Artystyczną istotą bluźnierstwa jest nieadekwatność: pojawia się wtedy, gdy ktoś próbuje wypowiadać się o Bogu w zbyt niski, niewłaściwy sposób. Nie zawsze jednak bluźnierstwo jest wyrazem niewiary
Artystyczną istotą bluźnierstwa jest nieadekwatność. Pojawia się ona wtedy, gdy o Bogu ktoś mówi niewystarczająco „po Bożemu”. Ale tylko wyrastające z wiary bluźnierstwo artystyczne ma sens. Każde inne staje się tanią prowokacją.
Pytania o sztukę bluźnierczą, jej sens lub bezsens, nie da się postawić bez uprzedniego zastanowienia się nad samą teologią bluźnierstwa. W sensie ścisłym nie można bowiem o nim mówić jak tylko w odniesieniu do wiary. Tylko w takiej perspektywie ma ono — jeśli można tak powiedzieć — swój sens. Poza wiarą, która jest jego „naturalnym środowiskiem”, staje się często jedynie elementem artystycznej prowokacji prowadzącej do obrazy uczuć religijnych. Jednocześnie jednak popularność różnego rodzaju „bluźnierstw artystycznych” potwierdza, że religia i jej dogmaty we współczesnym świecie wciąż odgrywają bardzo ważną rolę. Artysta dobrze wie, przeciwko czemu „warto jest” bluźnić.
Być może zabrzmi to trochę zaskakująco, ale chyba największym bluźniercą był sam Jezus. Zarzut popełnienia bluźnierstwa stawiany był Mu przez współczesnych Mu Żydów wielokrotnie. Bluźnił, bo mówił, że odpuszcza grzechy, czym najbardziej poruszył religijne władze Izraela. Bluźnił, bo — jak uważali Żydzi — będąc człowiekiem, uważał się za Boga. Bluźnił, bo mówił o sobie, że jest Synem Bożym. Dlatego — zgodnie z przepisem Prawa — winien był śmierci. Przykład Jezusa bardzo dobrze pokazuje, na czym polega istota bluźnierstwa. Popełnia je ten, kto przypisuje sobie czy też innemu stworzeniu cechy i prerogatywy boskie. Ale z bluźnierstwem mamy do czynienia także w przypadku odwrotnego procesu — gdy Bogu odmawia się Jego cech, zrównując Go tym samym ze stworzeniem. Tak właśnie mogli odbierać Żydzi Jezusową deklarację: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Czynił się równy Bogu albo Boga czynił równym sobie. W obu interpretacjach Jego słowa musiały brzmieć wówczas jak bluźnierstwo.
Przykład Jezusa pokazuje nam jeszcze jeden istotny element bluźnierstwa. By mogło do niego dojść, musi zafunkcjonować w określonym systemie religijnym. To Żydzi oskarżyli Go o bluźnierstwo, a nie Rzymianie. W teologicznym bowiem znaczeniu bluźnierstwo rodzi się tylko w sferze wiary i tylko w tej samej sferze może być za takie uznane. Mówiąc inaczej, trzeba wierzyć, żeby bluźnić. I trzeba wierzyć, żeby coś za bluźnierstwo uznać. Jak słusznie zauważył Jean Delumeau, francuski historyk, odnosząc się do kwestii karykatur Mahometa, „muzułmanie oskarżają o bluźnierstwo ludzi, dla których coś takiego jak bluźnierstwo w ogóle nie istnieje”. To samo można jednak powtórzyć w nawiązaniu do wielu działań artystycznych, w których dotyka się chrześcijaństwa, jego prawd i symboli. Często jako chrześcijanie oskarżamy o bluźnierstwo ludzi, dla których coś takiego jak bluźnierstwo w ogóle nie istnieje. Człowiek będący „poza wiarą” w sensie ścisłym bluźnić nie może, co jednak nie znaczy, że jego słowa czy dzieła za takie nie zostaną uznane przez tych, którzy wierzą w to, czego artysta dotknął swoją działalnością.
Pierwsze udokumentowane „bluźnierstwo artystyczne” stworzone w łonie chrześcijaństwa pochodzi z przełomu II i III w. Jest to odnalezione w wieku XIX anonimowe graffiti narysowane na ścianie Pałacu Cezarów na Palatynie, w Rzymie. Rysunek przedstawia chłopca, który w geście uwielbienia, z wyciągniętą ręką, stoi pod krzyżem, na którym zawieszono człowieka z głową osła. Poniżej widnieje napis: „Aleksamenos oddaje cześć swojemu bogu”. Spór o znaczenie tego rysunku trwa. Dotychczas przeważała opinia, że jest to satyra na chrześcijan, szyderstwo z religii, co wydaje się oczywiste, gdy uświadomimy sobie, że osioł jest symbolem głupoty. Doprawienie głowy osła postaci ukrzyżowanego — w domyśle: Jezusa — byłoby więc sposobem na ośmieszenie chrześcijan. Dzisiaj to wyjaśnienie sensu rysunku nie wydaje się wszystkim takie jednoznaczne.
Na ścianie sąsiedniego budynku znaleziono inny napis — „Aleksamenos wierzący”, co nieco komplikuje interpretację rysunku. Thomas Laubach, niemiecki teolog z Bambergu, sugeruje, że w ten sposób pierwsi chrześcijanie mogli — jako wierzący w Chrystusa — zilustrować swoje absurdalne położenie w Imperium Rzymskim. Laubach powołuje się na innego teologa, Amerykanina Harveya Coxa, który zaznacza, że chrześcijanie mieli świadomość, iż — zgodnie ze słowami św. Pawła, który pisał, że „nauka krzyża jest głupstwem dla pogan” — dla Rzymian byli „głupcami w Chrystusie”. Jednocześnie żyli oni głębokim przekonaniem, że to „głupstwo” jest mądrzejsze od mądrości ludzkiej. Chrystus musiał być więc dla nich kimś na kształt „świętego głupca”. W ten sposób mogli oni wyrazić to, jak postrzegani są przez niewierzących w Chrystusa pogan. Ta interpretacja starożytnego rysunku pokazuje, że to, co jest postrzegane jako bluźnierstwo, często domaga się gruntownej analizy w kontekście wiary twórcy i odbiorcy, aby — choć zrazu wydaje się szyderstwem — mogło stać się wyrazem wiary. Trzeba jednak podkreślić, że jest to tylko interpretacja możliwa i prawdopodobna. Ktoś inny zobaczy w tym rysunku wyłącznie bluźniercze szyderstwo z wiary w Chrystusa.
W debacie na temat bluźnierstwa w sztuce kwestia wiary twórcy wydaje się kluczowa. Weźmy przykład klasyczny. Nie ulega wątpliwości, że monolog Konrada z III części Dziadów Adama Mickiewicza, zwany Wielką Improwizacją, jest bluźnierczy. Już samo zrównanie się Konrada z Bogiem nosi znamiona bluźnierstwa. Co więcej, Konrad żąda dla siebie prerogatyw boskich: „Rządzić jak Ty wszystkimi zawsze i tajemnie”, a jednocześnie odmawia Bogu tego, co stanowi Jego istotę: „Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością, Ty jesteś tylko mądrością”. Czy ktoś śmiałby współcześnie oskarżać Mickiewicza o bluźnierstwo, mimo że jego dzieło nosi bluźniercze znamiona? Spór, w jaki wchodzi Mickiewicz/Konrad z Bogiem jest zrozumiały i zasadny jedynie w perspektywie doświadczenia wiary i nikt nie kwestionuje prawa artysty do jego wyrażania.
Kiedy w londyńskiej galerii Tate Modern oglądałem obraz Ukrzyżowanie hinduskiego malarza Francisa Newtona Souzy, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że artysta otarł się o bluźnierstwo. Jego czarny, wykrzywiony Jezus nie ma w sobie nic z Chrystusa, którego obraz mam w pamięci. Myślę, że nie dałoby się go zawiesić w ołtarzu głównym żadnego kościoła bez narażenia się na szok ze strony wiernych. Przypomina bardziej ukrzyżowanego potwora niż Zbawiciela. A jednak biografia twórcy tego obrazu każe nam widzieć w nim o wiele bardziej wyznanie wiary niż świadectwo odrzucenia. Ten hinduski artysta chciał skonfrontować osobiste doświadczenie przemocy, którego doznało pokolenie wojny, z wizją Chrystusa, którą pamięta z edukacji w szkole katolickiej.
Artystyczną istotą bluźnierstwa jest nieadekwatność. Pojawia się ona wtedy, gdy o Bogu ktoś mówi, pisze, ktoś Go maluje, rysuje czy też o Nim śpiewa — jak nam się wydaje — niewystarczająco „po Bożemu” i nazbyt po ludzku. Albo gdy o człowieku ktoś mówi, pisze itd. jak o Bogu. Często czynią tak artyści, ludzie sztuki czy literatury. Czynią tak jednak nie dlatego, że nie wierzą, ale dlatego, że doświadczenie wiary każe im stawiać pytania, które czasami są na granicy bluźnierstwa — pytania o Boga, Jego istnienie, sens stworzonego przez Niego świata. Ale tylko takie, tzn. wyrastające z wiary, bluźnierstwo artystyczne ma sens. Każde inne staje się ostatecznie jedynie tanią prowokacją.
opr. mg/mg