Sposób czwarty: bądź obecny, tam gdzie jesteś

Fragmenty książki "Bóg wie, że jesteś zestresowany. Proste sposoby na odzyskanie równowagi"

Sposób czwarty: bądź obecny, tam gdzie jesteś

Anne Bryan Smollin

Bóg wie, że jesteś zestresowany

Proste sposoby na odzyskanie równowagi

ISBN: 978-83-7580-012-8
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2008

Wybrane fragmenty
Wprowadzenie
SPOSÓB pierwszy:
pogódź się z tym, że jesteś niedoskonały
SPOSÓB drugi:
zmień sposób mówienia o sobie
SPOSÓB trzeci:
trzymaj się priorytetów
SPOSÓB czwarty:
bądź obecny, tam gdzie jesteś

SPOSÓB czwarty:

bądź obecny, tam gdzie jesteś

ZDROWY ROZSĄDEK MÓWI, ŻE ŚWIADOMOŚĆ

BEZPOŚREDNIA JEST PO PROSTU

STANEM UZNANIA JAKIEJŚ WARTOŚCI.

NIE TRZEBA NIC Z TYM ROBIĆ, ZUPEŁNIE NIC.

Gerald May

 

Jest taka świetna opowieść zen, która przypomina nam, abyśmy byli prawdziwie obecni tam, gdzie jesteśmy, i otwarci na prawdę, w obliczu której stajemy. Oto ona:

Młody wdowiec wrócił pewnego dnia do domu i zobaczył, że jego dom spłonął, a pięcioletni synek zaginął. Obok ruin leżało zwęglone ciało dziecka. Wdowiec płakał i płakał, i płakał. Po kremacji dziecka, schował prochy w torbie i nosił je ze sobą dzień i noc.

Ale jego syn nie spłonął. Porwali go bandyci. Pewnego dnia chłopiec uciekł i wrócił do domu ojca. Syn wrócił o północy i zapukał do drzwi. „Kim jesteś?” — zapytał ojciec. „Twoim synem”.

„Kłamiesz. Mój syn umarł ponad trzy miesiące temu”.

Ojciec trwał w swej niewierze i nie chciał otworzyć. Po chwili syn odszedł i ojciec stracił go na zawsze.

Tak często nie potrafimy żyć chwilą obecną, nie potrafimy przyjąć prawdy, która właśnie puka do naszych drzwi. Niektórzy żyją przeszłością: „Gdybym tylko to powiedział...; Gdybym tylko to zrobił...”.

Ale nie możemy zmienić wczorajszego dnia. Nie mamy nad tym kontroli. Nie możemy zawrócić wypowiedzianego słowa lub zmienić tego, co uczyniliśmy. Przeszłość przeminęła. Wczorajszy dzień nie ma mocy, jeśli się do niego nie przywiążemy. Tak samo dzień jutrzejszy ma władzę nad nami tylko wtedy, jeśli się nim przejmujemy. Z jutrem możemy wiązać nadzieje, ale nie możemy być go pewni.

Tym, co mamy, jest chwila obecna. To ona zawiera wszystko, czego potrzebujemy. Daje nam energię i humor, i łaskę potrzebne do przejścia do chwili następnej. Czasem trudno nam zwolnić, aby właściwie przeżywać tę chwilę obecną.

Potrzeba ufności, żeby żyć w teraźniejszości. Musimy wierzyć, że ta chwila zawiera źródło siły. Jeśli czujemy potrzebę ciągłej kontroli, wtedy najprawdopodobniej ciągle żyjemy w przyszłości. Zatem planujemy, organizujemy i rozporządzamy tak, aby działo się to, co chcemy. Ale problem w tym, że rozmijamy się z chwilą obecną.

Życie teraźniejszością otwiera nasze horyzonty na niespodzianki i cuda danej chwili. Ciesz się jednym oddechem w danym momencie. Naprawdę zobacz cud stworzenia. Niech cię wzruszy serdeczny uśmiech przyjaciela. Delektuj się tą chwilą, potem następną i następną. Każdą po kolei, każdą z osobna. Jak mówi chińskie przysłowie: „Trawa nie rośnie dlatego, że ktoś ją ciągnie. Rośnie jak chce, chwila po chwili”.

W musicalu The Music Man, wystawianym na Brodwayu, pragnący zwrócić na siebie uwagę sprzedawca profesor Harold Hill próbuje umówić się z bibliotekarką Marian. Prosi kobietę, żeby spotkała się z nim przy mostku nad strumykiem w miejskim parku. Marian chce przyjść, ale boi się, więc odmawia, mówiąc: „Może kiedy indziej. Może jutro”.

Hill jednak się nie poddaje i nadal ją zachęca, ale ona ciągle znajduje wymówki, żeby opóźnić randkę. Zdenerwowany wypowiada te fenomenalne słowa, które naprawdę warto zapamiętać: „Zgromadź tyle dni jutrzejszych, żeby zobaczyć, że nie nazbierałaś nic więcej, poza mnóstwem pustych dni wczorajszych”.

Musimy żyć w teraźniejszości. Chwytaj chwilę obecną i wybieraj życie w niej. Zauważaj wszystko i wszystkich dookoła siebie. Bądź miły dla tych, którzy są w pobliżu. Gdyby to była nasza ostatnia minuta na ziemi, to chcielibyśmy ją spędzić, złoszcząc się z powodu korków czy radując się pięknem, które mamy przed sobą? Pomyśl tylko o ludziach na pokładzie Titanica, którzy nie skorzystali z deseru!

Śmiech jest sposobem bycia obecnym w danej chwili. Śmiech redukuje stres i uczy nas radzenia sobie w trudnych momentach. Śmiech tworzy więź i pomaga nam postępować twórczo. Śmiech jest błogosławieństwem i dotyka duszy każdej osoby. Nie pozwala wybiegać w przyszłość ani nie zatrzymuje nas w przeszłości.

Życie w teraźniejszości i doświadczanie chwili obecnej jest darem dla nas samych. Jest taka wspaniała historia o japońskim generale aresztowanym przez wroga i wtrąconym do więzienia. Wiedział, że następnego dnia będzie torturowany. Całą noc przewracał się z boku na bok i kręcił po celi, nie mogąc zasnąć. Wtedy uderzyła go myśl: „Kiedy mam być torturowany? Jutro? Ale jutro nie jest rzeczywistością — oto czego mnie uczył mój mistrz zen”. W chwili gdy to sobie uświadomił, uspokoił się i zasnął. Zdał sobie sprawę, że jedyną rzeczą jest teraz. Chociaż był w więzieniu, był wolnym człowiekiem.

Wrogowie wolności nie są poza nami, lecz w nas. Jak zauważył Ralph Waldo Emerson: „To, co za nami, i to, co przed nami, to drobnostki w porównaniu z tym, co w nas”. Chwilę obecną można przyjąć i się nią delektować. To jest rzeczywistość.

NIC NIE JEST WARTE WIĘCEJ NIŻ

DZIEŃ DZISIEJSZY.

Goethe

 

Bądź obecny, tam gdzie jesteś

  • Przerwij w tej chwili wszystkie swoje zajęcia. Po prostu usiądź spokojnie. Poświęć czas, by przyjrzeć się temu, co dzieje się wokół ciebie. Co widzisz? Co słyszysz? Co czujesz? Być czujnym i świadomym chwili pomaga ci być świadomym tego, co robisz. Przeżywasz tę jedną cenną chwilę, która trwa.
  • Weź głęboki oddech. Teraz powoli zrób wydech. Powtórz to pięciokrotnie. Poczuj, jak relaksuje się twoje ciało. Poczuj chwilę obecną.
  • Pozwól odejść przeszłości. Nie pozbawiaj się sił, trzymając się wczorajszego dnia, który nie ma mocy. Liczy się to, co jest teraz. Ta właśnie minuta. Ta właśnie sekunda. Jeśli pozwolenie na odejście stanowi problem, oto ćwiczenie, które może pomóc: usiądź spokojnie z zamkniętymi oczyma. Połóż dłonie na kolanach. Zaproś wszystkie smutki i troski związane z przeszłością, aby napłynęły do twego umysłu. Kiedy każde zmartwienie zaczyna łapać cię w swoje kleszcze, pozbądź się go. Wyobraź sobie, że wypuszczasz je z dłoni w bezmierną przestrzeń albo w ręce Boga. Pozwól odejść każdemu źródłu zmartwienia i troski. Pozwól im odejść, oddaj je. Potem gdy wypuściłeś je wszystkie, obróć dłonie do góry. Zaproś teraźniejszość. Zaproś do swego życia dar teraźniejszości. Po prostu bądź świadomy chwili obecnej. Kiedy się wyciszyłeś i zrelaksowałeś, podziękuj za dar chwili obecnej.
  • Znajdź wolną chwilę dla przyjaciela. Jeśli nie możesz znaleźć czasu na obiad, to zadzwoń. Wyślij jakiś żart pocztą elektroniczną albo tradycyjną. Ten prosty podarunek da ci więcej niż temu, kto go otrzyma.
  • Idź na spacer wokół bloku albo do parku. Po drodze uważnie przyglądaj się temu, co jest wokół ciebie. Po prostu patrz, słuchaj, czuj i wąchaj. Celebruj wrażenia. Jeśli zaczniesz o czymś myśleć — o swoim kolejnym planie, zmartwieniu, jakiejś decyzji — delikatnie przekieruj swoje myśli z powrotem na to, co przed tobą. Jeżeli to nie pomaga, po prostu powiedz sobie: „teraz spaceruję” albo „patrzę, jak chmury płyną po niebie”. Przyjmij chwilę obecną.

CHODZĄC, JEDZĄC I PODRÓŻUJĄC, BĄDŹ

TAM, GDZIE JESTEŚ. INACZEJ

ROZMINIESZ SIĘ Z WŁASNYM ŻYCIEM.

Siddhartha Gautama

Rose Ann

Od dawna jesteśmy z Rose Ann przyjaciółkami. Widziałam, jak dorastały jej dzieci, i wyciągałam je z niejednych tarapatów, o których ona nigdy się nie dowie. Co roku spędzałam z tą rodziną pierwszy wakacyjny tydzień sierpnia. Od lat jest moją przyjaciółką w najprawdziwszym sensie tego słowa. Śmiałyśmy się razem, płakałyśmy razem, razem rezygnowałyśmy ze słodyczy na Wielki Post, przerabiałyśmy wspólnie diety — no wiesz, wszystkie sprawy, które prawdziwie wiążą dwójkę ludzi.

Około półtora roku temu Rose Ann dowiedziała się, że jest chora na ALS (częściej nazywana chorobą Lou Gehriga). Teraz mieszka około cztery i pół godziny jazdy stąd, a ja próbuję ją odwiedzać tak często, jak to możliwe. Kiedyś, jadąc do jej domu, zauważyłam, że przygotowuję się na to, z kim się zobaczę. Podczas rozmów telefonicznych nietrudno było się zorientować, że mówienie sprawia jej coraz większą trudność. Nie mogła chodzić i korzystała z elektrycznego wózka inwalidzkiego, czerwonego jak wóz strażacki. W czasie jednej z rozmów powiedziała: „Jeśli odchodzę, to w dobrym stylu”. Rose Ann ma też tresowanego psa, który nazywa się Bear i jest jej przewodnikiem i obrońcą.

Nie chciałam zmieniać wyrazu twarzy, kiedy wejdę do jej domu. Wobec przyjaciół nie jest to łatwe. Znała mnie dobrze i wiedziała, że moje uczucia odbijają się na twarzy i w moich oczach. Po prostu chciałam ją chronić, a może chciałam chronić siebie. W końcu była moją przyjaciółką.

Kiedyś weszłam do jej domu, gdzie ona niecierpliwie wyczekiwała moich odwiedzin. Spojrzała na mnie i powiedziała: „Nie całuj mnie. Mam biegunkę i nie chcę żebyś się zaraziła”. Spontanicznie odpowiedziałam: „O, więc to tak się nią można zarazić. Zawsze mnie to interesowało”. Wszyscy w pokoju parsknęli śmiechem. Dzięki Bogu.

Moje zmartwienie z powodu tego, jak się zachowam, rozpłynęło się w szczęściu chwili obecnej.

RZECZYWIŚCIE JEST W WIECZNOŚCI

COŚ PRAWDZIWEGO I WZNIOSŁEGO.

LECZ WSZYSTKIE TE CHWILE I MIEJSCA,

I SZANSE SĄ TU

I TERAZ. CHWILA OBECNA PEŁNA JEST BOGA

I NIGDY

Z UPŁYWEM WIEKÓW

NIE BĘDZIE BARDZIEJ BOSKI.

Henry David Thoreau

Gwiazdy na podjeździe

Przyjaciółka opowiedziała mi historię o cieszeniu się chwilą obecną:

Wczoraj wieczorem telefon od Jo sprawił mi niespodziankę. Tygodniami nie dzwoniła do mnie ani nie odpowiadała na wiadomości, które zostawiałam jej w poczcie głosowej. Niewątpliwie coś się działo. „Joyce” — szlochała — „muszę z tobą porozmawiać. Wiem, że się odsunęłam, ale teraz naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Możesz do mnie przyjść?”.

„Dobrze. Zrób herbatę. Wygląda na to, że będzie nam potrzebna”.

Podczas studiów byłyśmy z Jo współlokatorkami i szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Byłyśmy druhnami na swoich ślubach, miałyśmy dzieci w podobnym wieku i — kiedy jeszcze była mężatką — nasze rodziny wspólnie spędzały czas. Osiemnaście miesięcy temu Aaron, mąż Jo, oświadczył, że chce się rozwieść. Bez jej wiedzy podjął pracę w stanie Minnesota. Planował przeprowadzić się w ciągu trzech tygodni. „Teraz nadeszła moja życiowa szansa. Ty miałaś swoją” — zakończył.

Jo i Aaron coraz częściej się kłócili, ale to oświadczenie zachwiało jej równowagę. Wiedziała, że Aarona raziła jej większa pensja, jej grono przyjaciół, a także — choć rzadko o tym mówiła — jej profesjonalizm. Jo uwielbiała pielęgniarstwo. Nie znosiła papierkowej roboty i rosnącej biurokracji, ale nauczyła się z nią radzić. W ciągu kilku lat skończyła szkolenie i została dyplomowaną pielęgniarką. Jej pacjenci za nią przepadali, a klinika podnosiła jej zarobki. Do przewodniczenia zbiórkom funduszy czy do wygłaszania przemówień często zapraszały ją różne organizacje. Kiedy musiała pracować wieczorami, Aaron zadeklarował, że będzie zostawał w domu z dwojgiem ich dzieci, lecz z czasem coraz częściej miał o to do niej pretensje, a z jego ust padały gorzkie oskarżenia. Ostatecznie zwykłe rozdrażnienie urosło do wielkiego problemu. Teraz go nie było.

Kiedy wjeżdżałam na podjazd Jo, widziałam, że w kuchni paliło się światło. Nie musiałam pukać. Jo otworzyła drzwi na oścież i szlochając, rzuciła mi się w ramiona.

„Joyce, jestem przegrana. O Boże, Aaron to świnia. Nie mogę tak żyć. Dziś wieczorem o mało nie uderzyłam Timmy'ego”.

Powiedziałam, żeby usiadła i nalałam nam herbaty. „Lepiej zacznij od początku. Ja będę decydować o tempie”.

„Joyce, jest gorzej. Jestem na krawędzi. Zabrałam dziś wieczorem dzieci z przedszkola, późno, jak zwykle. Marudziły z tego powodu. To już piąty dzień z rzędu, ale w klinice też nie ma wytchnienia”. Jo przyjechała do domu z ciągle narzekającymi i awanturującymi się ze sobą dziećmi. Była wykończona nerwowo. Ich kocica, Sophie, wyciągnęła się na lodówce, ziewnęła, ignorując cały bałagan, jaki narobiła. W jakiś sposób, przechodząc między szafkami i urządzeniami kuchennymi, strąciła z kredensu słoik na ciastka, który rozbił się w drobny mak. Między odłamkami szkła z karafki, którą Sophie strąciła z półeczki nad piekarnikiem, leżał rozsypany makaron muszelki.

„Chwyciłam Sophie z lodówki. Przestraszyła się i okropnie mnie podrapała. Jeszcze bardziej się rozzłościłam i wyrzuciłam ją tylnymi drzwiami. Potem Timmy się darł, że skrzywdziłam Sophie, i zaczął płakać. Miałam dać mu klapsa, ale się powstrzymałam. Potem dołączyła się Pam. Krzyknęłam na nich, żeby poszli do swoich pokoi, przebrali się, przygotowali do kolacji i przestali biadolić. Żadne z nich nie zjadło dużo. Kiedy powiedziałam, żeby poszły do łóżka, przynajmniej raz się nie sprzeczały. Potem weszłam do pokoju, żeby im poczytać — święty obyczaj — udawali, że śpią”.

„Joyce, przyszłam do kuchni, jak tylko zasnęli, i rozpłakałam się. Zapomniałam też o biednej Sophie, która uporczywie drapała drzwi. Kiedy jej otworzyłam, pobiegła do dużego pokoju, zamiast się do mnie łasić. Wtedy właśnie do ciebie zadzwoniłam”.

Jo znowu zaczęła płakać. „Co ja zrobię?”.

Rozmawiałyśmy do późna w nocy. Jo tego potrzebowała. To na niej wszyscy tak długo polegali, że zapomniała jak sama ma prosić o pomoc. Kiedy miałam odjechać, uściskałyśmy się serdecznie. Odprowadzając mnie do samochodu, właśnie gdy wsiadałam, zatrzymała mnie. Patrząc na gwieździste niebo, powiedziała: „Joyce, popatrz, Wielki Wóz. Dawno go nie widziałam. Ale przecież” — przerwała — „wielu rzeczy nie widziałam odkąd Aaron odszedł. Może będzie lepiej, jeśli zacznę znowu dostrzegać dobro”. Mam nadzieję, droga Jo, pomyślałam, opuszczając podjazd.

Teraz Jo i ja jesteśmy sobie bliższe niż przedtem. Zrezygnowała z pracy w kilku komisjach i kościelnego chóru. Zamiast nieprzytomnych rozmów telefonicznych, dostaję wiadomości, takie jak ta w ostatnią sobotę: „Joycie, weź swoje dzieciaki do samochodu. Jedźmy do parku stanowego Wildcat Mountain popatrzeć na barwy jesieni. Widziałaś, że jarzębina prawie już nie ma liści, a srebrne klony zmieniają kolor?”. I pojechaliśmy.

Kiedy dzieciaki biegały po lesie, siedziałyśmy z Jo na tarasie widokowym. Zapytałam: „Jak się czujesz?”.

Uśmiechając się, Jo objęła mnie. „Dobrze. Naprawdę. Dziękuję ci Joycie. Uratowałaś mnie tamtego wieczoru. Gwiazdy też. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale wtedy — na podjeździe — uderzyło mnie to, że rozmijałam się z dobrymi rzeczami — małymi rzeczami. Tak mnie ogarnęła złość na Aarona, szaleńcze tempo w pracy i to niezmierne poczucie obowiązku za dzieci, że nie zwracałam uwagi na nikogo i na nic, co było przede mną. Jak odjechałaś, poszłam do pokoju dzieci. Były tak kochane, tak pięknie spały. Zaparło mi dech w piersiach. Przysięgłam sobie, że muszę się rozstać z Aaronem i zacząć żyć już od tej chwili. Życie jest zbyt krótkie, żeby pozwolić na to, by się wymykało. A teraz chodźmy, nastawmy grill i pomóżmy dzieciom piec kiełbaski”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama