Czytając ewangeliczną opowieść o Łazarzu trudno nie zadać sobie pytania: czy Jezus nie mógł po prostu przybyć wcześniej i uzdrowić swojego przyjaciela? Dlaczego czekał, aż ten umrze? A co z naszymi własnymi chorobami – dlaczego Bóg pozwala, abyśmy cierpieli i umierali?
Choroba ta nie jest na śmierć, ale dla chwały Bożej. Owszem, śmierć Łazarza miała nastąpić, ale nie ona była istotnym celem choroby: raczej i choroba, i śmierć miały posłużyć okazaniu mocy i miłosierdzia Boga, jeszcze większemu zwycięstwu. Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci – mówi Pan, jeżeli więc ją dopuszczam, to nie po to, żeby zabijać, ale żeby właśnie ożywić: ciało i duszę.
Ale po co jedno i drugie? Czyż nie byłoby lepiej zostawić po prostu wszystko tak, jak było? Czyż Ten, który ślepemu oczy otworzył, nie mógł sprawić, aby Łazarz nie umarł? Czy Bóg nie mógłby chronić nas przed skutkami naszych i cudzych win, zamiast najpierw je na nas dopuszczać, a potem dopiero wybawiać? Byłoby mniej dramatu, byłby świat łatwy i prosty, w którym przyczyny nie miałyby skutków, w którym wybór zły i głupi niczym by się w konsekwencjach nie różnił od decyzji szlachetnej i mądrej; świat pozbawiony sygnałów ostrzegawczych i odpowiedzialności... Świat, w którym cios bandyty nigdy by nie dosięgnął niewinnej ofiary, ale też nikt by nigdy nie stanął w obronie, nie powiedział „Ja się sprzeciwiam”, nie okazał tej miłości, która daje życie za przyjaciół.
Cieszę się ze względu na was, że Mnie przy śmierci Łazarza nie było – powiedział Chrystus do uczniów. Jak często oskarżamy Go, że Go przy nas nie ma w naszej męce i umieraniu. A przecież gdyby tam był w sensie ludzkiej obecności i gdyby uniesiony ludzką litością powstrzymał proces konania, uzdrawiając Łazarza, mniej by przez to dał ludziom niż wskrzeszając go umarłego – mniejszą łaskę, mniejszy dowód miłości, mniejszą nadzieję. Dlatego, chociaż i Jego samego miało to kosztować ból – płakał przecież nad śmiercią, nawet tylko chwilową, przyjaciela – wolał przyjść i dzielić z nami to cierpienie, i za tę cenę przynieść nam radość pełną, niż budować dla nas świat cieni, świat bez cierpienia, ale i bez wyzwolenia.
Łazarz wychodząc z grobu zobaczył przed sobą Pana. Musiał przeżyć jakiś niedający się naszym językiem opisać poryw miłości, czci i wdzięczności. I może Bóg dopuścił istnienie śmierci właśnie dla tego spotkania. Bo mógł sprawić, żeby człowiek nie umierał i nie cierpiał; ale dał nam o wiele więcej, przeprowadzając nas przez ciasną bramę aż do ostatecznych konsekwencji naszej winy – i stając po jej drugiej stronie z wyciągniętymi rękami.
Fragment książki „Jednego potrzeba. Refleksje biblijne”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.