Rozważanie adwentowe
Mówił dalej: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo (Mk 4,26-29).
Przypowieść o ziarnie, które ma moc wzrastania, znajduje się jedynie w Ewangelii św. Marka. Właściwie zamyka się ona w trzech zdaniach. Łatwo może umknąć uwadze słuchacza. To przypowieść, w której niewiele się dzieje. Mówi ona o królestwie Bożym, które, podobnie jak ziarno, posiada tajemniczą moc wzrastania. Wystarczy tylko wrzucić ziarno w glebę, a reszta dokona się sama. Ziarno wykiełkuje. Zasiew wyda plon niezależnie od tego, co robi rolnik. Może spać, może czuwać, może martwić się o plony... albo zupełnie zapomnieć o polu... Ziarno wrzucone w ziemię obumrze i zrodzi nowe życie.
Podobnie jest i z królestwem Bożym, które zapoczątkował na ziemi Chrystus (zob. Mt 3,2). Jest ono już obecne, powoli wzrasta w ludzkich sercach. Jezus przypomina nam, że królestwo Boże jest dziełem Boga, a nie owocem naszych wysiłków (zob. Łk 17,21). Jest łaską, a nie rezultatem naszego planowania, pracy, zapobiegliwości, zabiegań. To prawda, że „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała dla ich dobra” (Rz 8,28). Prawdą jest również i to, że Bóg potrzebuje nas jako współpracowników w pomnażaniu dobra w świecie. Nie lekceważy tego, co możemy wnieść w doczesność i wieczność. Ale prawdą jest również - i przede wszystkim - to, że to On ustanowił królestwo i daje jemu wzrost. Jak słusznie zauważył Benedykt XVI: „Oczywiście nie możemy «zbudować» królestwa Bożego własnymi siłami - to, co budujemy, pozostaje zawsze królestwem ludzkim, ze wszystkimi ograniczeniami właściwymi naturze ludzkiej. Królestwo Boże jest darem i właśnie dlatego jest wielkie i piękne, i stanowi odpowiedź na nadzieję. Nie możemy też - używając klasycznej terminologii - «zasłużyć» sobie na niebo przez nasze dzieła. Ono jest zawsze czymś więcej niż to, na co zasługujemy, tak jak to, że jesteśmy kochani, nigdy nie jest czymś, na co «zasłużyliśmy», ale zawsze darem” (Spe salvi nr 35).
O co tak naprawdę chodzi w przypowieści Jezusa? Czy mówiąc o tym, że ziarno kiełkuje i wzrasta niezależnie od tego, co uczyni rolnik, Jezus gloryfikuje „słodką beztroskę” o losy ziarna? Jak mówią Włosi „dolce far niente” (słodkie nieróbstwo)? Przypowieść odsłania niezwykłą, tajemniczą moc ziarna. Mówi o czymś, co jest trudne do pojęcia przez człowieka, bo dokonuje się poza nim, bez jego woli i udziału. Ziarno do wzrostu potrzebuje warunków oraz czasu. Podobnie i Boże królestwo. Ono również jest niezależne od człowieka. Raz zakiełkowawszy, wzrasta po cichu, powoli. Rolnik może spać lub czuwać. Królestwo Boże trwa.
Wydaje mi się, że tą przypowieścią Chrystus pragnie pobudzić słuchaczy do głębszej ufności w moc Bożą i w to, że Bóg troszczy się o wzrost swego królestwa. On jest tym, który sprawia przemianę i wzrastanie. Może to nie podobać się nam, niepoprawnym aktywistom, przyzwyczajonym do myślenia, że wszystko, także w sferze wiary, dokonuje się dzięki naszemu działaniu. Jesteśmy nieraz niewolnikami myślenia, w którym tak naprawdę nie ma miejsca dla Boga. W naszym świecie przyczyn i skutków, zdarzeń i zaniechań, wydaje się, że nie ma miejsca na rękę Kogoś innego niż nasza.
Jesteśmy trochę podobni w tym myśleniu do wrony ze starej opowiastki, która, leżąc na plecach, twierdziła, że swymi szponami podpiera niebo. Miała wrażenie, że gdyby wypuściła chmury ze szpon, świat przestałby istnieć. Nam też - heretykom czynu - wydaje się, że musimy być stale w ruchu, w działaniu. Także w sferze religijnej planujemy, lękamy się o przyszłość Kościoła, szukamy działań, które zapobiegną takiemu czy innemu złemu zjawisku. Chcielibyśmy pogłębiać, poszerzać, utrwalać... jakby Kościół był naszą inwencją i naszą własnością. A Pan Bóg? Chociaż naiwnie próbujemy zająć Jego miejsce, przejąć kontrolę nad teraźniejszością i przyszłością królestwa, od czasu do czasu pokazuje nam, że to On daje moc ziarnu. Od Niego i tylko od Niego zależy wzrost.
Wzrost Bożego królestwa nie jest rzeczywistością medialną: dokonuje się w ciszy, samotności obumierania, spokojnym dojrzewaniu. Nie posiada spektakularnych wydarzeń, fajerwerków, które przyciągną tłumy kamer i mikrofonów. Królestwo Boże bezgłośnie wzrasta w świecie. Co więcej: nie znosi hałasu, zamieszania, reklamy. Dowód? Jedno z najważniejszych wydarzeń historii zbawienia, jakim było narodzenie Jezusa, dokonało się w ciszy. Chrystus narodził się z dala od pełnych zgiełku centrów życia. Przyszedł na świat na peryferiach Betlejem, w nędznej grocie pasterskiej, a nie w pałacu cesarskim czy królewskim. Niewiele osób wiedziało o Nim. Potem przez 30 lat wzrastał i dojrzewał do swej misji w Nazaret, w zaciszu zwyczajnego domu. 30 lat życia ukrytego przed światem.
Podobnie jest i z ziarnem Ewangelii, które Chrystus wrzuca w ludzkie serca. Najszybciej rośnie ono dzięki refleksji, wyciszeniu, głębokiej modlitwie, a nie w zgiełku słów. Kiedy patrzymy na życie świętych, dostrzegamy również wymiar skupienia, modlitwy, wycofania się z hałaśliwego życia. By królestwo Boże mogło nimi zawładnąć całkowicie, by stało się w nich rzeczywistością, Bóg przeprowadzał ich przez czas bierności duchowej, oczyszczenia, wyczekiwania, tęsknoty. Bóg jest sprzymierzeńcem ciszy i oczekiwania, które będą wyrazem wydania się człowieka w Jego ręce. Chce, byśmy nauczyli się Mu ufać. Dla przeprowadzenia własnego planu zbawienia Pan Bóg nie potrzebuje ani rad, wskazówek, ani naszej aktywności. Nie potrzebuje naszej pomocy, by obdarzyć nas blaskiem poranka. Nie musimy świecić latarką, aby przyspieszyć nadejście dnia. Może wydawać się upokarzające dla człowieka czynu, że coś ważnego (wzrost królestwa) dzieje się bez jego udziału. Dla człowieka wiary będzie zaś przypomnieniem, że wszystko jest łaską. Jest darem Ojca, który przyjmujemy z wdzięcznością.
W Ewangelii św. Jana mamy opowiadanie o wizycie Jezusa w domu przyjaciół - Łazarza i jego sióstr w Betanii. „W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła. A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba «mało albo» tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10,38-42). Potrzeba mało, by wzrastało w nas królestwo Boże. Potrzeba zasłuchania, rozmodlenia, otwarcia na słowo Tego, który mówi szeptem.
Bóg leczy swój Kościół z herezji aktywizmu, pokazując, że królestwo niebieskie chadza swoimi drogami, niezależnie od zaplanowanych przez nas ścieżek. Nie oznacza to w żadnym wypadku zaniechania naszej odpowiedzialności za nie. Tym bardziej przypowieść o ziarnie rosnącym w ukryciu nie jest pochwałą bezczynności, rozumianej jako próżnowanie. Nie. Trzeba się trudzić dla królestwa Bożego jak Paweł Apostoł czy inni tytani wiary. Przypowieść o ziarnie uczy nas jednak cierpliwości i pokory. Bóg rozumie, że człowiek, by dojrzewać w wierze, potrzebuje czasu. Kiedy więc uczy się mówić, Bóg nie wkłada mu w usta gotowych zdań. Cieszy się wypowiadanym z trudem słowem. Bóg ma do zaofiarowania człowiekowi to, czego stale mu brakuje - czas. „Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął, niby straż nocna” (Ps 90,4). Nie spieszy się z urzeczywistnieniem swoich planów. Niczego nie robi w biegu. Tylko my działamy pod presją. I tylko nam wydaje się, że musimy zobaczyć natychmiast owoc naszych wysiłków. Królestwo Boże rośnie powoli. Jak wszystko, co wartościowe.
I jeszcze jedno spostrzeżenie, które nasuwa się, gdy rozważamy przypowieść Jezusa o ziarnie. Królestwo Boże rośnie, a rolnik „nie wie jak”. Proces wzrostu dokonuje się w ukryciu. W tajemnicy. To ważna wskazówka dla nas bombardowanych stale złymi wiadomościami. Zło jest głośne. Opowiada, jeśli wręcz nie krzyczy, o sobie. Reklamuje się przy każdej okazji. Przedstawia siebie jako wszechobecne i wszechmocne. Nic bardziej złudnego. To tylko dużo krzyku i bicia piany. Tak naprawdę - wierzymy w to jako chrześcijanie - historia jest kształtowana przez Boga. Nie jest następowaniem po sobie większych lub mniejszych zwycięstw Złego. Historię pisze Bóg.
Królestwo niebieskie jest jak ziarno - rośnie w cichości i ukryciu. Nie pozwólmy zatem, aby zgiełk czyniony przez zło osłabił naszą nadzieję. Uwierzmy w moc dobra, jak wierzymy w prawdę o Bożym Narodzeniu. Niech święta, które nadchodzą, utwierdzą nas w przekonaniu, że światło betlejemskiej gwiazdy jest mocniejsze od mroku nocy bezbożności. Niech żadne urąganie Bogu, żaden wojujący ateizm nie przerazi nas. To tylko skowyt zranionego psa, któremu wydaje się, że dzięki niemu świeci księżyc.
Trzeba wierzyć. Trzeba kochać. Trzeba ufać Bogu. Jego jest ziarno i królestwo. Jego jest czas i wieczność. On śmieje się z naszych prób zawłaszczenia historii. Twierdzenia, że należy tylko do nas.
Na świecie jest wiele spraw, które wymykają się naszym decyzjom, kalkulacjom i chwałom. Wszystkie one przekonują nas o tym, że jesteśmy tylko częścią, a nie całością tego, co jest. Bóg jest większy od nas. Jego królestwo dostanie się tym, którym je ofiaruje. Już dziś składam Drogim Czytelnikom życzenia Błogosławionych Świąt!
opr. aw/aw