Parki narodowe powinny być parkami, to znaczy miejscem wypoczynku w kontakcie z przyrodą
Ochrona przyrody ustępuje miejsca jej kultowi i staje się celem samym w sobie. Zamiast służyć dobru wspólnemu, miejsca chronione są coraz mniej dostępne.
Dlaczego park narodowy nazywa się parkiem? Po odkryciu Yellowstone Amerykanie dostrzegli, że pewne miejsca ze względu na ich piękno nie powinny być parcelowane na prywatne działki, lecz ogólnie dostępne i chronione przed zniszczeniem, jak park w mieście. Tak powstał w 1872 roku pierwszy park narodowy. Mniejsze takie miejsca nazwano narodowymi pomnikami i rezerwatami — w sensie miejsca już zarezerwowanego, zachowanego od prywatnej eksploatacji. Dopiero później zaczęto pojmować rezerwat jako miejsce, do którego wstęp jest wzbroniony, uznając to za „wyższą” formę ochrony. Stoi jednak za tym zmieniona filozofia: chęć wykluczenia obecności człowieka, teren rezerwatu ma być dla niego tabu. Inne tabu to rośliny i zwierzęta chronione.
Wykorzystanie elementarnego odruchu religijnego, właściwego zapewne naturze ludzkiej, sprzyja ochronie przyrody. Sakralizacja przyrody rodzi też jednak skutki negatywne: jej ochrona zaczyna kierować się przeciw ludziom. Uderzającym przykładem był tragiczny wypadek zimą w tatrzańskiej Dolinie Roztoki; trzy osoby zamarzły w kosodrzewinie, choć miały ze sobą dwa litry benzyny do maszynek — nie pomyślały, żeby naruszyć tabu i rozpalić ognisko. W obronie zielonego tabu protestujący przeciwko rozbudowie lotniska we Frankfurcie zabili dwóch policjantów. Zielony faszysta zamordował czołowego holenderskiego polityka. Bandyci kaleczą kobiety noszące futra. Ekologiczni awanturnicy wymuszają okup w zamian za odstąpienie od protestów (przy zupełnej ślepocie Temidy). Ochrona przyrody wyradza się jeszcze na inne sposoby. To, co piszę, wywoła pewnie religijne zgorszenie czcicieli natury, ale — jak to barwnie wyraził ojciec Józef Bocheński — obowiązkiem filozofa jest smaganie zabobonów.
Parki narodowe powstały w dużej mierze na gruntach państwowych, ale częściowo także na prywatnych. Nie wykupywano ich jednak, dotkliwie ograniczając prawo do korzystania z własności. Postawę parkowej władzy ilustruje następujący incydent: oddział strażników zabronił w niedzielę wjazdu samochodom mających przepustki właścicieli lasów tatrzańskich, gdy wieźli rodziny drogą na coroczną mszę na Polanie Chochołowskiej. Młodsi doszli, starowinki zostały...
Czciciele przyrody zdają się uważać, że obszary ciekawe turystycznie czy przyrodniczo wolno po prostu właścicielom zrabować. Jeśli godzą się na odszkodowanie, to z kieszeni podatnika („daję, bo nie moje”). Tymczasem, jeśli uważają dane lasy za warte ochrony przed „chciwymi góralami”, niechże je wykupią z własnej kieszeni! Inaczej trudno będzie uwierzyć w czystość ich intencji. Notabene na Mazurach istnieje parę rezerwatów tak powstałych, przez prywatny wykup — to zasługuje na uznanie. Nie widać jednak u opiekunów przyrody chęci płacenia za spore straty wyrządzane rybakom na jeziorach przez ptaki chronione — zwłaszcza przez nadmiernie rozmnożone kormorany, gatunek w dodatku w ekosystemie Mazur obcy.
Do parku tatrzańskiego hojną ręką przyłączono prywatne lasy na Podtatrzu, aż po Bukowinę, nie mające specjalnej wartości przyrodniczej. Zmiana ich statusu nie niesie istotnego zagrożenia, ale lobby ochroniarskie nie chce oddać ani guzika. To samo dotyczy kawałka Zakopanego pod Krokwią z obiektami sportowymi.
Niebezpieczny był natomiast projekt olimpiady w samych górach, lansowany przez władze Zakopanego, z poparciem prezydenta Kwaśniewskiego. Trasy i obiekty olimpijskie groziłyby dewastacją Tatr; w dodatku szanse na taką olimpiadę są znikome. Podejrzewać tu należy zamierzony skok na kieszeń podatnika ze strony zakopiańczyków, a ze strony prezydenta szukanie głosów w ówczesnych wyborach.
Tatrzański Park Narodowy próbował przejąć kolejkę na Kasprowy (obawiano się, że z zamiarem jej zamknięcia pod jakimś pretekstem, co by oznaczało upadek sezonu zimowego na Podhalu i ogromne dodatkowe bezrobocie). O prawo do modernizacji i zwiększenia przepustowości kolejki przedsiębiorstwo PKL musiało walczyć w procesie sądowym. Tymczasem pewne inwestycje turystyczno-komunikacyjne niewiele albo i nic nie szkodzą przyrodzie, a bardzo pomagają turystom. Byłoby np. rzeczą zupełnie sensowną przeprowadzić wokół Tatr kolej elektryczną podobną do istniejącej po stronie słowackiej. Dodatkowymi korzyściami byłoby pewne rozgęszczenie ruchu pieszego, dzięki lepszemu dojazdowi do dalszych dolin, oraz wyeliminowanie spalin. Tłumienie ruchu turystycznego, w Tatrach czy gdzie indziej, i wykluczanie inwestycji oznacza zubożenie ludzi mieszkających wokół parków, a ponadto wyprowadzenie części ruchu turystycznego (i pieniędzy) poza Polskę.
Tabu obejmuje zresztą wszelkie lasy. W okresie międzywojennym ktoś wpadł na pomysł zabudowania lasów pod dużymi miastami, dzięki czemu powstały koło Warszawy miasta takie jak Otwock, Konstancin czy Podkowa. Dziś nowych działek leśnych prawie nie ma (choć dla bogatszych oczywiście starcza), a zwykłych ludzi skoszarowano w blokach. Tymczasem tylko pod Warszawą mogłoby zamieszkać wśród drzew około ćwierć miliona osób. Sporo z tych lasów przyłączono do Kampinoskiego Parku Narodowego lub zmieniono w rezerwaty, choć nie zawsze mają istotne walory przyrodnicze; przy okazji blokuje się budowę domów obok. Tuż pod Warszawą tereny wsi przyłączonych do parku mają miały być wywłaszczone za grosze.
W okresie powojennym zlikwidowano w Tatrach około tuzina odcinków szlaków znakowanych. Zamykano je po trochu, taktyką salami; przykładem może być Kominiarski Wierch — najpierw zakazano wejścia ze Stołów, potem szlakiem z Przełęczy Iwaniackiej, który obiecano otworzyć po przerwie na odnowę kosodrzewiny, co okazało się nieprawdą. Tajemniczy cenzor usunął z map ścieżki nieznakowane. Za przykład posłużyć też może zamknięcie dojazdu do Morskiego Oka: najpierw zbudowano parking za Łysą Polaną, obiecując dowóz autokarami wyżej, potem dojazd zlikwidowano, a uszkodzeń szosy od kilkunastu lat umyślnie się nie remontuje. Za mało jest też tras narciarskich.
Gdy utworzono Wigierski Park Narodowy, pozamykano ośrodki wczasowe i zakazano biwakowania. Potem zabroniono podpływania do brzegów chronionych, a ostatnio rejsów poza sezonem letnim. Przez długie lata nie powstawała jednak oczyszczalnia ścieków w Suwałkach, płynęły one do Wigier rzeką i trwale zmieniały biologię jeziora. Kwaśne deszcze niszczą górskie lasy. W parkach prowadzona jest gospodarka leśna. Szkodliwość turystyki jest na tym tle znikoma, ale strażnicy parków uporczywie ścigają turystów chcących podziwiać przyrodę poza szlakiem. Turystom w ogóle nie wolno biwakować w lesie nad wodą, jedynie na z rzadka rozsianych, hałaśliwych polach oficjalnych, gdyż mogą zniszczyć las. A ten i tak leśnik wkrótce wytnie.
Minister Tokarczuk, usuwając w swoim czasie dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego Byrcyna (pewny siebie urzędnik średniego szczebla — kolejne tabu), zażartował, że chce chronić Tatry dla Polaków, nie dla świstaków. Parki w pojęciu „ekologów” są właśnie dla zwierząt, które rzekomo „mają takie same prawa jak my”. Sztucznie rozprzestrzenia się chronione bobry, nie bacząc, jak niszczą lasy i krajobraz — para bobrów zmienia rzeczkę płynącą po piasku w błotniste bajoro z kikutami drzew. W Tatrach przybyło niedźwiedzi, choć są to niebezpieczne drapieżniki, które z terenów masowego ruchu turystycznego powinny być wypłaszane. Być może ostrzeżenia przed niedźwiedziami mają wywołać upragniony spadek ruchu...
Dyrekcje i personel parków mają wobec swojego terenu mentalność właścicieli niechętnych intruzom. Do swoich podchodzą jednak inaczej. Mieszkają w przytulnych leśniczówkach i krążą po drogach samochodami terenowymi. Nie tylko w leśniczówkach - w białowieskim parku pałacowym powstał nowy brzydki gmach dyrekcyjno-hotelowy. Czemu nie obok? Pozostały w parkach, na przykład nad Wigrami, miejsca wczasowe (oficjalnie zwane edukacyjnymi itp.). Jest też jasne, że rozmaici „ochroniarze” zawodowi mają znacznie lepszy dostęp do terenów chronionych niż zwykli ludzie. Podział na równych i równiejszych funkcjonuje.
Tak zwana ekologia okazuje się nową (para)religią, w której bożkiem i tabu jest przyroda, a przyrodnicy i strażnicy kapłanami. Cywilizacja europejska od czci Boga cofnęła się już do kultu człowieka, teraz spada do pogańskiego kultu sił natury; jego elementów naucza się w szkole na biologii i geografii. Ta nowa religia ma też własną pseudoetykę, która pozwala na kradzież, zakłamanie, a nawet przemoc „w słusznej sprawie”. Deformuje ona zwykłą troskę o przyrodę jako dobro wspólne ludzi i zwykły zachwyt nad jej pięknem.
——————
Źródło: Rzeczpospolita z 5 VII 2004. Wykorzystano w Opoce za zgodą Autora.
opr. mg/mg