Niewiele brakowało, a w 1989 r. Białystok mógłby stać się nowym Czernobylem
Niewielu ludzi
zdaje sobie sprawę z tego, że w 1989 r. Białystok mógł zdobyć ponurą sławę
nowego Czarnobyla, w którym boleśnie odczuto toksyczność imperium sowieckiego
na skalę niewyobrażalnej zagłady ludzkiego życia i środowiska naturalnego. 9 marca
owego roku, dwie godziny po północy, pięć z dwunastu wagonów cystern z ciekłym
chlorem, przewożonym z ZSRR do NRD przez Białystok, wykoleiło się wskutek
pęknięcia szyn na kolejowym nasypie w sąsiedztwie ul. Poleskiej, gdzie znajduje
się niewielka kaplica i dom zakonny Sióstr Jezusa Miłosiernego — ostatnie
miejsce zamieszkania bł. ks. Michała Sopoćki. Trzy z pięciu cystern zsunęły się
na zbocze nasypu kolejowego.
Ks. Stanisław Strzelecki, uczeń wyniesionego do chwały ołtarzy Apostoła Bożego Miłosierdza,
pisząc o tych wydarzeniach w ich 15. rocznicę, cytuje podstawowe informacje o
ciekłym chlorze: „Silnie trujący i żrący (...) po wydostaniu się ze zbiornika
szybko odparowuje, tworząc ciężki obłok ścielący się nad ziemią.
Rozprzestrzenia się z wiatrem, przy czym w zależności od ilości uwolnionego
chloru i prędkości wiatru strefa śmierci może się rozciągać na przestrzeni
około 50 kilometrów od miejsca wycieku w paśmie szerokości kilku
kilometrów. Rozprzestrzeniając się nad powierzchnią ziemi, powoduje zniszczenie
życia biologicznego”. Dalej pisze: „Spróbujmy wyobrazić sobie rozpaczliwą akcję
ratunkową, a później podsumowywanie strat liczonych na tysiące ludzkich
istnień. I idące na cały świat doniesienia agencji informacyjnych: Białystok
podzielił los Czarnobyla!”. Ks. Strzelecki podkreśla, że nikt w Polsce nie był
przygotowany na takie zagrożenie. Nie było żadnych środków technicznych
zdolnych zabezpieczyć teren i ludzi przed skażeniem chemicznym o takiej skali. Akcja
ratunkowa trwała niemal całą dobę. Ks. Strzelecki przytacza wypowiedzi oficera
straży pożarnej: „Puszczały zawory bezpieczeństwa. Ze względu na zapach można
było spodziewać się rzeczy najgorszych — że chlor się ulotni. Po rozłączeniu
cystern, które były ze sobą sklinowane, okazało się, że wyciek jednak nie
nastąpił”. Artykuł w lokalnej „Gazecie Współczesnej”, opublikowany dzień po
tych wydarzeniach, informował, że wszystkie cysterny z powodzeniem podniesiono
i ustawiono na torach: „Trzecią (cysternę) — najbardziej zagrożoną rozszczelnieniem
— (ustawiono) o godz. 1.50. Podczas jej podnoszenia słychać było głośny trzask
giętej blachy. Na szczęście cysterna wytrzymała. Gdyby nastąpił wyciek,
większość śpiących o tej porze białostoczan, mieszkających na niższych piętrach,
mogła już się nigdy nie obudzić. Wymarłyby też wszystkie rośliny — Białystok
zamieniłby się w biologiczną pustynię”. Dziennikarz konkludował: „Apokalipsy
nie było”. A jednak było coś z apokalipsy. Słowo „apokalypsis” znaczy odsłona.
Apokalipsa miała miejsce. Trudno oszacować jej skalę. Pewne jest jedno: była
faktyczna, jako odsłona śmiertelnego zmagania nadludzkiego wysiłku niosącego
ratunek, wspomaganego łaską, a nawet uprzedzonego przez nią — ze skutkami
karygodnego zaniedbania bezpieczeństwa i nieubłaganymi prawami fizyki. Charakterystyczne
dla mentalności sowieckiej było to, że zezwolono na tranzyt niebezpiecznych
chemikaliów przez gęsto zaludnione miasto. W tym zawierała się toksyczność
nieludzkiego imperium. Ktoś mógłby powiedzieć, że wytrzymała dobra rosyjska
stal. Całe szczęście. Czy jednak sprawdzono, czy szyny uniosą taki ładunek? Nawet
jeśli wszystkie normy były spełnione, dlaczego zezwolono na przejazd
śmiercionośnego materiału przez Białystok? Techniczne zabezpieczenia mogły
okazać się nader kruche wobec ogromu zagrożenia. Z punktu widzenia ekip
ratunkowych zażegnanie niebezpieczeństwa graniczyło z cudem. Uproszona w
modlitwie, a nawet uprzedzająca ją, wspomagająca ogromny trud ekip ratowniczych
pomoc Bożego Miłosierdzia stała się dla wierzących oczywista po dokładnej
analizie wydarzeń. Fakt, że wyciek nie nastąpił w momencie wykolejenia, dla
wielu wskazywał na uprzedzające działanie łaski, według wezwania z Litanii do
Bożego Miłosierdzia: „Miłosierdzie Boże, uprzedzające nas łaskami — ufamy
Tobie!”. Dlatego ostatecznie białostoccy czciciele Bożego Miłosierdzia złożyli
na ręce bp. Edwarda Kisiela memoriał „w imieniu wszystkich ocalonych i
ufających Bożemu Miłosierdziu”. Ks. Strzelecki podkreśla w swoim artykule, że
wypadek miał miejsce w tzw. białostockiej „Dolinie Miłosierdzia,” w trójkącie
między kościołem Najświętszego Serca Jezusowego, kaplicą na Poleskiej, gdzie
bł. ks. Sopoćko pracował i mieszkał od 1955 r., oraz sanktuarium Bożego
Miłosierdzia, gdzie znajduje się jego grób. Nikt z białostockich czcicieli
Jezusa Miłosiernego nie miał wątpliwości: „To Miłosierdzie Boże ocaliło
miasto!”. Jak wspomina s. Teresa Szałkowska ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa
Miłosiernego (założonego przez ks. Sopoćkę), świadomość ta zrodziła się
spontanicznie w lokalnej wspólnocie wierzących. Wszyscy dostrzegli wyraźny
związek między miejscem wypadku a bliskością grobu wówczas jeszcze sługi Bożego
ks. Michała, którego wierni w Białymstoku dobrze pamiętali jako człowieka
modlitwy i wielkiego, choć ukrytego, pokornego charyzmatu. Siostry mieszkały
wówczas w Niewodnicy, opodal Białegostoku, i dowiedziały się o wypadku jak
większość ludzi — z rana, gdy akcja ratunkowa nadal trwała. S. Teresa, która
wówczas uczyła w Białymstoku religii, pamięta odwołane lekcje, ciszę na ulicach
w okolicy zdarzenia. Media pomniejszały skalę zagrożenia, żeby nie wywołać paniki.
Ale poczta pantoflowa rozniosła wieść o realnej grozie wiszącej nad miastem.
Ten, kto zdawał sobie z tego sprawę, spieszył, by umknąć przed kataklizmem.
Wierzący modlili się. Ci, którzy pamiętali ks. Sopoćkę jako apostoła ufności
Bożemu Miłosierdziu, wzywali jego pomocy. Siostry również modliły się, ale
oddalone od epicentrum, nie miały pełnej świadomości zagrożenia.
Białostocka pobożność dostrzegła w wydarzeniach z 9 marca 1989 r.
uprzedzającą interwencję łaski i wstawiennictwo ks. Michała przed Bożym Obliczem,
wybiegające przed modlitwy zanoszone potem, w trakcie akcji ratunkowej.
Memoriał konkluduje: „Gdyby tak nie było, nie byłoby nikogo z nas wśród żywych!
Białystok i jego okolice stanowiłyby jeden wielki cmentarz! Miłosierdzie Boże
uprzedziło nas łaskami, zachowując od nagłej i niespodziewanej śmierci, od
kalectwa i strasznych cierpień”. By upamiętnić to wydarzenie, na nasypie
kolejowym w miejscu katastrofy umieszczono kilkumetrowy krzyż. Co roku
prowadzona jest również uroczysta procesja jako wotum wdzięczności składane
Miłosierdziu Bożemu za uratowanie Białegostoku od zagłady i za modlitewną
opiekę ks. Sopoćki, dzisiaj już błogosławionego.
opr. mg/mg