Rozważanie Męki Pana Jezusa
W wielkopostne dni częściej będziemy rozważać Mękę naszego Pana. Sięgniemy po jej opisy utrwalone w Biblii przez Ewangelistów, zapiski mistyków, którzy z Jezusem przeżywali Jego cierpienie i ekranizacje, które dźwiękiem i obrazem poprowadzą kolejny raz z Wieczernika na Golgotę. Na tej drodze był ogród, nieopodal potoku Cedron. Miejsce to znane było także Judaszowi. Tam Jezus wyszedł na spotkanie śmierci. Odwieczny Książe Pokoju zmierzył się oko w oko z bandą bezmyślnych, uzbrojonych po uszy złoczyńców. Zaspane oczy Apostołów wypełniły się wówczas strachem. Wprawdzie Piotr walczył o swojego Mistrza, ale tylko przez chwilę. A On - Jezus wszystkich poraził swoim niczym nie zmąconym spokojem: kogo szukacie? Jezusa z Nazaretu? To ja jestem. Po co przynieśliście ze sobą tyle narzędzi zbrodni? A ty, bohaterze kruchy schowaj miecz tam, gdzie jest jego miejsce i nie trzymaj mnie za rękę, gdy kielich napełniony przez Ojca do ust przykładam, by go wypić... (por. J 18, 4-11).
I tak się zaczęła droga mojego odkupienia. Pochód zbrodniarzy zatrzymał się najpierw w domu najwyższego kapłana Kajfasza. Tam przesłuchiwano Mistrza z Nazaretu. Żydowskie Prawo nakazywało, aby winę skazanego zgodnie potwierdziło dwóch świadków. Spośród wielu przesłuchiwanych dwóch zeznało zgodnie: 'On powiedział: Mogę zburzyć świątynię Bożą i w ciągu trzech dni ją odbudować' (Mt 26, 61). Chęć zburzenia świątyni była wielkim wykroczeniem - godziła w największą świętość Izraelitów. Ostatecznie jednak powodem skazania Jezusa na śmierć stała się prawda o Jego mesjańskim posłannictwie. Bóg - Człowiek, uosobienie miłości Boga 'winien jest śmierci' (Mt 26, 66).
Dlaczego Piotr płacze? Tak szybko zabrakło sił Apostołowi, a przecież na śmierć chciał iść z Mistrzem. Najpierw próbował tłumaczyć, że sprawa go nie dotyczy. Potem przysięgą zaprzeczył: 'Nie znam tego człowieka' (Mt 26, 72). Nie udało się wymknąć dociekliwej służącej. Zdradzał go dialekt galilejskich chłopów i rybaków. Rozpoznany trzeci raz przysiągł, że 'nie zna tego człowieka' (Mt 26, 74). Kogut przypomniał mu zdradę, a ta stała się początkiem nowego narodzenia Piotra nawróconego, ufającego, gotowego na wszystko dla Chrystusa.
'Królestwo moje nie jest z tego świata' (J 18, 36). Tego królowania śmierć nie skończy. Więcej - rozpocznie je na wieczność. Piłat umył ręce od zbrodni, świadomy, że to śmierć niewinnego. Zadał pytanie o prawdę. Pozostało ono bez odpowiedzi. Dlaczego? Bo to przecież On sam jest Prawdą. Wobec świadectwa życia zbędne jest każde słowo.
Potem było już tylko słychać krzyk niszczący ostatnią szansę na ocalenie: 'ukrzyżuj!'. W ten sposób Żydzi ocalili życie złoczyńcy, zabili Boga. To absurd rzeczywistości. Gdzie się wówczas podziali cudownie uzdrowieni, Jair wdzięczny, wdowa, co syna odzyskała... Czy nie starczyłoby mężczyzn, których chlebem i rybą nakarmił, by przeciwstawić się zazdrosnym i zakłamanym faryzeuszom?
W obliczu zaistniałych wydarzeń został już tylko krzyż i droga, którą z nim trzeba było przejść. Miejsce ukrzyżowania, zgodnie z rzymską i żydowską tradycją znajdowało się poza miastem, około 600 - 700 metrów od siedziby Piłata. Była to Golgota, wzgórze o wysokości 11 metrów. Trzeba było przecisnąć się przez miasto, ominąć gapiów, lżących przechodniów. Najgorsze były upadki: drzewo przyciskało, kolana uderzały o kamienie, zdarła się krwią poplamiona suknia, pamiątka od Matki. Dobrze, że z pola wracał Szymon z Cyreny. Nie przeszedł obojętny - pomógł. Przymuszony? A skąd miał wiedzieć, że niesie swój grzech. Mówią, że na drogę na Golgotę wyszła Weronika. Jej nie zmuszali. Ich wściekły gniew pokonała miłością, łokciami się rozepchała, by chustką przetrzeć Mu twarz. Nie bała się. Za odwagę otrzymała dar - utrwalone na płótnie Jego Oblicze.
Bał się pewnie spotkania z Matką. Musiała iść za nim krok za krokiem. Dobrze wiedziała po co wyszedł z Nazaretu do Jerozolimy. To była czwarta stacja, zaraz po upadku. Dobrze było wtedy spojrzeć w miłujące oczy, zobaczyć kogoś wiernego do końca, bo przecież wszyscy uciekli - cóż, uderzono w Pasterza, rozbiegły się i owce...
I jeszcze te żydowskie płaczki. To przecież ich synowie krzyczeli 'Ukrzyżuj go'. One nie wiedziały, że były Jego ciężarem.
Po co to wszystko? Nie można było inaczej? Zamiast ciężkiego krzyża coś bardziej poręcznego? Zamiast męki i śmierci jakiegoś zbawczego słowa? Można, ale On przecież do końca umiłował, bo cóż krzyż znaczy, jeśli nie Miłość. Popatrz na krzyż. Zauważ dwie belki. Są one splecione miłością. Ku górze pnie się belka pionowa. Jest ona jak modlitwa, co z wdzięcznej miłości, jak dym kadzidła do Boga się wznosi. Druga - pionowa zwraca się ku człowiekowi. Oddzielne - to jeszcze nie krzyż. Razem z Nim - to MIŁOŚĆ.
Patrzę na mój krzyż i moją drogę krzyżową. Dzień za dniem, stacja po stacji, upadki i powstania, ludzie źli i współczujący; ktoś popychający do upadku i czyjś gest wyciągniętej dłoni z upadku podnoszący. Słyszę słowa Jezusa: 'Jeśli kto chce pójść za Mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje' (Mk 8,34). Tak idę... Wszystko to po to, by Ciebie być godnym (por. Mt 10,38). Oglądam się wstecz, szukam śladów Twojej obecności. Nie ma? Jak to? Mówiłeś, że pozostaniesz ze mną na zawsze, do końca! Dziecko to nie twoje ślady, to moje a ty jesteś w moich ramionach.
opr. aw/aw