O tym, że koronawirus już na zawsze z nami zostanie; zależnościach między zachorowalnością a odżywianiem i o skuteczności szczepionek w rozmowie z profesorem Piotrem Kuną, kierownikiem II katedry chorób wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Kiedy dwa lata temu wybuchła pandemia mieliśmy nadzieję, że to szybko zwalczymy. Mijają miesiące, a słyszymy, że mamy do czynienia już z 5. falą. Czy w ogóle powinno się liczyć te kolejne fale i czy one się nie skończą?
Prof. Piotr Kuna: Moim zdaniem, cała sytuacja z pandemią powinna być już wpisana w naturalnie występujące okresowe przeziębienia dróg oddechowych, które w naszym klimacie występują zawsze w okresie od października do kwietnia. I tutaj mamy dwie fale, pierwszą mniej więcej od października do grudnia, potem mamy jakby chwilę przerwy, taki okres wychłodzenia i następnie drugą falę, która zaczyna się od połowy stycznia i trwa do końca kwietnia. I tak jest nie tylko z wirusem SARS-CoV-2, ale również z grypą, rinowirusami i tak samo jest z koronawirusami innymi niż SARS -CoV 2.
Zatem to nic nowego w medycynie.
Do tej pory każdego sezonu chorowaliśmy na grypę, na zapalenie oskrzeli itp, a teraz każdą niedyspozycję traktujemy jako koronawirusa? Czy możemy sami odróżnić, co nam dolega?
Niestety obecne objawy choroby wywołane wariantem Omicron wirusa SARS-Cov-2 są dość typowe dla przeziębień czyli jest to katar, ból gardła, kaszel, bóle mięśni, uczucie rozbicia i gorączka. Wirus ten początkowo wywoływał znacznie poważniejsze dolegliwości od znanego nam przeziębienia, często było to śródmiąższowe zapalenie płuc i niewydolność oddechowa, co powodowało niedotlenienie organizmu i zgony. Tego nie było przy innych wirusach. Ale kiedy spojrzymy w przeszłość, to w 1918 roku ówczesny wirus grypy, tzw hiszpanki zabił w Europie 50 mln ludzi. Europa miała wtedy 5 razy mniej mieszkańców niż teraz i to był prawdziwy kataklizm. Obecny koronawirus na całym świecie do tej pory zabił niecałe 6 mln ludzi, a przyrasta nas co roku prawie 90 mln, czyli nie wpłynął on w żaden sposób na spadek populacji na świecie. Nie ma on przełomowego udziału w umieralności, bo nadal najczęściej umieramy na choroby serca, choroby naczyń i na nowotwory złośliwe. Powiem więcej, same zgony dzieci z powodu niedożywienia, to blisko 5 mln rocznie. Wniosek, że niedożywienie zabija rocznie więcej dzieci niż koronawirus ludzi na całym świecie.
Tak, jednak mimo to można zaobserwować swego rodzaju panikę, a nawet histerię „koronawirusową”. Czy jest to spowodowane tym, że nie znamy tego wirusa, który ciągle mutuje, czy też tym, że nie ma konkretnych lekarstw?
Ma pani rację, zapanowała pewnego rodzaju histeria, lęk w pewnym sensie rozbudzony przez media, jak i polityków. Przypomnijmy sobie, na początku pokazywano nam obrazy z Chin, gdzie zamknięto całe miasto. Owszem zwalczono wirusa natychmiast, ale my nie jesteśmy Chinami i funkcjonujemy trochę inaczej i nie da się zastosować tych samych metod w Polsce. Myślę, że najważniejszą rzeczą jest to, by ludziom mówić prawdę. Prawda nas wyzwoli. Niestety zarówno w badaniach naukowych, publikacjach naukowych, jak i w życiu publicznym widzę bardzo wiele nieprawdziwych informacji na temat wirusa i to mnie niezwykle smuci. Jest mnóstwo nawzajem sprzecznych i wykluczających się informacji. I jak przeciętny człowiek ma to filtrować i wiedzieć, co jest prawdą, a co fałszem. Niestety politycy tutaj dodatkowo dolewają oliwy do ognia. Powiem inaczej, akcja uświadamiania społeczeństwa, czyli spokojnego tłumaczenia to nie jest tylko powiedzenie raz i to ma wystarczyć. To powinna być ciągła akcja powtarzana codziennie. Najważniejsze jest by ludzie wiedzieli, że mogą spokojnie pracować, robić swoje, ale przy tym zachowywać dystans, prawidłowo się odżywiać, regularnie ćwiczyć, dbać o odpowiednią masę ciała. Takie zachowania prozdrowotne przysłużą się do zmniejszenia ryzyka zakażenia kilkakrotnie.
Naukowcy z Uniwersytetu Jagielońskiego opublikowali w amerykańskim czasopiśmie naukowym pracę, w której ukazali, jak sposób odżywiania wpływa na zachorowania. Jest wręcz niewiarygodne, jak silna jest ta zależność. Okazuje się, że osoby, które odżywiały się warzywami, kiszonkami, generalnie zdrowym jedzeniem w zasadzie w ogóle nie chorują na tę chorobę. W Polsce jest 38 mln ludzi, a dotychczas zachorowało ok. 4 mln ludzi. To daje 12%, czyli nie jest prawdą, że wszyscy muszą chorować. Niestety chorują ci, którzy w jakiś sposób prowadzą niehigieniczny tryb życia, mają niską kulturę zdrowotną, są obciążeni współchorobowościami (choroby współistniejące).
Nie mamy tak naprawdę skutecznego leku na wirusa, ale mamy tysiące leków, które umiejętnie stosowane zmniejszają ryzyko rozwoju tej choroby.
Czyli, żeby nie zachorować, ewentualnie łagodnie przejść zakażenie koronawirusem, trzeba wcześniej zbudować układ odpornościowy?
Tak i jeszcze raz tak! Ale zanim o tym, podkreślę, że najważniejsza sprawa to leczenie chorób przewlekłych. Wracając do pytania. Musimy szkolić nasz układ odpornościowy i są trzy sposoby tego szkolenia. Pierwsza, najbardziej brutalna i ryzykowna, to po prostu przechorować COVID-19. Druga to zaszczepić się, przecież szczepienie to nic innego, jak przygotowanie układu odpornościowego na spotkanie z wirusem. I trzecia rzecz to jest wariolizacja. Jest to termin mało znany. Metodę tę przeprowadzono w Szwecji, o czym głośno się nie mówi, gdyż wiele ludzi się temu sprzeciwia. Wariolizacja, czyli stałe eksponowanie na niewielkie stężenie wirusa, czyli pozwolenie ludziom na robienie tego, co robią z zachowaniem ostrożności. Mamy świadomość, że będą narażeni za zarażenie się wirusem, ale będą to niskie dawki. Jeżeli ja się zarażę podprogową dawką wirusa, to moja odporność zaczyna się uczyć i wytwarza właśnie odporność, a objawy są bardzo łagodne. W ten sposób najszybciej można osiągnąć, że tak powiem odporność populacyjną. Eksperyment szwedzki się powiódł, co widać po wynikach, choć świat krytykował takie podejście.
Czy można postawić tezę, że jeżeli wszyscy przejdziemy koronawirusa, to może on zniknąć? Czy zaszczepienie społeczeństwa w 100% go pokona?
On nie zniknie, będzie już z nami zawsze. Natomiast jeżeli wszyscy go przechorują, to stanie się on swego rodzaju przeziębieniem. Nawet nie grypą, bo grypa daje znacznie gorsze objawy niż koronawirus, zwłaszcza w tej ostatniej wersji, którą nazywamy „omikron”. Omikron u osób zaszczepionych wywołuje bowiem lekki katar, ból gardła i po trzech dniach przechodzi. Dlatego bardzo się dziwię, że w naszym kraju jest tak dużo zgonów. Jeśli chodzi o szczepienia, to musimy sobie jasno powiedzieć, że szczepienie nie chroni nas przed zakażeniem tym wirusem. Szczepienie chroni nas przed ciężkim przebiegiem choroby i przed hospitalizacją. Problemem w Polsce jest to, że ciągle wiele osób trafia do szpitali, a one po prostu sobie z tym nie radzą. Działania ministerstwa zdrowia są nakierowane na zmniejszenie obciążenia szpitali, stąd apel o szczepienie się. Ale to trzeba ludziom otwarcie powiedzieć, wytłumaczyć. Osobiście przyjmuję pacjentów zaszczepionych, jak i niezaszczepionych, każdemu poświęcam bardzo dużo czasu. Podczas rozmowy większość z nich daje się przekonać do szczepienia, bo to nie są antyszczepionkowscy, oni po prostu się boją i często szukają prawdy i szczerej rozmowy, moim zadaniem było rozwiać ich lęki. Boją się choćby z tego względu, że nie chcą przyjąć szczepionki w aptece, chcą się zaszczepić w poradni, gdzie jest lekarz, gdzie w razie czego zostanie udzielona im pomoc. Widzę tu błąd NFZ, który nie określił jasno warunków szczepień. Padło tylko hasło, by się szczepić i ci co chcieli, zrobili to, a druga połowa wciąż ma wątpliwości. Osobiście preferuję model lekarza przewodnika, który próbuje budować z pacjentem relację partnerską. Celem jest wzajemna odpowiedzialność za zdrowie pacjenta.
Skoro osoby zaszczepione mogą też zachorować, mogą przenosić chorobę, dlaczego w niektóre miejsca wpuszczani są tylko zaszczepieni?
My się cały czas uczymy tego wirusa i nam się wydawało, że szczepienie chroni. Ono nie chroni i myślę, że niedługo te paszporty będą wycofywane. Paszporty covidowe nie są po to, żeby chronić zaszczepionych, ale niezaszczepionych, bo ci co są zaszczepieni, jak już powiedzieliśmy, mogą przenosić wirusy. To jest takie złudne poczucie bezpieczeństwa. Wiemy, że niezaszczepiony, jeśli się zarazi, może ciężko przejść to zakażenie. Więc służy to głównie ochronie osób niezaszczepionych, żeby się nie łudziły, że w środowisku zaszczepionych mają mniejsze ryzyko zachorowania, gdyż jest to nieprawda. Obecne szczepionki pilnie wymagają unowocześnienia i poprawienia. Potrzebujemy nowych, lepszych szczepionek, które będą podawane raz na rok czy dwa lata. Prace nad takimi szczepionkami trwają i mam nadzieję, że może jeszcze w tym roku uda się ją stworzyć. Te szczepionki, które my mamy w tej chwili są skuteczne tylko przez cztery miesiące. Na razie nie mamy nic innego, konkretnych leków na ten wirus. Miejmy nadzieję, że wkrótce się to zmieni.
Panie profesorze, powiedział Pan w jednym z wywiadów, że trzeba robić wszystko, aby pacjent covidowy nie trafił od szpitala zbyt wcześnie.
Tak. Trzeba najpierw zrozumieć mechanizm choroby, który polega na tym, że pomiędzy pęcherzykiem płucnym a naczyniami w płucach dochodzi do stanu zapalnego, do obrzęku i w związku z tym tlen nie przechodzi z pęcherzyków płucnych do krwi. Dochodzi do niedotlenienia organizmu. Metodą leczenia jest podawanie wysokich stężeń tlenu. Przychodzi moment, że nawet te wysokie stężenia nie są w stanie przenikać i wtedy intubuje się pacjenta i podłącza do respiratora. Wciska się tlen pod ciśnieniem, co może prowadzi do różnych powikłań i nadmiaru zgonów. Tak naprawdę niewiele to pomaga i dlatego trzeba tak leczyć pacjenta, by nigdy ta bariera pomiędzy pęcherzykiem płucnym a naczyniem nie uległa na tyle zniszczeniu, żeby nie było można dostarczyć tlenu. Stąd jest potrzeba wcześniejszych działań. Podkreślę jeszcze, że kiedy podłącza się pacjenta do respiratora, to natychmiast wprowadza się zakażenie bakteryjne. Mamy wtedy dwa zapalenia płuc: jedno wywołane COVID-19, drugie wywołane bakteriami wewnątrzszpitalnymi, trudno jest uratować chorego z takim zapaleniem płuc.
Najważniejsze jest zatem, by nie dopuścić do hospitalizacji, jednak kiedy nie ma już możliwości leczenia w domu, kiedy są choroby współistniejące, chory się destabilizuje, to wówczas jest potrzebny szpital. Jednak najlepiej byłoby, gdyby ten pacjent w szpitalu miał jednoosobowy pokój, stałą opiekę pielęgniarską, co ułatwiłoby ratowanie pacjenta. Co więcej chory z COVID-19 powinien być od pierwszego dnia pobytu w szpitalu rehabilitowany, gdyż on ma niewydolność oddechową, przy tym dochodzi do niewydolności wszystkich narządów, przede wszystkim do uszkodzenia naczyń. Brak ruchu, zastój krwi powodują powikłania zatorowo-zakrzepowe. Mówimy, że Covid uszkadza naczynia, ale to jest wtórne do niedotlenienia i jak się do tego dołączy brak ruchu, zastój krwi w naczyniach, to dochodzi do zakrzepów i zatorów. Chory wychodzi z zakażenia Covidem, przeżył zapalenie płuc, ale umiera potem na udar mózgu, czy na zatorowość płucną, bo nie miał rehabilitacji. Bez dobrej rehabilitacji nie będzie dobrego leczenia Covid-19.
Jaka jest nasza przyszłość z Covidem, jak Pan profesor to widzi?
Jak widzimy już jest wzrost zachorowań, ale ja tego bym nie nazywał kolejną falą, tylko sezonowym wzrostem zachorowań. Obecny wariant Omikron jest niesłychanie zakaźny, ale na szczęście daje łagodniejsze objawy od wariantu Delta. Liczba infekcji może przekroczyć nawet 100 tysięcy dziennie, ale wszystko zależy od liczby wykonanych testów. Wielu chorych ma łagodne objawy i na testy się nie zgłasza, pozostaje w domu. Szczyt zachorowań przyjdzie na przełomie marca i kwietnia, w maju zacznie się uspokajać i mam nadzieję, że wtedy już Rząd zmieni narrację i od jesieni potraktuje to już jako sezonowe przeziębienie. Reasumując, wirus z nami zostaje, ale mam nadzieję, że nikt już nie będzie tego nazywał falą, a będziemy mówić o sezonowych przeziębieniach.
Dużą rolę w leczeniu chorych odgrywają pulmonolodzy. Na czym polega terapia i czy jest was w kraju wystarczająco, by sprostać temu wyzwaniu?
Cała rzecz polega na umiejętnym leczeniu niewydolności oddechowej i pulmonolodzy od zawsze leczą pacjentów z niewydolnością oddechową, bo to jest istotą chorób płuc. My od dawna wiemy, że jeżeli pacjent ma niewydolność oddechową i trafia na OIOM, to ma wysokie ryzyko zgonu, taka jest natura tej choroby. W związku z tym wprowadzono nieinwazyjną wentylacją mechaniczną. Nie intubuje się pacjenta i tym samym nie zaraża się go, trzeba tylko umieć obsłużyć specjalną aparaturę i stale monitorować pacjenta. Wiele krajów Europy prawie całkowicie przeszło na tę nieinwazyjną metodę leczenia niewydolności i w tych krajach mimo dużej liczby zakażeń jest stosunkowo mało zgonów, w przeciwieństwie do Polski. Nikt mi nie powie, że te różnice wynikają tylko z racji szczepień. Wynikają z tego, jak leczy się chorych z Covid. W tej kwestii jest dużo do poprawienia. Mamy w Polsce ponad 100 tys. zgonów covidowych i 100 tys. zgonów, wynikających z zaniedbania pacjentów z innymi chorobami, bo wszyscy skupiają się na śledzeniu i leczeniu COVID.
Dziękuję za rozmowę.