersacje z Matką Przełożoną — rodowitą Francuzką, poznawać kulturę i historię Francji. Siostry były dla nas naprawdę jak ktoś z rodziny — można było z nimi porozmawiać zawsze, kiedy miało się jakiś kłopot, kiedy ogarniała nas tęsknota, a list z Polski szedł tak długo... Dowiedziałyśmy się, że habit nie mówi wszystkiego o człowieku; czasem za tą szatą kryją się „łobuziary” pełne życia i radości, skore do śmiechu i zabawy. Niejedna pani w ich wieku mogłaby im tylko pozazdrościć takiej pogody ducha!
Kolejną ważną rzeczą, którą zawdzięczam pobytowi w Castel (jak w skrócie nazywałyśmy tę miejscowość), jest przyjaźń z przebywającymi tam dziewczętami. Mimo że byłyśmy z różnych stron Polski (od Szczecina po Kraków, od Wrocławia po Tarnów) i w różnym wieku (od 17 do 26 lat), znalazłyśmy wspólny język, spędzałyśmy razem czas, organizowałyśmy wspólne zabawy i popisy (np. show „Kopciuszek”, którym rozbawiłyśmy siostry do łez). Nadal staramy się utrzymywać ze sobą kontakt, ponieważ „coś” nas łączy — a tym „czymś” jest niecodzienny pobyt w klasztorze w Castelnaudary.
We Francji przyjęły nas gorąco nie tylko siostry, ale także księża z miejscowej parafii oraz przebywający tam na urlopie ksiądz z Beninu. Natomiast proboszcz kolegiaty św. Michała zaprosił nas do wspólnego świętowania szesnastej rocznicy swoich święceń kapłańskich na cudownej wycieczce do jego domu rodzinnego i do sanktuarium Matki Bożej z Caune.
W czasie tego pobytu mogłam zbliżyć się do Boga, zwłaszcza dzięki codziennym Mszom świętym, na których śpiewałyśmy polskie pieśni, oraz dzięki wyjazdowi do Lourdes, oddalonego od Castelnaudary o jakieś 200 km (cóż to jest w porównaniu z ponad 2000 km dzielącymi Polskę od tego sanktuarium maryjnego!). Miałam także okazję zobaczyć inne cudowne miejsca, m.in. Bordeaux, Carcassonne i Avignon.
To świadectwo jest formą mojego podziękowania wszystkim Siostrom Klaryskom od Wieczystej Adoracji za to dobro, którego zaznałam wśród nich. Dziękuję też Bogu za to, że już nie muszę się tak strasznie martwić o to, czy klasztor w Castelnaudary zostanie zamknięty, gdyż oddelegowano tam nowe siostry. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś „wpaść” do Francji i spotkać się w tym cudownym miejscu z tak wspaniałymi osobami.
opr. mg/mg