Skazani na prymitywizm

Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (1/2000)

Istotnym wydarzeniem końca minionego roku stał się raport "Rzeczpospolitej" na temat treści programów telewizyjnych. Dziennikarze gazety uzyskali niepodważalny dowód na to, co dotąd można było formułować jedynie jako prywatne hipotezy. Otóż zarówno stacje komercyjne, jak i nadawca w założeniu publiczny przez zdecydowaną większość antenowego czasu karmią nas mieszaniną przemocy, seksu, prostactwa i głupoty. Największą szansę na zaspokojenie mają te spośród oczekiwań widzów, które są najbardziej prymitywne. Bardzo charakterystyczne są odpowiedzi "wywołanych do tablicy" osób decydujących o programie w różnych stacjach. Zgodnie, nie kryjąc przy tym na ogół irytacji, podkreślają, że takie właśnie są oczekiwania większości odbiorców. Ponieważ głównym celem nadawcy komercyjnego jest zysk, a i kanały publiczne nie mogą tego kryterium lekceważyć, zwyciężają potrzeby najczęściej spotykane - odpowiadają. Ponieważ "najpopularniejsze" ma tu oznaczać "najprymitywniejsze", telewizje - wszystkie - takie są i będą. Oczywiście nie sposób lekceważyć tych argumentów. Trudno sobie wyobrazić telewizję nadającą w większości wyrafinowane, elitarne programy. Jednak "popularny" nie musi oznaczać "prostacki", czego najlepszym dowodem jest to, że największą popularność mają akurat te spośród telenowel, które stronią od wszelkich drastyczności i są - jak na ten masowy gatunek - na zupełnie przyzwoitym poziomie. Nadawcy nie są maszynami do spełniania oczekiwań widzów - to szefowie stacji decydują, które spośród bardzo zróżnicowanych oczekiwań zaspokoją. Decyzja nadawania programów głupich, wulgarnych i prymitywnych jest także wyborem: chodzi po prostu o to, aby segment rynku nastawiony na zaspokajanie potrzeb prostackich, nie został opanowany przez konkurencję... Potrzeby bardziej wyrafinowane także mogą i powinny być zaspokajane na rynku. Gdyby było inaczej, w sklepach byłyby tylko towary masowe - tanie i kiepskiej jakości. Każdy producent decyduje, do której części rynku się zwraca - to także jest kwestią wyboru. Szczególnym, choć niezamierzonym komentarzem do raportu o telewizji był tekst w "Gazecie Wyborczej" o negatywnych skutkach telewizyjnej popularności. Autor (prezenter popularnego talk-show) z tonem wyższości pisze o przejawach prymitywnego wścibstwa swych wielbicieli. Najwyraźniej nie rozumie, że grając na niskich skłonnościach ludzi, sam przyczynia się do ich utrwalenia. Jeśli do swego programu zaprasza ludzi, którzy bezwstydnie opowiadają o najbardziej intymnych sprawach ze swego życia, czy można się dziwić, że widzowie mają ochotę kontynuować tę grę i zajrzeć do łóżka jej współtwórcy? "Ludzie telewizji" przekonują nas, że pokazują to, czego chce większość. Nie potrafią (nie chcą?) dostrzec, że swymi wyborami przyczyniają się do utrwalenia i wzmocnienia tego, co w tej większości najgorsze. Niestety, dla wielu bardzo skutecznym hamulcem przed myśleniem o swym działaniu w kategoriach odpowiedzialności jest rosnący - byle odpowiednio szybko - stan konta. Czy więc jesteśmy skazani na prymitywizm?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama