O wybitnym polskim malarzu Wojciechu Kossaku - fakty mniej znane i zapomniane
„Przychodzę do przekonania, że jak dla mnie najpiękniejsze części Polski są to Łomżyńskie i Zakopane, a ja się powinienem na tym znać”. Tymi słowami kończy Wojciech Kossak jeden z pierwszych listów skierowanych do mieszkańców dworu w Stawiskach. Nie tylko piękno tej ziemi, lecz piękna jasnowłosa 22 letnia Maria zd. Kisielnicka córka Józefa Kisielnickiego i Joanny zd. Marylskiej przyciąga wzrok młodego dobrze zapowiadającego się malarza. Piękną pannę poznał na salonach w Warszawie.
Wojciech Horacy urodził się w noc sylwestrową 1856 roku jako pierwszy z bliźniaków, (drugi - Tadeusz urodził się w dzień Nowego Roku 1857) z rodziców Juliusza Kossaka malarza i Zofii zd. Gałczyńskiej przebywających wówczas w Paryżu.
Powracający z 5 letniego pobytu nad Sekwaną 26 letni Wojciech myśli o założeniu rodziny. Spotkanie z Marią wywiera na niego tak wielki wpływ, że o swoim stanie ducha pisze: „Wojtek Kossak zdziczał zupełnie od czasu jak pokochał pannę Kisielnicką”. Nic, więc dziwnego, że najbliższe i zaufane mu osoby spowiednik Ks. Wacław, Karol Brzozowski i Babunia popierają go w pomyśle szybkiego zawarcia związku małżeńskiego. Wojciech do narzeczonej pisze mnóstwo listów ozdobionych swoimi rysunkami w których czule zwraca się do swej ukochanej: „Moja Najukochańsza”, „Pani moja”, „Imć Panno, miłościwa Pani”. I chociaż serce Marii pała ku przyszłemu małżonkowi to jednak podczas balu w Zakopanem okazuje stanowczość i dwukrotnie potrafi odrzucić prośbę o rękę, gdyż jak później tłumaczy to córkom „zrobiłam to, żeby mnie bardziej kochał i szanował”.
Ślub odbył się 16 lipca 1884 r. w kościele parafialnym w Porytem o godz. 1900.
Świadkami przysięgi sakramentalnej byli: Stanisław Kisielnicki brat Marii, właściciel dóbr Stawiski i Kazimierz Kisielnicki brat stryjeczny, właściciel dóbr Korzeniste. Asystował proboszcz Ks. Marcjan Włostowski. W orszaku ślubnym ze strony pana młodego zabrakło dwóch serdecznych przyjaciół: Jacka Malczewskiego i Stanisława Wyspiańskiego, który w tym czasie zmagał się z chorobą. Radość dzielili przybyli Rodzice i bracia: bliźniak Tadeusz i Stefan, oraz siostry Zofia i Jadwiga, szwagier Romański, ciotka Jadwiga Gałczyńska, kuzyn Kazimierz Puławski, oraz Ksenio Potworowski przyjaciel, ze strony panny młodej około 70 osób. Nie było to wesele zapewne tak ogniste jak na Wojciechowych obrazach wesele krakowskie, ale jak można sądzić z wachlarza zaręczynowego nie zabrakowało mu smaku wesel dworskich na miarę tego z poematu „Pan Tadeusz”.
Młodzi zamieszkują w Krakowie w willi „Wygoda” przy placu Latarnia, która szybko zmienia nazwę na „Kossakówka „. Dworek z oficyną i ogrodem, który odkupili od rodziców państwa Juliuszostwa. Miejsce, w którym od tego momentu mieściła się już nie jedna, lecz dwie pracownie malarskie, teraz dwu pokoleń Kossaków.
Był to dom otwarty „z wiecznie płonącym zniczem podwieczorkowym”. Miejsce spotkań inteligencji, a zwłaszcza sfer artystycznych Krakowa. Schodzili się tu malarze, ludzie pióra, aktorzy, muzycy. Z tej plejadzie sław można wyliczyć: Henryka Sienkiewicza, Jacka Malczewskiego, Stanisława Wyspiańskiego, Witkacego, Juliana Fałata, Juliana Tuwima, Boya, Józefa Conrada, czy Ignacego Paderewskiego. Jak pisał Wincenty Łoś: „wieczory te miały coś dziwnego uroczego swą przypadkowością, bez pretensjonalności i odrębną cechą sympatycznego ogniska rodzinnego, jakie tylko jedno w życiu widziałem. Troskę o gniazdo rodzinne piastowały najpierw babcia Juliuszowa, a potem matka geniuszów Maria Wojciechowa.”
Zgodnie ze zwyczajem panującym w tej niepospolitej rodzinie każdy miał swój przydomek. Matkę czyli Marię określały: formy delikatnych zdrobnień używanych przez męża w listach: „Droga Maniusiu” „Mańciu”, dzieci używają określeń „Mamidło”, „Momo”, a później wnuki „Babu”. Znajdujemy także określenia: „najlepsza z matek”, „anielska mama”, „Duch domostwa” , „kit domowy do sklejania wszystkich rys i pęknięć”, „baranek boży, który gładzi grzechy rodziny”. To ostatnie określenie wskazuje na religijność i świątobliwość matki.
Pani Maria była praktykującą katoliczką, wychowaną w duchu patriotyczno — narodowym i w tym duchu wychowywała swoje dzieci. Codziennie o szóstej rano chodziła do kościoła na poranną Mszę świętą modlić się za tego wspaniałego męża, za jego słabości i za dzieci. Wspólnie z Wojciechem cieszyli się w swoim życiu rodzinnym trójką dzieci Jerzym (Coko), Marią (Lilką) i Magdaleną (Madzią). Życie religijne domu, chociaż organizowany przez matkę uzupełniane było przez ojca. Wojciech dzięki wychowaniu wyniesionym z domu rodzinnego od okresu młodzieńczego wyniósł potrzebę stałej formacji duchowej w osobie stałego spowiednika.
Córki kilka razy do roku chodziły do spowiedzi. „Mamidło” troszczyło się też, aby przygotowywały porządny rachunek sumienia. Troskę o formacje religijno - moralną dziewczynek rodzice zawierzają Ojcu Aniołowi Madejewskiemu kapucynowi z klasztoru przy ulicy Loretańskiej. Jest to ówczesny najwybitniejszy konferensjonalista dla inteligencji Krakowskiej i Galicji, zagorzały patriota, poeta, a przede wszystkim duszpasterz, który już za życia otrzymał przydomek anielski kaznodzieja. Dziewczynki są ostatnim pokoleniem polskich domów, które jest uczone przez guwernerów. Tych rodzice starannie i najlepszych wybierają. Uczą panny gry na fortepianie i śpiewu. W edukacji domowej kładą nacisk na naukę języków obcych. Maria starała się o stały dostęp do gazet i periodyków, także w językach obcych, aby poszerzać horyzonty. Malarstwa uczyły się siadając w pracowni dziadka Juliusza za jego plecami, oraz same biorąc pędzel do ręki. Troskliwa matka ciesząca się swoimi dziećmi pielęgnująca ich talenty często mawiała: „Maria jest niezwykła, z Jerzego będzie malarz równie sławny, co Ojciec i Dziadek, a z Magdaleny... Jeszcze nie wiedziała, co, ale w każdym razie też coś niezwykłego”.
Wojciech Kossak miał świadomość swego talentu jako daru od Boga. Umiał czerpać natchnienie z tej prawdy i w pokorze ją Stwórcy składać. Częstym stwierdzeniem na początku przygotowywania płótna i malowania jest powiedzenie: „W imię Boże”. W listach spotykamy też określenie „na tę intencję byłem w kościele”. Czy też, kiedy w liście do żony z Berlina opisując reakcję obserwatorów, kiedy poprawiał na ich oczach figurę 2 jeźdźców relacjonuje! „... zeskrobawszy wziąłem paletę, przeżegnałem się, a widząc, że się uśmiechają powiedziałem: - U nas w Polsce, gdy chce się coś dobrze zrobić, to się w ten sposób szuka natchnienia”. Relacja z rozpoczęcia malowania Panoramy Racławickiej jest następująca - „po Mszy świętej i poświęceniu pędzli i palet przystąpiono do właściwej pracy”. Pracy, która Go pochłaniała całego, w której liczyło się dzieło tworzone.
Żył w ciągłym rozdarciu, z jednej strony pasja, ogrom pracy, ciągłe wyjazdy, a z drugiej ukochana żona, dzieci, dom.
Wojciech centralna postać „Kossakówki” nazywany przez dzieci „Tatko”, „Tratewko”. Wobec córek wykazujący wielką czasem przesadną hojność, ojcowską adorację. Jerzy radość ojcowskiego serca. Ciągle w podróżach, a więc ciężar wychowania pozostawił na barkach Maniusi. Ale żywo jej w tym pomaga, pytając w listach jak dzieci, dając swoje słowo wychowawczych wskazań. „Woniuś” niezwykle wrażliwy, z wielką fantazją i temperamentem, to także osoba nie znosząca sprzeciwu wywierająca mimowolny wpływ na swoich najbliższych. Zazwyczaj robiono to, czego sobie życzył, licząc się z Jego zdaniem, opinią smakiem. Człowiek niezwykle wewnętrznie zorganizowany, tytanicznej pracy nierzadko malujący także w niedzielę. Odpowiedzialny za swoją rodzinę, która z jednej strony borykała się z finansami, z drugiej nie chciał, aby rodzina nie straciła poziomu życia, na jakim powinna się rozwijać. To także utrzymanie kilku domów i pracowni, w Warszawie, Juracie, Zakopanem. Dlatego złośliwi krytycy zarzucają czasami niemalże produkcję obrazów. Trzeba jednak odróżnić, to stanowi wielkie malarstwo i wielkie dzieła od malowania dla przyjemności, bliskich, czy też publiki, by można było utrzymać rodzinę, do czego miał prawo i obowiązek. Z dorastaniem i usamodzielnianiem się dzieci równocześnie wzrastały w tym względzie wymagania i potrzeby. Finanse na śluby, rozwody, unieważnienia małżeństw, eskapady zagraniczne, samochody, futra, kapelusze, biżuterie. Z troską pisze do żony” żebym tylko nie zbankrutował przez te kochane córki, ale myślę, że będzie na wszystko”. Córki zaś mimo swojego i ich wieku ciągle upomina - jak podczas jednej z wizyt w Juracie: „Jak już nas z Maniusią zabraknie przypomnisz sobie, jaka byłaś wówczas szczęśliwa ... nie jesteśmy wieczni”. Cieszył się trzecim pokoleniem malarskim Kossaków — Jerzym, który odkrywał przed światem swój talent.
Żona Wojciecha, tak samo czuła sławę malarską swego męża, dając wyraz swojej radości, podejmując gotowość ponoszenia ofiar dla sławy razem z mężem. Z Wiednia pisze: „tam gdzie chodziło o przyszłość Wojtka moje „ja” musi zamilknąć”.
Umęczone „Mamidło” dźwigało cały ciężar i trudy domowego ogniska. Także artystyczne przypadłości Wojciecha do kobiet. Lecz ją wiecznie żartobliwie uspokajał: „Biedna Mańcia, co Ty masz ze mną kłopotu przez te babiszony, co na mnie lecą. A lecą wszystkie ... księżny, kokoty i panny. Śmiej się, ale ja Cię kocham, tak ja jestem wyjątkowy człowiek”. Wojciech, mimo iż czasem doświadczał romansu, umiał je przemieniać w trwałe przyjaźnie i nigdy nie miał zamiaru porzucić swojej rodziny, do którą prawdziwie kochał był przywiązany”.
„W obrazie gniazda rodzinnego Kossaków można zauważyć dwa przenikające się i uzupełniające wzajemnie modele domu.
Pierwszy to dom tradycyjny wraz z wszelkimi jego atrybutami takimi jak miłość, dobroć zrozumienie, ciepło, gościnność, bezpieczeństwo.
Drugi zaś to dom artystyczny, niespotykane skupisko talentów o oryginalnych osobowościach i upodobaniach. Miejsce spotkań literatów, ognisko kultury, poezji i humoru”.
W ten wizerunek Artysty i jego rodziny wplatają się relacje z rodzicami państwem Juliszostwem i rodem Kisielnickich. A także bratem bliźniakiem Tadeuszem, począwszy od lat dziecinnych, przez młodzieńcze wspólne wyjazdy do Stawisk i Korzenistego na spotkania z narzeczonymi Marią i Anną, frontowe uratowanie bratu życia, troskę o jego rodzinę.
Ostatni czas życia to choroba, która trwała długo, lecz znosił ją cierpliwie.
Wzruszający jest opis ostatnich chwil życia utrwalony przez córkę Magdalenę Samozwaniec.
„W dzień śmierci kazał służącemu nałożyć sobie na paletę farby. Nie mógł jednak wstać, był bardzo osłabiony. W kilka godzin potem prosił: Magdusia puść mi Poloneza „As—dur” Chopina. To były ostatnie słowa. Potem gestem poprosił ukochaną żonę Maniusię, aby się do niego zbliżyła, wziął ją pod rękę jak podczas złotego wesela i tak przeszedł na inny świat nim nadszedł lekarz”.
Powyższe opracowanie stanowi pierwsze szkicowe próby nakreślenia opracowania na temat życia Rodziny Kossaków w jej wymiarze patriotyczno — religijnym.
Znamiennym jest fakt iż przywołanie prawdy historycznej i mówienie o niej znalazło swój oddźwięk wśród młodych twórców - Uczniów Liceum Plastycznego w Łomży i Czcigodnego Grona Pedagogicznego tej Szkoły. Młodzieży która nie tylko chce uczyć się i mówić o Wojciechu Kossaku ale uznała Go za godnego Patrona swojej uczelni i pragnie wcielać w życie idee, które wyrażał w swojej twórczości jak też życiu osobistym.
Wyrażam wdzięczność Paniom Simonie Kossak i Dagmarze Wiśniewskiej, za udostępnione materiały, otwarty dom i umożliwienie gromadzenia wspomnień, a przede wszystkim za przyjęcie honorowego patronatu nad uroczystością.
Podobne podziękowanie kieruję, także na ręce panów Józefa i Włodzimierza Kisielnickich za ich wkład w uroczystość i stałą pomoc w pielęgnowaniu rodowych pamiątek na terenie parafii.
Poryte, dn. 23 lipca 2004 r.
Ks. Janusz Marian Kotowski
opr. mg/mg