Buty to nie wszystko. Na czym polega prawdziwe pielgrzymowanie?

Właściwa pielgrzymka to porządne, rzekłbym nawet: zamknięte kilkudniowe rekolekcje, kończące się zazwyczaj gruntowną spowiedzią. Droga, którą trzeba pokonać, i czas, który trzeba na to poświęcić, są tylko okazją do tego, co najważniejsze – do duchowych ćwiczeń – pisze ks. Henryk Zieliński.

Pielgrzymką nazywane bywa dzisiaj prawie wszystko. Może to być sztafeta biegaczy albo chodziarzy, bijąca kolejne rekordy trasy. Może być rajd rowerowy lub motocyklowy z całą towarzyszącą im otoczką. Ale mogą też być wczasy w siodle albo „masa krytyczna” na rolkach. Wielość i oryginalność pomysłów w tej dziedzinie kwalifikuje niektóre z nich do Księgi Rekordów Guinnessa. Tym, co zasadniczo pozwala nazwać jakąś imprezę pielgrzymką, jest cel wyprawy. Najlepiej, żeby było to jakieś znane sanktuarium. Chociaż też niekoniecznie. W ofercie niektórych katolickich biur pielgrzymkowych znajdziemy przecież pielgrzymki do sanktuariów w Norwegii, Japonii, a nawet w Chińskiej Republice Ludowej, chociaż w odróżnieniu od Fatimy, Lourdes czy Jasnej Góry niełatwo te sanktuaria z czymś skojarzyć. Głównym celem takiego zabiegu zdaje się być „ochrzczenie” oferty, żeby nie wyglądała zbyt świecko. Co gorsza, propozycje tzw. pielgrzymek można znaleźć także w katalogach czysto komercyjnych firm, które nie zapewniają żadnego programu duchowego ani teologicznego przygotowania przewodników. Na te trzeba szczególnie uważać! Zdarza się bowiem, że np. pielgrzymki po Ziemi Świętej prowadzą ludzie – łagodnie mówiąc – mający dystans do naszej wiary.

Nie rozumiem natomiast, co złego miałoby być w oferowaniu przez katolickie biura pielgrzymkowe zwyczajnych wyjazdów turystycznych i wypoczynkowych – jeśli trzeba, pod opieką duszpasterza. Wiele parafii organizuje przecież wakacje dla dzieci, młodzieży i rodzin w górach, nad morzem czy jeziorami. Sam niegdyś, będąc duszpasterzem akademickim, prowadziłem dziesiątki obozów wędrownych, spływów kajakowych i rajdów. I bynajmniej nie uważam tego za czas dla księdza stracony. Przeciwnie – to ważna część kapłańskiego świadectwa, kiedy ludzie mogą bliżej przyjrzeć się duchownemu i poznać go nie tylko wówczas, kiedy przemawia do nich z ambony, ale również wtedy, gdy razem z nimi przeżywa swój czas wolny. W tych nieoficjalnych sytuacjach weryfikuje się jego autentyzm i wiarygodność tego, co oficjalnie głosi. Dlatego niekoniecznie wszystko trzeba nazywać pielgrzymką, żeby było „katolickie”. 

Czasem przesadzamy w nadawaniu górnolotnych motywacji naszym zwyczajnym czynnościom i sprawom. Z właściwą sobie swadą i dystansem podchodzi do tego brytyjski pisarz i teolog Clive S. Lewis w jednej ze swoich książek. Ośmiela nas, żebyśmy nie krygowali się z powodu drobnych przyjemności, na które sobie czasem pozwalamy i nie dorabiali do wszystkiego wzniosłych motywacji. Czyż biorąc ze stołu kawałek czekolady, trzeba wszem i wobec rozgłaszać, że to jedynie z powodu zapotrzebowania naszego organizmu na magnez, konieczny dla zdrowia? Podobnie, czy wychylając filiżankę aromatycznego espresso, musimy udawać, że robimy to jedynie w tym celu, żeby mieć bystrzejszy umysł na modlitwie, a nie dlatego, że zwyczajnie lubimy ten smak? Podobnie jest z jazdą na rowerze, na motocyklu, na rolkach czy z jeździectwem. Jeśli ktoś to lubi, może i tak spędzać wolny czas w gronie podobnych sobie ludzi, nawiedzając po drodze sanktuaria. Ale czy wszystko trzeba nazwać pielgrzymką? 

Pielgrzymka ma w sobie coś niepowtarzalnego, czego nie zrozumie ktoś, kto nigdy w prawdziwym pielgrzymowaniu nie uczestniczył. Oczywiście, ważny jest cel, bo on w jakimś sensie definiuje duchowy program. Ale nie mniej ważny jest czas, cisza, odcięcie się od codzienności, wspólnota duchowa i gdzieś na końcu trud. Czas poświęcony na pielgrzymowanie konieczny jest do pokonania dystansu nie tyle geograficznego, ile duchowego. Tradycyjne pielgrzymki, mimo manifestowanej w nich radości, mają wyraźnie charakter pokutny. Jest to okazja do szczególnego obcowania z Bogiem i z Jego słowem w sytuacji wolności od tego, co nas na co dzień od Niego odrywa. To czas nieustannej modlitwy, rozmyślań, słuchania konferencji i praktykowania ascezy. Towarzyszące temu zmęczenie jest częścią pątniczej ofiary, a także jakoś odblokowuje nas duchowo i emocjonalnie, pomaga zrzucić maski, które często nosimy przed ludźmi i przed Bogiem. Stąd właściwa pielgrzymka to porządne, rzekłbym nawet: zamknięte kilkudniowe rekolekcje, kończące się zazwyczaj gruntowną spowiedzią. Droga, którą trzeba pokonać, i czas, który trzeba na to poświęcić, są tylko okazją do tego, co najważniejsze – do duchowych ćwiczeń. Przynajmniej raz w życiu warto sobie takie właśnie rekolekcje w drodze odprawić. Dobre buty to naprawdę nie wszystko, o czym trzeba wówczas pomyśleć.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama