Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że do 2025 r. na raka zachoruje 19 mln ludzi. To problem, który dotyczy każdego z nas.
Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że do 2025 r. na raka zachoruje 19 mln ludzi. To problem, który dotyczy każdego z nas. Znamy go ze słyszenia, z rodzinnych tragedii. Według szacunków specjalistów, co piąty pacjent w Polsce dowiedziawszy się, że ma nowotwór, rezygnuje z terapii konwencjonalnej i udaje się po pomoc do różnego rodzaju uzdrowicieli. Tymczasem, decydując się na takie praktyki tylko traci czas, który powinien poświęcić na prawdziwą terapię, ale i szansę na wyleczenie.
Gdy w 2002 r. Jacek Kaczmarski zachorował na raka krtani, Zygmunt B. wiedział: jeśli go wyleczy, zyska sławę, a jego preparat ze sfermentowanych ziół, buraków i czosnku - niepodważalnie dobrą opinię. Nie udało się. Kaczmarski zaufał Zygmuntowi B. ze strachu przed wycięciem krtani. Odstawił leki i „kurował się” dziwacznym specyfikiem. Bez efektu. Kiedy Kaczmarski przejrzał na oczy i trafił z powrotem do lekarzy, było za późno. Lekarze onkolodzy znają wiele podobnych historii, gdy chorzy rezygnują z konwencjonalnego leczenia, choć można byłoby im pomóc, a oddają się w ręce znachora przekonującego, że „rozpędzi raka”. Finał zwykle jest tragiczny.
Poradnik „Słynne leki antyrakowe. 100 najbardziej znanych leków i kuracji antyrakowych”: „Pół kilograma huby czarnej i pół kilograma białej zetrzeć na mąkę. Kopiastą łyżkę tej mieszanki zalać szklanką wody, gotować 10 minut, przecedzić i pić trzy razy dziennie po posiłku”. Na raka dróg oddechowych proponuje się rzęsę, która rośnie w wodach stojących. „Pięć łyżeczek rzęsy (zbiornik powinien być w miarę czysty) zalać ćwiartką wódki. Po czterech dniach używać po 15-20 kropli rozpuszczonych w szklance wody”.
- To, co mówią i robią onkolodzy, jest złe - przekonuje w internetowych filmikach Georg E. Ashkar. Przyznaje, że z medycyną nie ma nic wspólnego - jest fizykiem, ale pewnym głosem mówi, że zna jedyną na świecie metodę zwalczania raka, reumatyzmu, a nawet AIDS - metodę naturalnej absorpcji infekcji. Jego recepta to czosnek, maszynka do golenia, taśma klejąca, pęseta, kapusta i ciecierzyca. Chorym doradza tworzenie na ciele sztucznych ran, najlepiej na łydce. Czosnek przykładany do skóry ma utworzyć pęcherz, który po usunięciu martwego już naskórka otwiera drogę do systemu limfatycznego, siedliska kancerogenów, czyli związków chemicznych, które według Ashkara odpowiadają za powstawanie nowotworów. Potem wystarczy do środka rany wkładać codziennie ziarno ciecierzycy i przykładać „kanapkę” z chusteczki i kapusty.
Libijski fizyk wyszkolił ponad setkę Polaków, którzy jego metody wprowadzają w życie. Inni uzdrowiciele nowotwory „leczą” prądem albo przypalają ogniem. Niestety pacjentów, którzy ulegają mrzonkom znachorów i bioenergoterapeutów również nie brakuje.
Dr Tadeusz Tobiasz, ordynator oddziału onkologicznego Mazowieckiego Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach, tłumaczy, że choroba nowotworowa w stadium rozsiewu jest z reguły nieuleczalna. - Być może dlatego niektórzy pacjenci czepiają się tzw. brzytew, czyli ludzi zajmujących się zawodowo naciąganiem chorych, którym przyczynowo pomóc nie można. Niestety, i mówię to z żalem, bo szkoda każdego cierpiącego człowieka, rzekomi uzdrowiciele nie pomogli żadnemu z chorych, z którymi się spotkałem - mówi dr Tobiasz, dodając, że w przypadku, gdy leczenie przeciwnowotworowe nie jest możliwe, wizyty u znachorów ani nie pomogą, ani nie zaszkodzą. Lekarz przyznaje jednak, iż zdarzało mu się obserwować dużą progresję choroby po wizycie u bioenergoterapeuty.
Z badań wybitnego onkologa prof. Marka Pawlickiego, które opublikował w książce „Rak. Postęp i bariery”, wynika, że co czwarty pacjent, zanim trafił do specjalisty, korzystał z usług znachora. A to oznacza opóźnienie terapii o ok. pół roku. - To ogromny problem potwierdza dr Tobiasz. - Jest wielu pacjentów z wczesną postacią nowotworu, którą można wyleczyć. Jednak z powodów opóźnień w podjęciu terapii, staje się to niemożliwe. Przykładem jest choćby rak piersi. W pierwszym stopniu zaawansowania można go wyleczyć, ale w czwartym już nie - dodaje ordynator onkologii, wspominając pacjentkę, która zrezygnowała z operacji oszczędzającej, czyli polegającej tylko na usunięciu guzka z zachowaniem piersi, na rzecz szarlatana serwującego chrom. - Po roku kobieta wróciła na oddział, a konkretnie została przywieziona. Miała przerzuty do kości. Stwierdzono oporność zarówno na hormonoterapię, jak i chemioterapię - opowiada dr Tobiasz, obalając jednocześnie stereotyp, że z porad znachorów korzystają głównie ludzie niewykształceni. - Ci akurat, w przeciwieństwie do osób po studiach, większym zaufaniem darzą lekarza - podkreśla.
W swoich badaniach prof. Pawlicki odkrył, że ok. połowa uzdrawiaczy nakłania chorych do zaniechania leczenia onkologicznego i korzystania z dóbr medycyny konwencjonalnej, „lecząc” pacjenta aż do śmierci. Rzadko, który potrafi się przyznać do bezradności. - Zastanawiająca jest bezkarność szarlatanów, wykorzystujących trudną sytuację zdrowotną pacjentów. Muszą być chyba ludźmi bez sumienia, bo o ile nie są chorzy psychicznie, to przecież zdają sprawę z absurdalności swojego postępowania, zwłaszcza w przypadku nowotworów - mówi ostro ordynator siedleckiej onkologii, dodając, że zna jedynie kilka przypadków, w których znachor odesłał chorego do onkologa, dzięki czemu tym ludziom udało się pomóc. Jednak według szacunkowych danych z powodu zbyt późnego rozpoczęcia terapii rocznie umiera w Polsce kilka tysięcy chorych na raka.
Gdy 43-letnia Maria zauważyła wokół brodawki sutkowej niepokojące zmiany, udała się po pomoc do radiestety. Korzystała z jego usług dwa miesiące, ale było coraz gorzej. Wmawiał jej, że tak ma być, bo rak ma „wyjść przez skórę”. Potem spróbowała metody Ashkara i kuracji polegającej na piciu egzotycznych ziół niewiadomego pochodzenia. Kiedy w końcu trafiła do onkologa, okazało się, że cierpi na raka Pageta. We wczesnym stadium onkologia potrafi go leczyć nawet bez konieczności amputacji piersi i rokowania prawie zawsze są pomyślne. Niestety, w przypadku Marii było już za późno. Chirurg musiał amputować pierś.
Gdyby czegoś takiego dopuścił się lekarz, pacjent biłby na alarm, mówiono by o tym w telewizji, sprawa trafiłaby do sądu. Znachorzy są bezkarni. To pewien fenomen, że chory, udając się do specjalisty, obarcza go całą odpowiedzialnością za wynik leczenia, a idąc do uzdrowiciela całe ryzyko bierze na siebie. - O ile za prawdziwe czy urojone błędy medyczne lekarze są pozywani o odszkodowania, to nie słyszałem o procesie przeciwko tzw. uzdrowicielowi, nawet za ewidentne doprowadzenie do śmierci chorego - podkreśla dr Tobiasz, dodając, iż nie każdy chory, który we wczesnym etapie choroby zgłosi się do onkologa, zostanie wyleczony. - Są bowiem wyjątkowo oporne odmiany. Jednak wypracowane przez dziesięciolecia metody w połączeniu z nowoczesnymi terapiami dają znacznie większą szansę na wyjście z choroby lub powstrzymanie procesu nowotworowego, niż metody, których nie można nawet nazwać leczeniem - tłumaczy, mówiąc stanowczo, że nie ma czegoś takiego, jak „medycyna niekonwencjonalna”. - Medycyna jest tylko konwencjonalna, tzn. oparta na dowodach potwierdzonych naukowo. Wszystkie rewelacje typu preparaty Tołpy czy neoplastony Burzyńskiego nie przeszły nawet wstępnej fazy badań klinicznych, a były metodami pretendującymi do uznania ich przez gremia naukowe. A ile jest takich, które przez swoją absurdalność nie mają cienia szansy, by w nauce zaistnieć! Choć idiotyzmy ostatnio mają dobrą prasę - stwierdza z goryczą onkolog.
Katechizm Kościoła Katolickiego, omawiając pierwsze przykazanie Dekalogu, stwierdza: „Wszelkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągnąć nadnaturalną władzę nad bliźnim - nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności”(2117). Jednak nie przeszkadza to wielu, deklarującym się jako katolicy, korzystać z usług znachorów czy bioenergoterapeutów. - Niestety część Polaków, poza tym że jest ochrzczona, z katolicyzmem nie ma nic wspólnego. Nawet jeśli co niedziela idzie na Mszę św. Ogromna większość nie czyta Pisma Świętego, więc nie wie np. co spotkało Saula po wizycie u wróżki. Za to w wielu domach jest telewizja satelitarna oferująca programy okultystyczne. A ostatnio, w dobie ogromnego wysiłku wychowania przez środowiska tzw. postępowców nowego człowieka, ta wielokierunkowa nawała informacyjno-destrukcyjna przynosi skutki, z którymi my, lekarze, musimy się zmierzyć. Często jednak nie możemy już pomóc - twierdzi dr Tobiasz. Jego zdaniem problemem ludzi korzystających z „paranormalnych” metod jest odwieczna chęć zapanowania nad światem, innymi, a w konsekwencji - nad Panem Bogiem, nie zgadzając się na to, co nam daje. - A oferuje bardzo dużo, bo możliwości współczesnej medycyny są ogromne. Stosowane metody są naturalną konsekwencją praw ustanowionych przez Boga, który pozwala na ich odkrycie i zastosowanie. Więc chyba nie ma potrzeby uciekania się do okultyzmu, a już na pewno do ludzi, którzy są ewidentnymi oszustami - puentuje ordynator siedleckiej onkologii.
W 1993 r. Jacek Kaczmarski napisał piosenkę „Czary skuteczne na swary odwieczne”, ośmieszając tych, którzy za pośrednictwem guseł chcą się wyleczyć z trosk lub chorób: „Wielkie jest na czary zapotrzebowanie/ W czasach niespokojnych królestwa bez stosów./ Wierzy w nie lud prosty, wierzą pretorianie/ Rymując formuły na odmianę losu”. A dalej: „Grosz ostatni żebrakowi zabierz, daj czarownikowi”. Dziesięć lat później zachorował na raka i sam dał pieniądze szarlatanowi. Ten go nie uzdrowił, ale wspólnie z artystą dopisał bolesną puentę piosenki.
Jolanta Krasnowska-Dyńka
Echo Katolickie 6/2014
opr. ab/ab