Bóg darzy ludzi tak wielką miłością, że nazywa ich swoimi dziećmi. Czy czuję się dzieckiem Boga? Czy ufam Mu?
Piękny jest obraz z Apokalipsy: Potem ujrzałem wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy.
To moje największe marzenie, by móc się tam znaleźć pomiędzy ludźmi z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków. Marzenie? Może nie całkiem, bo marzenia są od tego, by je realizować, a ja mam świadomość, że żadną miarą takiego marzenia sam nie jestem w stanie osiągnąć. To chyba bardziej nadzieja. Nadzieja w Nim.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy. Jego hojność doskonale uzupełnia się z moją słabością. Nie jestem mocarzem. Raczej ufnym dzieckiem. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jaki jest. Boże, błogosław.
Andrzej Cichoń
Rozważanie napisane na niedzielę 1. 11. 2020 r.
opr. ac/ac