Między prawem i sprawiedliwością

Stwierdziwszy bezprawność czynu niemal automatycznie, bez głębszego zastanowienia, gotowi jesteśmy uznać go także za czyn niesprawiedliwy, ale czy jest tak zawsze?

Stefan J. Karolak

Między prawem i sprawiedliwością

Zdarzyło mi się razy kilka — na szczęście nie nazbyt często — słyszeć argumentację procesujących się stron, która (scil. argumentacja ta) przyprawiała mnie o skurcze serca, a także o zamęt duszy i umysłu. Cóż w tym dziwnego? — mógłby ktoś replikować. Są przecież takie szczególne miejsca, jak sąd, szpital czy świątynia, gdzie próbuje się uładzić zawikłanie losów ludzkich, zmniejszyć ból, usunąć źródła cierpień. To zaś wywołuje emocje, budzi wątpliwości. Te ostatnie mogą rodzić się szczególnie u osób, które zwykły kojarzyć prawo i sąd jedynie z kryminałem. Oczekiwanie, że wyrok skazujący na najmniejszą choćby karę, traktowany jako środek mogący otworzyć przyszłe godne życie, może wydać się tym ludziom (choć zapewne nie tylko im) przejawem naiwności lub szyderstwa. Jakże często (boję się twierdzić, że niemal zawsze, czy choćby z reguły) człowiek, który dopuścił się niesprawiedliwości, gdy sam doznaje sprawiedliwości odczuwanej przezeń jako dolegliwość, będącą odpłatą za wyrządzoną komuś krzywdę, nie dostrzega w tym żadnego dobra.

Między prawem i sprawiedliwością

Na marginesie i dla jasności mego stanowiska pragnę zaznaczyć, a  jest to oczywiste dla każdego prawnika, że prawo karne jest tylko jednym i, moim zdaniem, wcale nie najbardziej znaczącym działem systemu prawa. Wydaje się też, że słusznie uczynię mówiąc o  tym, iż nie dysponuję ani bezsporną definicją pojęcia prawa, ani też takąż definicją sprawiedliwości. W  odniesieniu do obu tych pojęć mam jednak własne w tym względzie poglądy, argumenty i intuicje.

Chcę dodać, że jeśli chodzi o rozumienie prawa, to — pozostawiając na boku jego definicję i nie rozstrzygając do końca, czym ono jest — opowiadam się za jego dualistyczną koncepcją. Dualistyczna koncepcja prawa, jak ją nazwałem, w moim przekonaniu znamienna jest tym, że desygnatów dla swego pojęcia poszukuje zarówno w normach prawa pozytywnego (stanowionego oraz zwyczajowego), jak i w normach prawa naturalnego. Mimo różnych źródeł, z  których wyprowadzana jest moc norm prawa pozytywnego i  naturalnego, to kryterium rozstrzygające (a jest to moje stanowisko) o  przynależności tych norm do systemu prawa jest identyczne. Rdzeniem stanowiącym essentiale dla obu tych praw, jest ich racjonalność i słuszność. Dalsze precyzowanie tego poglądu spowodowałoby odejście od głównego nurtu poszukiwań.

Kolejnym terminem stanowiącym przedmiot moich rozważań jest sprawiedliwość. Jest to słowo, którego emocjonalne uwikłania przewyższyć może tylko pojęcie miłości. Każde z  nich, niezależnie w  jakim języku zostało wypowiedziane, niezależnie od wysokości dźwięków, w  których są zapisywane, daje zawsze odczucie melodii. Dlatego też nie uroda dźwięku decyduje o ich pięknie. To rzeczywiste lub tylko oczekiwane, a kto wie, może nawet urojone jedynie znaczenie tych słów przepełnia ludzi (nie wiem, czy wszystkich) aprobatą dla ich treści.

Czy prawnik może odnosić się z  tak bezwarunkową atencją do sprawiedliwości? Nie wiem. Niechże jednak usprawiedliwieniem tej mojej skłonności ku niej będzie Platon (427—347 p.n.e.), filozof ateński i  w moim przekonaniu jeden z najwybitniejszych prawników w dziejach ludzkości.

W ramach zachowanej Platońskiej spuścizny trzydziestu pięciu dialogów znajduje się rozprawa o  retoryce pt. Gorgiasz. W dziele tym poprzez wypowiedzi Sokratesa Platon poddaje krytyce wszystkie te aspekty sztuki retorycznej, które mają ułatwiać wprowadzanie w błąd słuchaczy. Filozof szczególnie piętnuje tych retorów, którzy dopuszczają się niesprawiedliwości. Jest w tym dialogu najpiękniejsza bodaj pochwała samej sprawiedliwości. Poetycka forma dorównuje tu głębokości merytorycznej refleksji, jaką autor tego dialogu poświęcił sprawiedliwości. Tylko jego słowa mogą to udokumentować. Niechże więc przeprzemówią rozmówcy tego dialogu:
„Polos: Człowiekiem nieszczęśliwym i  godnym litości jest ten, kto został niesprawiedliwie zabity.
Sokrates: Mniej niż ten, kto zabija, Polosie, i mniej, niż ten, kogo śmierć spotyka sprawiedliwie.
Polos: Co chcesz powiedzieć, Sokratesie?
Sokrates: To, że największym złem jest popełnić niesprawiedliwość.
Polos: Czy to jest największym złem? Czy nie większym znosić niesprawiedliwość?
Sokrates: Wcale nie.
Polos: Czy ty zatem wolałbyś znosić niesprawiedliwość niż ją popełnić?
Sokrates: Nie chciałbym ani jednego, ani drugiego, ale gdybym musiał wybierać między znoszeniem niesprawiedliwości a  popełnieniem jej, wolałbym ją znosić”.
(Gorg. 469 B, C)*

W dialogu tym występuje pięciu rozmówców. Sokratesa nie muszę przedstawiać. Cytowany tu Polos był retorem młodszego pokolenia. Podobnie jak inni uczestnicy dyskusji, z wyjątkiem Sokratesa, bezkrytycznie sławi mówców i samą sztukę skutecznego przekonywania do swych racji wszelkich słuchaczy. Co ważne, retoryka w mniemaniu jej zwolenników, miała być użyteczna i skutecznie kaptować do prezentowanych argumentów mówcy nawet wtedy, gdy były one fałszywe. Sokrates myśl tę konkluduje jasno i  precyzyjnie. Zwracając się do Gorgiasza, bohatera dialogu i  niezwykle popularnego retora ateńskiego w  V w. p.n.e., stwierdza: „A zatem retoryka jest twórcą, jak się zdaje, przekonania płynącego z wiary, a nie z nauki o tym, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe” (Gorg. 455 A). Przedtem zaś rozmówcy ci ustalili, że jeśli chodzi o  wiarę, to może być ona fałszywa lub prawdziwa. Natomiast wiedza, jeśli słowo to nie ma naruszać swego znaczenia, może być tylko prawdziwa.

Nie przeszkadzało to ludziom starożytności i  niestety nie przeszkadza ludziom współczesnym być absolutnie i  bezkrytycznie przekonanym do swoich poglądów, niezależnie od tego, czy są one tylko pochodną mglistych mniemań, czy zweryfikowaną wiedzą. Nie znaczy to, że zweryfikowana wiedza jest ustalona nieomylnie raz na zawsze i stanowi niepodważalny dogmat. Natomiast intuicje i przekonania oparte na wierze muszą być zawsze fałszem. Takie stanowisko jest mi poznawczo obce. Zresztą nie o mnie tu chodzi. Ważna jest prawda. Tej zaś pragnąłbym bez jakichkolwiek uprzedzeń formalnych. Toteż chętnie powtórzę za Sokratesem:

„Należę do tych, którzy są zadowoleni, gdy im się wykaże, że mówią nieprawdę, i tak samo są zadowoleni, gdy wykażą innym błędność ich zdania, nie przenoszę jednak tego ostatniego nad to pierwsze” (Gorg. 458 A).

Mając te obserwacje na względzie można zasadnie dziwić się, słysząc argumentacje powoda lub pozwanego, strony oskarżenia lub obrony, że występują oni nie w imieniu sprawiedliwości i dla jej poszanowania, a jedynie w obronie prawa.

Jest dla mnie rzeczą bezsporną, że każdy stając przed sądem chce (mam nadzieję w  dobrej wierze) przekonać sąd do swego punktu widzenia w  toczącej się sprawie, do prezentowanych w  niej racji. Toteż powołanie się na prawo i  sprawiedliwość wydaje się mieć siłę podwójną. Źródłem tej siły jest godność prawa oraz wsparcie i przyzwolenie etyczne, którego podstawą jest sprawiedliwość. Rozmyślnie użyłem tu terminu „etyka”, a  nie bardziej popularnego i nie do końca słusznie z nią utożsamianego słowa „moralność”. Powodem tego jest przeświadczenie, że zarówno prawo, jak i etyka mają charakter normatywny. Z chwilą prawidłowego ustalenia treści płynących z nich (tzn. z  prawa i  etyki) norm i  właściwego rozpoznania stanu faktycznego rozpatrywanego przypadku, możemy zasadnie być przeświadczeni o dokonaniu subsumcji lege artis. Subsumcja, pozwolę sobie to wyjaśnić Czytelnikom nieprawnikom, jest technicznym terminem oznaczającym adekwatne przyłożenie obowiązującej normy prawnej do określonego stanu faktycznego, prawnie istotnego i przez prawo regulowanego. Bezsprzecznym obowiązkiem sędziego, gdy zostanie mu w  trybie prawem przepisanym przedstawiony określony przypadek (casus), jest ustalenie możliwie pełnych okoliczności sprawy, znalezienie odpowiedniego, obowiązującego przepisu prawnego, przewidzianego na taką właśnie okoliczność. Następnie, na podstawie właściwego przepisu lub przepisów (może być ich kilka i mogą pochodzić z różnych aktów normatywnych), ustala treść normy prawnej. Czytelnikom nieprawnikom chcę powiedzieć, że bywa często tak, iż przepis w sensie językowym równy jest normie prawnej, ale bywa, i to wcale nierzadko, iż trzeba połączyć wiele przepisów, aby z nich złożyć wzór zachowania, tzn. normę prawną. Ustaliwszy stan faktyczny i stan prawny, sędzia dokonuje subsumcji i orzeka w sprawie, czyli rozstrzyga ją z różnym, prawem przewidzianym skutkiem.

Operacja ta wymaga od sędziego ustalenia dwóch stanów: faktycznego i  prawnego. Naruszenie którejś z  tych powinności naraziłoby sędziego na zarzut bezprawności jego działania. Bezprawność czynu, czy w odniesieniu do sędziego — wydanej decyzji, jest (a co najmniej wydaje się być) przesłanką dyskwalifikującą zasadność, a  przez to moc wiążącą bezprawnego orzeczenia.

Stwierdziwszy bezprawność czynu niemal automatycznie, bez głębszego zastanowienia, gotowi jesteśmy uznać go także za czyn niesprawiedliwy. Powodem tego jest, moim zdaniem, zawarte implicite domniemanie lub intuicja, że każde działanie zgodne z prawem realizuje tym samym wymóg sprawiedliwości. Jednakże takie domniemanie jest usuwalne. Jawnym dowodem niesprawiedliwego czy wręcz barbarzyńskiego prawa są decyzje hitlerowskie mające z pozoru postać aktów prawnych wydawanych lege artis. Zatem nie każdy akt w intencji jego twórców mający być aktem prawnym, jest nim w rzeczywistości. Ponadto nawet wtedy, gdy nie ma oczywistych powodów do tego, aby odmówić aktowi normatywnemu znamion aktu prawnego, nie można ipso facto wnosić z całą pewnością, iż są weń wbudowane (explicite czy choćby tylko implicite) takie urządzenia, które stanowiłyby gwarancje uznania takiego prawa za sprawiedliwe.

Dlaczego zatem strony postępowania powołują się na obronę prawa, odcinając się jednocześnie od obrony sprawiedliwości? Czynią to w  moim przeświadczeniu dlatego, że prawo, do którego się odwołują jest oczywiste, a jego tenor jest w ich przeświadczeniu dla nich korzystny.

Utilitas , korzyść lub interes, ma być tym, co rozstrzyga o wygraniu procesu. Jednocześnie terminy te utożsamiane są czy to z  przysporzeniem materialnym, czy choćby tylko z  zapobieżeniem takowej stracie. Także uniknięcie nawet słusznego wyroku skazującego uznawane jest za korzyść. Dostrzegam w takich sytuacjach niemal powszechne przekonanie o  istnieniu następującego iunctim. Wyrok dla strony korzystny (korzyść rozumie się w ramach wyżej przedstawionej argumentacji) jest ipso facto sprawiedliwy. A contrario przy tym samym rozumieniu korzyści, wyrok nieczyniący jej zadość jest niesprawiedliwy. Takie rozumowanie, a przede wszystkim takie rozumienie sprawiedliwości pozwala na głoszenie poglądu, że z wszystkich uczestników postępowania sądowego tylko połowa z  nich może być wygrana.

Powróćmy jeszcze do naszego, przed chwilą przedstawionego rozumowania. Skoro wygrana procesu jest zawsze korzyścią, a korzystny (w prezentowanym powyżej sensie) wyrok jest ipso facto sprawiedliwy, to strona przegrywająca nieodnosząca korzyści, a nawet ponosząca straty, na mocy odwróconej argumentacji doznaje niesprawiedliwości. Ergo, na mocy przyjętej hipotezy moglibyśmy (w tym miejscu komputer odbierający telepatycznie mój sprzeciw nie drukuje wybieranych liter) powiedzieć, że tylko połowa uczestników postępowania sądowego doznaje sprawiedliwości, druga ich część (nie musi być to równa część, gdyż nie każde postępowanie ma charakter sporu) doznaje niesprawiedliwości.

Zwolennicy takiego rozumowania mogą je uzasadnić następująco. Sądy wyrokują na podstawie prawa i zgodnie z jego treścią. Nie śmiem nawet w to wątpić. Zatem skoro w toku aplikacji prawa skutkiem jego zastosowania jest niesprawiedliwość dotykająca uczestnika postępowania, to jest to rezultat znany i  zinternalizowany przez społeczeństwo. Powszechnym tego przejawem i dowodem jest szeroko funkcjonujące, średniowieczne, wywiedzione z prawa rzymskiego adagium: dura lex sed lex. Jest to z pewnością jedna z najczęściej wypowiadanych maksym prawnych. Jak wiele skrzydlatych formuł oderwanych od swego podłoża, tak i ta przybiera w różnych okolicznościach różne znaczenia. Wspiera też swą siłą i prostotą sformułowania perswazje wyprowadzane często z  przeciwnych stron. Obecny kształt tej regule nadał średniowieczny glosator Baldus de Ubaldis. Sama zaś myśl pochodzi od Ulpiana, późnoklasycznego jurysty rzymskiego. Jest to konkluzja odnosząca się do interpretacji ustawy Oktawiana Augusta (27 r. p.n.e.) regulującej odpowiedzialność za zdradę małżeńską (lex Julia de adulteris coercendis). Ulpian w 4 księdze De adulteris, odnosząc się do regulacji dotyczącej przestępstwa zdrady małżeńskiej, której dopuściła się żona, komentuje skutki prawne (współcześnie dla nas bez znaczenia) tego czynu. Od czasów Augusta czyn ten poczytywany był za zbrodnię prawa publicznego (crimen).

Podsumowując swój komentarz, Ulpian stwierdza: „Quod quidem perquam durum est, sed ita lex scripta est” (D. 40. 9. 12.1) — „To (quod odnosi się do ograniczeń prawa zdradzających żon), co nawet bardzo twarde, »dolegliwe« jest, trzeba przyjąć, tak bowiem zapisane jest w  ustawie”. Reguła ta w  intencji jej twórcy miała być uzasadnieniem dla stosowania określonych rozwiązań prawnych. Niektórzy romaniści doszukują się analogii, jaka ich zdaniem ma zachodzić między tą wypowiedzią a regułą interpretacyjną: „Clara non sunt interpretanda” — „Rzeczy oczywiste nie wymagają wyjaśnień”. Clarus to w  języku łacińskim tyle, co jasny. Można opisowo powiedzieć, że słowo to równoważy zdanie: taki, który nie wymaga dowodów, oczywisty. W  moim pojęciu to bardzo zwodnicza argumentacja. Zarówno ta, która przyjmuje implikowanie w rodzaju: jeżeli rozstrzygnięcie prawne zostało dokonane na podstawie ustawy (a więc prawa), to rozwiązanie takie jest sprawiedliwe. Otóż wiele orzeczeń zostało wydane na podstawie ustaw, ale orzeczenia te nie były sprawiedliwe. W  tej sytuacji zachodzi tu jedyny możliwy przypadek fałszywości implikacji. Poprzednik jest prawdziwy, a  następnik jest fałszywy. Nie następuje więc wynikanie. Wracając zatem do początkowej kwestii możemy stwierdzić, że obrona jakiegokolwiek prawa, bez uwzględnienia efektu w  postaci sprawiedliwego rozwiązania, jest postawą niezasługującą na bezwarunkowe uznanie.

Można przyjąć domniemanie zakładające istnienie zależności, stwierdzające, że stosowanie prawa jest realizacją sprawiedliwości. Wiemy już wszak, że jest to domniemanie usuwalne. Swego rodzaju formę nieusuwalną tego domniemania stanowi słynna wypowiedź Iuventusa Celsusa, klasyka rzymskiej jurysprudencji z II w. n.e., stwierdzającego: „Ius est ars boni et aequi” (D. 1. 1. 1. pr.) — „Prawo jest sztuką dobra i słuszności”. Jednakże wtedy formułę tę można uznać nie tylko za domniemanie nieusuwalne, lecz także jako pewnik. Uznanie takie może nastąpić tylko wtedy, gdy czasownik „jest” rozumieć będziemy jako „jest z konieczności, zawsze i bez wyjątku”. Wiemy wszakże, iż tak nie było, wciąż nie jest, lecz nie tracę nadziei, że tak kiedyś będzie.

Między prawem i sprawiedliwością
Fragment pochodzi z książki:
Stefan J. Karolak
Sprawiedliwość.
Sens prawa

ISBN: 978-83-7720-324-8
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2015

Mówiąc o  implikacji wiemy, że kolejność jej zdań jest sprawą ważną. Przy różnej wartości logicznej jej zmiennych ma to wręcz podstawowe znaczenie. Choć nasza formuła wyprowadzająca sprawiedliwość z  prawa jest tylko daleką analogią rzeczywistej implikacji, to korzystając z tego podobieństwa możemy postawić następujące pytanie: czy może być tak, że ten, kto realizuje sprawiedliwość działa contra legem? Ewentualnie, odnosząc się do formuły Celsusa, można by zapytać, czy z  dobra i  słuszności może wyniknąć czyn, który miałby znamiona bezprawności? W  przypadku pozytywnej odpowiedzi na tego rodzaju pytania nie godzę się uznawać za normy prawne takich formuł, których treść byłaby naruszana realizacją per bonum et aequm.

Sprawiedliwość obejmuje pojęcie prawa, a  jest to pogląd wyrażony przez cytowanego już Ulpiana. W języku łacińskim pochłaniane jest ono w samym zapisie literowym, bowiem ius (prawo) stanowi część słowa iustitia (sprawiedliwość). Samo też pojęcie prawa jurysta ten wyprowadza z pojęcia sprawiedliwości mówiąc: „Iuri operam daturum prius nosse oportet, unde nomen iuris descendat: Est autem a  iustitia apellatum” (D. 1. 1. 1. pr.) — „Chcący poświęcić się prawu powinien pierwej poznać pochodzenie jego nazwy. Zostało ono przecież nazwane tak od sprawiedliwości”.

Między prawem i  sprawiedliwością może nie być rozziewu. Możliwościom takim przyjrzymy się wkrótce.

* Wszystkie fragmenty z Gorgiasza Platona w tłumaczeniu P. Siwka.

dalej>>

opr. ab/ab


« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama