Droga krzyżowa. Rozważania wolontariusza z Zambii
Co sobotę na naszą placówkę przychodzą dzieci ulicy z całego miasta. Uczestniczą w lekcjach angielskiego, biorą prysznic i jedzą obiad. Chingola to jedna z największych miejscowości w Zambii. Z tego powodu niektóre nasze dzieci idą na placówkę półtorej godziny. Pierwsze spotkanie z dziećmi ulicy jest zawsze najtrudniejsze. Przez głowę przelatuje Ci wiele myśli. Dlaczego one? Dlaczego muszą tak cierpieć? Dlaczego nie mają tyle szczęścia co inne dzieci? Czemu odebrano im rodziców? Czemu muszą walczyć o przetrwanie co dzień i co noc, gdy inne dzieci co wieczór kładą się spać pod wygodną pościelą z pełnym brzuszkiem. Poczucie niesprawiedliwości i powodowana nią frustracja nie odstępuje cię na krok. Jednak one, te małe kilku i kilkunastoletnie istoty nie zdają się tym zaprzątać głowy. Postawione w takiej sytuacji nie szukają winnych, starają się żyć, najlepiej jak potrafią… z uśmiechem nieschodzącym z ich twarzy.
Harison – to uczeń naszego collage’u. Ma 22 lata. Chce zostać mechanikiem. Już pierwszego dnia podszedł do mnie i był bardzo zdeterminowany, by zostać moim przyjacielem. Przez pierwsze dwa miesiące podchodziłem do niego z dystansem, ale w końcu przekonała mnie jego szczerość i bezinteresowność. Pamiętam, jak po raz pierwszy zaprosił mnie do swojego domu. Powiedział, że jego mama ma szkołę i że zaprasza mnie na obiad. Pomyślałem, że to jedna z niewielu szczęśliwych i zamożnych rodzin w Chingoli. Harison nie ma ojca, który zostawił rodzinę 20 lat temu, tuż po tym, jak urodził się drugi syn. Od tego czasu mama sama utrzymuje swoje dzieci. Szkołę założyła 2 lata temu. Kupiła po okazyjnej cenie pobliski teren i w miesiąc wybudowała mały, licho wyglądający budynek z zadaszeniem. Wystarczający, żeby pomieścić 40 uczniów. Harrison wspominał, że w tym czasie często nie starczało im nawet na jeden posiłek dziennie. Jego mama nie pobiera żadnej opłaty za naukę od 60 procent uczniów. Zarabia wystarczająco, by opłacić innych nauczycieli. Sama pracuje za darmo, 7 godzin dziennie. Żeby wiązać koniec z końcem, hoduje w piwnicy kurczaki. Nigdy z jej ust nie usłyszałem nawet jednego słowa pretensji i żalu za los, który ją spotkał. Jest dumna, że mimo krzyża, który niesie każdego dnia, jest w stanie nieść pomoc innym, że potrafi przetrwać każdą burzę.
Mój pierwszy upadek, nadszedł dość prędko. Pod ciężarem nałożonych na siebie oczekiwań, stresu, zderzenia z inną kulturą i wszechogarniającym ubóstwem, już po dwóch miesiącach ogarnęła mnie niemoc. Poczucie bezsensu. Brak wiary w sens misji, brak wiary w to, że pomoc, jaką jestem w stanie zaoferować, ma jakiekolwiek znaczenie. Poddałem się zupełnie negatywnym emocjom, stałem się biernym obserwatorem, pracowałem tylko dlatego, że musiałem, a nie z poczucia misji. Nie z chęci pomocy. Zamiast nieść radość i pociechę wpędzałem w wątpliwości, sam potrzebowałem pocieszenia. Dzięki Bogu pomoc z zewnątrz, ciepłe słowo, towarzystwo współbraci. Pomoc pojawiła się, gdy najbardziej jej potrzebowałem.
Chłopcy z naszego klubu piłkarskiego poprosili mnie na początku grudnia o zrobienie legitymacji piłkarskich. Każdy z nich pozował do zdjęcia. W oczy rzucił mi się niewysoki 19-letni chłopak z szerokim, szczerym uśmiechem. Nie zamieniliśmy ani słowa. Wiem, że ma na imię Davy. Dzień przed rozpoczęciem nowego roku razem z bratem ze wspólnoty jesteśmy na pogrzebie. Mama Davyego patrzy przez szklaną pokrywę trumny. Patrzy po raz ostatni na twarz swojego syna. Patrzy, a łzy ciekną jej po policzkach. Nie mówi nic, stoi jak kamień i patrzy. Nie może oderwać wzroku od spokojnego oblicza swojego dziecka. Wie, że to ostatnia szansa, żeby się z nim pożegnać…
Georg to sympatyczny strażnik w naszym centrum. Zawsze uśmiechnięty, zawsze wygadany. Niestety zmaga się z alkoholizmem, na nocne zmiany nigdy nie przychodzi trzeźwy. Tydzień temu typowa luźna rozmowa zeszła na temat jego córki. Nie stać go na to, żeby zapłacić czesnego za państwową szkołę. Jest to obowiązkowa opłata za każdego ucznia. Georg ze łzami w oczach mówi, że chce, by jego córka skończyła szkołę, ale nigdzie nie może znaleźć pomocy. Ja słuchałem uważnie i myślałem o tym, co stanie się, gdy dowie się, że chcą go zwolnic z pracy za notoryczne przychodzenie do pracy pod wpływem alkoholu.
Jak niewygodnie jest nieść cudzy krzyż, szczególnie w Chingoli. Krzyż wymaga zaangażowania nie tylko w działaniu, lecz także emocjonalnego. Nie da się pomagać bez stania się częścią życia osoby w potrzebie. Często masz wrażenie, że trudności, z którymi borykają się tutejsi mieszkańcy, to nie wina systemu lub niesprawiedliwości tylko ich własnych życiowych wyborów, alkoholizmu, braku zaangażowania. Jednak jest to ocena bardzo powierzchowna. Mimo wszystko pomoc takim ludziom nie przychodzi łatwo, obwiniasz ich za niepowodzenia. Czemu miałbyś im pomagać, jeżeli sami sobie są winni?
W Europie, za oznakę odwagi uważa się publiczne przyznanie do wiary w Chrystusa. Często czuje się na plecach ironiczne spojrzenia i niezręczną, oceniającą cisze… W Zambii ten problem nie istnieje, w samej Chinoli mamy 84 różne wyznania chrześcijańskie na czele z kościołem katolickim. Prezydent zarządzą co roku dzień wolny od pracy, dzień postu i modlitwy. A każdy autobus ma wypisane cytaty z Biblii na przednich lub tylnych szybach… rok temu jeden z uczniów naszej szkoły popełnił samobójstwo. Zgodnie z tutejszymi zwyczajami i rozporządzeniami tutejszy proboszcz kategorycznie odmówił chrześcijańskiego pogrzebu i pochówku. Nikt nie odważył mu się przeciwstawić. Do zapłakanych rodziców w kilka godzin później odzywa się ksiądz salezjanin z naszego centrum. Zabiera ciało do kaplicy, odprawia mszę pogrzebową w obecności najbliższych i wyprawia katolicki pochówek.
Mój drugi upadek to okres po świętach Bożego Narodzenia, moment, w którym nie ma za dużo pracy. Na tydzień wszystko zastyga. Jest czas na refleksje. Jest czas, żeby rozejrzeć się dookoła. Na to, by szukać winnych tak tragicznej sytuacji ekonomicznej tutejszych mieszkańców. Jak łatwo obwiniać innych, nie tylko za to, co zrobili, lecz także za to, czego nie zrobili. Czemu nie robią więcej dobra, czemu skupiają się tylko na jednej grupie w morzu tylu potrzeb. Z jaką lekkością przychodzi wyszukiwanie, negatywnych aspektów misjonarzy, którzy spędzili całe życie na misji. Szukać w tym usprawiedliwienia swojej niemocy, niezaradności. Jak potrzebny jest upadek w takim momencie, zejście na ziemie, otrzeźwiająca lekcja pokory, niepowodzenie prostego projektu, za który jest się odpowiedzialnym. Upadek staje się pomocną dłonią, która pomaga Ci powstać.
Jest jedno zjawisko, które uczy misjonarzy i wolontariuszy pokory. Przyjeżdżamy z zamożnej Europy, nieść pomoc, czasami patrzymy na ludzi jak na potrzebujących. To przyjezdni mają nieść pocieszenie, litować się i wspomagać potrzebujących. Fredric to pracownik centrum, który opiekuje się farmą. Zarabia około 600 zł na miesiąc. Ma trójkę dzieci. Ostatnio przez niedopatrzenie innej osoby zmarnowało się 8 kurczaków. Straty musiał pokryć z własnej kieszeni. Przez co w lutym zarobił 2/3 swojej pensji. Tuż po tym, jak mi opowiedział, co się stało, widząc, że jestem zmęczony pracą na słońcu z rozjaśnioną twarzą, wyjął chłodnego shake z plecaka – jego śniadanie. Wręczył mi je i powiedział, że koniecznie muszę tego spróbować, bo wyglądam jakbym, miał zaraz zemdleć.
Kolejny upadek jest moim wiernym towarzyszem przez cały czas misji. Strach przed oddaniem kontroli nad wydarzeniami. Przed poświęceniem swojej strefy komfortu. Przed byciem oszukanym, naciągniętym lub wykorzystanym. Lęk, który sprawia, że nie pozwalam się innym zbliżyć do mnie. Otworzyć przed osobami, które tak bardzo potrzebują pocieszenia i bliskości. Upadek, który boli najbardziej, ponieważ jest częścią mnie, jest czymś, co nigdy nie zniknie, z czym zawsze trzeba będzie walczyć i czasem przełknąć gorycz porażki.
Żyje tutaj w Zambii grupa ludzi, która przez społeczeństwo jest obnażona z wszelkiej godności. Faith to 14-letni chłopak. Biega, skacze, śmieje się jak każdy w jego wieku. Jednak jest jedna rzecz, która sprawia, że jego życie wśród Zambijczyków to wieczna walka o godność. Faith jest albinosem, jego skóra nie posiada pigmentu. Jest wiecznie narażony na poparzenia skóry. Każdy kontakt ze słońcem morze skończyć się cierpieniem. Jednak nie to jest najgorsze. Ani fakt, że średnia wieku Albinosów w Zambii to 35 lat. Ani to, że wiecznie nawet w 35-stopniowym słońcu musi chodzić ubrany jak Polak w zimę. Najgorszy jest ostracyzm, wieczne wytykanie palcem, gnębienie w szkole, na ulicy. Społeczeństwo jest bezlitosne dla ludzi cierpiących na albinizm. W pobliskiej Tanzanii albinosi nadal są ścigani i zabijani przez szamanów. Ich wnętrzności są wykorzystywane przez czarowników jako amulety dające wielką moc. Zdumiewające jest to, że Faith wie mimo tak młodego wieku, że jedynym sposobem na godne życie jest stawienie czoła tym wszystkim przeciwnościom. Wie, że narażając się na atak ze strony innych, jednocześnie uczy się jak przetrwać, że jest to niezbędne doświadczenie, dzięki któremu w przyszłości będzie umiał pokonać największe przeciwności. Wie, że nie może odwrócić się i uciec.
Brakuje czasami słów, by wyrazić ogrom emocji. Poniżenia, niesprawiedliwości, cierpienie dzieci i młodzieży wzbudza złość, zrezygnowanie. Dlaczego Ci bezbronni są skazywanie na brak przyszłości. Ich marzenia są deptane. Plany niszczone. Nadzieje wyrywane. Trzeba wielu rąk do pracy, żeby nieść pomoc. Ludzi, którzy nie będą oceniali i szukali luksusów, a bezinteresownie i odważnie walczyli za tych bezbronnych. Wybór stoi przed każdym z nas.
Są takie momenty, podczas których człowiek traci wszelką nadzieję. Nadzieję na to, że dobro zwycięży. Nie chodzi o emocjonalne zniechęcenie, tylko zetknięcie się rzeczywistością, z wydarzeniami, które nie pozostawiają złudzeń co do kondycji ludzkiej natury. Precious była 12-letnią uczennica pobliskiego Chingola Seecondary School. Był to jej pierwszy rok w szkole. Dwa miesiące temu porzucone ciało dziewczynki znalazł przypadkowy przechodzień. Zgwałcona i zamordowana, pozostawiona w buszu… to w takich momentach człowiek traci, wszelki szacunek do człowieka to w takich chwilach zastanawiasz się jak to możliwe, że 300 metrów od Ciebie w momencie, gdy spokojne leżysz w swoim łóżku, niszczone jest bezcenne ludzkie życie w najobrzydliwszy możliwy sposób.
Po śmierci Davy’iego, członkowie drużyny piłkarskiej nie pojawili się na boisku przez blisko dwa tygodnie. Kapitan drużyny, a prywatnie przyjaciel Davy’a zamknął się swoim domu i nie dawał znaków życia. To już przeszło dwa miesiące od jego pogrzebu. Życie toczy się dalej, oratorium funkcjonuje, tak jak funkcjonowało, jego brat bliźniak nadal przychodzi na treningi, będąc jego żywym namacalnym wspomnieniem. Dziwna pustka pojawia się w sercu, gdy uświadamiasz sobie, jak kruche jest nasze życie i jak będzie wyglądać rzeczywistość, kiedy my znikniemy. Bliscy nadal będą musieli chodzić do pracy, martwić się o rachunki, zajmować się sprawami codziennymi… jak gdybyś nigdy się na tej ziemi nie pojawił…
Mimo wszechobecnej biedy, niesprawiedliwości, śmierci czy głodu, w głębi duszy każdy z kim rozmawiałem – Harisson, Georg, Paul, ksiądz Leszek, Mały Samson, Natasz i inni mają nadzieję. Patrzą w przyszłość w oczekiwaniu na lepsze. Każde z nich wie, że po cierpieniu, przychodzi ukojenie, po głodzie nasycenie, po smutku radość, po śmierci… zbawienie.
Mateusz Gos – wolontariusz
Chingola, Zambia
opr. ac/ac