Gdy życie staje otworem, a czasem się zamyka

Biblijni bohaterowie - Józef, Dawid, Maryja - też byli młodzi i też stawali przed trudnymi życiowymi wyborami. Czego możemy się od nich nauczyć?

Gdy życie staje otworem, a czasem się zamyka

W naszych poprzednich rozważaniach skupiliśmy się na tym, co Pismo św. mówi o okresie dzieciństwa. W przypadku okresu dojrzewania trudno byłoby znaleźć w księgach biblijnych ogólne wskazówki dotyczące tego wieku; rady dawane „młodym” odnoszą się raczej do osób trochę starszych. Skupimy się więc na konkretnych młodych bohaterach, próbując ująć specyfikę ich sytuacji.

Pierwszy z nich to bohater ostatnich rozdziałów Księgi Rodzaju, Józef, ukochany syn Jakuba. Gdy go poznajemy, ma siedemnaście lat i wraz z braćmi pasie trzody ojca. Siedemnaście lat... piękny wiek, gdy życie się otwiera, gdy człowiek zaczyna kochać i być kochanym... Tymczasem właśnie miłość ojcowska, nieroztropnie okazywana, stała się przyczyną wielkich problemów Józefa, a nawet zagrożenia jego życia. Jakub okazywał wyraźnie, że kocha Józefa bardziej niż innych synów, choćby przez to, że podarował mu piękną szatę. Łatwo zgadnąć, że takie postępowanie ojca budziło u innych synów nienawiść i zazdrość względem Józefa. Na domiar złego on sam w młodzieńczej naiwności jeszcze pogłębiał ten stan, opowiadając braciom swoje sny, w których bracia oddawali mu pokłon! „Śniło mi się, że wiązaliśmy snopy pośrodku pola i wtedy snop mój podniósł się i stanął, a snopy wasze otoczyły go kołem i oddały mu pokłon”. Gdy w kolejnym śnie Józef ujrzał siebie przyjmującego pokłon nie tylko braci, ale i rodziców, wzbudził irytację nawet samego Jakuba. Nie wydaje się, by Józef był pyszałkiem celowo denerwującym swoją rodzinę; raczej dzielił się z nimi tym, co jemu samemu wydawało się wręcz niewiarygodne... nie przypuszczając, jak wrogie uczucia wzbudzał w zazdrosnych braciach.

Chyba wszyscy znamy dalsze losy Józefa sprzedanego przez braci, potem uwięzionego... wreszcie to dzięki niemu Egipt i sąsiednie kraje mogą przetrwać klęskę głodu, bo w poprzednich latach urodzaju Józef kazał zebrać zapasy zboża. W poszukiwaniu zboża trafiają do Józefa jego bracia, ale nie rozpoznają w bogatym zarządcy swojego sprzedanego brata. Ale Józef nie jest już tym naiwnym chłopcem: poddaje braci różnym próbom, by sprawdzić, czy ich serca zmieniły się. Próba kończy się pomyślnie, a Józef później podsumowuje to doświadczenie genialnym zdaniem: „Wy niegdyś knuliście zło przeciwko mnie, Bóg jednak zamierzył to jako dobro, żeby sprawić to, co jest dzisiaj, że przeżył wielki naród”.

Oto obraz dojrzewania Józefa: od naiwnego chłopca drażniącego rodzeństwo swoją świadomością wybrania po sprytnego „psychoterapeutę” prowadzącego braci do poczucia prawdziwego braterstwa i umiejącego dostrzec Boże działanie także tam, gdzie inni widzieliby tylko zło. Nawet naiwność Józefa i okrutna zazdrość jego braci okazały się paradoksalnie drogą do ocalenia kilku narodów i jego własnej rodziny. Oczywiście, gdyby tak się nie stało, Bóg mógł przecież ukazać wizję nadchodzącego głodu także jakiemuś Egipcjaninowi i tak uratować ludzi, ale ta historia ukazuje, że Bóg nawet na ruinach potrafi budować dobro. Warto może przyjrzeć się własnej historii, by odkryć, jak Bóg pisze prosto po krzywych liniach i jak prostuje pomyłki naszej młodości. Nawet tam, gdzie błądziliśmy, gdzie okazywaliśmy się naiwni i beztroscy, Bóg potrafił ostatecznie wznieść dobro, choćby droga do celu była kręta i bolesna.

Kolejnego nastolatka spotykamy również przy pasieniu ojcowskiego stada. Pismo św. nie podaje nam jego wieku, na początek wiemy o nim tylko tyle, że „był rudy i piękny”. Co prawda niektórzy komentatorzy twierdzą, że Dawid — bo o nim mowa — w chwili swojego namaszczenia był dwudziestoletnim młodzieńcem, ale wydaje się to sporą przesadą, skoro, gdy później uda się na pole walki z Filistynami, zostanie potraktowany jak typowy małolat, który nie powinien wtrącać się w sprawy dorosłych.

A jednak to właśnie jego Samuel ma namaścić na króla Izraela: nie jego rosłych starszych braci, ale jego, tak „mało ważnego”, że nawet nie uważano za wskazane zawołać go z pastwiska, gdy prorok przybył do jego domu. Samuel słyszy od Boga te ważne słowa: „Nie tak jak widzi człowiek, widzi Bóg”.

Powiedzmy uczciwie: królewskie namaszczenie stawia Dawida — delikatnie mówiąc — w niezręcznej sytuacji, bo przecież żyje król Saul i łatwo odgadnąć, jak zareagowałby, gdyby się dowiedział o namaszczeniu jego następcy! Dawid na razie musi żyć z tą tajemnicą, której może nawet on sam dobrze nie rozumie: król bez władzy, wręcz bez szans jej zdobycia, a tymczasem to właśnie on będzie największym władcą w historii Izraela. Bo wiek dojrzewania to także dojrzewanie osobistego powołania, nieraz niezrozumiałego do końca nawet dla samego zainteresowanego. Niby już się zarysowuje jakaś wizja przyszłości, już jakiś „Samuel” wskazuje drogę, która na razie wydaje się nierealna... Trzeba umieć czekać, aż Pan sam dokończy swojego dzieła, gdy przemówi przez fakty i ludzi. Czasem też trzeba chronić przed otoczeniem tajemnicę własnego serca, by delikatny kwiat powołania nie został zdeptany przez jakiegoś brutalnego „Saula”.

Taka tajemnica otulała zapewne początki niezwykłej misji niezwykłej Osoby... Przenosimy się o tysiąc lat do przodu od od czasów Dawida, do małego Nazaretu, gdzie kilkunastoletnia Maryja (według komentatorów mogła mieć wtedy około 15 lat) słyszy od anioła Gabriela zdumiewającą zapowiedź. W naszych interpretacjach często skupiamy się na wielkim przywileju, jaki stał się udziałem Maryi, zapominając, w jak trudnej sytuacji znalazła się ona po zwiastowaniu. Maryja była po pierwszych zaślubinach z Józefem. W ówczesnym Izraelu zaślubiny odbywały się w dwóch etapach: pierwszy etap nie był równoznaczny z naszymi zaręczynami, bowiem choć w tym czasie młodzi nie mieszkali razem i nie żyli ze sobą, ich związek miał już wszystkie inne skutki prawne małżeństwa: młodzi byli zobowiązani do wzajemnej wierności, a gdyby mężczyzna chciał zerwać tę więź, musiał wręczyć kobiecie list rozwodowy. W przypadku zdrady kobieta stawała przed sądem i choć w czasach, o których mówimy, raczej nie groził jej wyrok śmierci zapisany w prawie Mojżeszowym, sam proces był dla niej hańbiący. Nic nie wskazuje na to, by Maryja opowiedziała Józefowi o wizycie anioła... bo któż mógłby uwierzyć w taką opowieść?! Maryja milczy i zostawia wszystko Bogu, czeka na Jego działanie... a Józef planuje rozwiązanie, które wydaje się najlepsze według ludzkiej logiki: nie chce oskarżyć i zniesławić Maryi, ale też wie, że nie on jest ojcem Jej Dziecka, zatem — wydaje się, że na to wskazuje niezbyt jasna wypowiedź ewangelisty ­­— zamierza wręczyć Jej potajemnie list rozwodowy i opuścić Ją, niejako biorąc całą winę na siebie. W oczach otoczenia byłby tchórzem, który nie chce wziąć odpowiedzialności za swoje czyny, ale Maryja byłaby bezpieczna. Najlepszy plan wobec ludzkiej logiki... ale Bóg wyjaśnia Józefowi zaistniałą sytuację i poleca mu wziąć Maryję do siebie.

Czego uczy nas ta para młodych ludzi? Maryja jest wzorem postawy zaufania i oczekiwania (ktoś trafnie napisał, że gdyby Maryja nie umiała czekać, my nie mielibyśmy na co czekać). Gdy żadne ludzkie działanie nie wydaje się skuteczne i wskazane, pozostaje ta najtrudniejsza działalność: absolutne zawierzenie Bogu. Natomiast Józef uczy nas pewnej życiowej elastyczności — że nawet nasze najlepsze plany mogą okazać się „nie najlepsze” i wtedy trzeba umieć z nich zrezygnować, przyjąć to, co wskazuje Bóg, choćby to nie mieściło się w naszych głowach.

Bo trudno uwierzyć, że Syn Boży dał się zawijać w pieluszki, że biegał po podwórku, że dorastał jak inne dzieci, powoli dochodząc do zrozumienia swojej szczególnej sytuacji — że on nie tylko ma uczyć się zawodu rzemieślnika od ziemskiego „ojca” Józefa, ale też że Ojciec niebieski wyznacza Mu określoną misję, która nie może być wstrzymana nawet przez więź z kochaną rodziną. To napięcie ukazuje się po raz pierwszy, gdy dwunastoletni Jezus idzie z Maryją i Józefem na doroczną pielgrzymkę do Jerozolimy. Niektórzy komentatorzy uważają, że być może ta pielgrzymka miała być okazją, by Jezus — jak nieraz praktykowano w pobożnych rodzinach, rok wcześniej, przed przepisowym wiekiem 13 lat — przeżył tzw. bar micwę, czyli uroczystość, w czasie której chłopiec po raz pierwszy czyta publicznie tekst biblijny i odtąd podejmuje wszystkie przepisy prawa Mojżeszowego. Nie jesteśmy tego pewni, bo nie wiemy, czy taka uroczystość istniała już w czasach Jezusa. Ewangelista nic o tym nie mówi, kładąc nacisk na to, co wydarzyło się w drodze powrotnej. Dobrze znamy tę historię, więc skupię się tylko na dwóch zdaniach: „Czemuście Mnie szukali... czy nie wiedzieliście... oni jednak nie zrozumieli”. Każde dziecko — a co dopiero takie Dziecko — niesie w sobie pewną tajemnicę, której nie rozumieją nawet jego najbliżsi. Każdy, także dziecko, ma swój sposób przeżywania relacji z Bogiem i z ludźmi; jeśli więc chcemy naprawdę poznać człowieka, wejść z nim w zażyłość, trzeba, na ile to możliwe, zrozumieć jego sposób odnoszenia się do innych, a uszanować to, co zawsze pozostanie tajemnicą. Do tego ma prawo także 12-letnie dziecko. Maryja i Józef uszanowali tę prawdę, stopniowo i mozolnie poznając tajemnicę Syna.

Ostatnią bohaterkę naszych rozważań spotykamy naprawdę w beznadziejnej sytuacji: na łożu śmierci... a ma ona dopiero 12 lat! Ciekawe, że ewangeliści, którzy często ukazują cuda Jezusa w różnej kolejności, w przypadku córki Jaira są zdumiewająco zgodni, że idąc do jej domu, Jezus dokonał jeszcze jednego cudu, albo raczej, jak ktoś trafnie powiedział, „oddał” cud „ukradziony Mu” przez kobietę cierpiącą na krwotok. Co łączy te dwa wydarzenia? Nie tylko to, że obie kobiety są w stanie rytualnej nieczystości (śmierć i upływ krwi!), ale łączy je też niemożność przekazania życia. Córka Jaira ma 12 lat... Nieprzypadkowo św. Marek podaje jej wiek. Życie córki Jaira miało się zakończyć akurat w wieku uważanym za czas osiągnięcia biologicznej dojrzałości; natomiast kobieta cierpiąca na krwotok nie mogła mieć potomstwa z powodu swej choroby. Dwie kobiety, które według ludzkiej logiki nigdy nie mogłyby cieszyć się macierzyństwem... Łatwo zrozumieć, co to znaczy w tamtej kulturze, gdzie dziecko było przejawem błogosławieństwa! Warto przypomnieć sobie bohaterkę Księgi Sędziów, córkę Jeftego, która wiedząc, że ojciec ma ją złożyć w ofierze, idzie w góry, „by opłakiwać swoje dziewictwo”, czyli żałować, że umrze bezpotomnie (por. Sdz 11, 37—38).

Tymczasem historia córki Jaira i kobiety cierpiącej na krwotok potoczy się inaczej. Dotknięcie szaty Jezusa przywróci zdrowie kobiecie, a Jair, wbrew sceptycznym opiniom otoczenia (dziecko umarło, po co trudzisz Mistrza!), nie straci wiary i zaprowadzi Jezusa do swojej córki. Tam, gdzie trudno było oczekiwać wiary od (martwego!) dziecka, wiara ojca prowadziła Jezusa do domu, w którym leżała dziewczynka. To ważne i dla nas: czasem nasza wiara może „zaprowadzić” Boga do tych, którzy już nie potrafią Go wzywać (trochę tak jak w przypadku paralityka zaniesionego przed Jezusa przez czterech przyjaciół).

Życie, które wydawało się bezpowrotnie zamknięte, znów staje otworem przed córką Jaira. Płaczki przybyłe na pogrzeb wrócą do domu, a w rodzinie Jaira powraca radość. A to wszystko dzięki Temu, który istnieje od wieków poza czasem, ale z miłości do nas wszedł w nasz ludzki czas... i On też, jak córka Jaira, miał kiedyś dwanaście lat.


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama