Chodzenie po linie

Z ks. JANEM MACHNIAKIEM rozmawiają Katarzyna Kroczek i Jędrzej Majka

 

Katarzyna Kroczek: Czy możliwa jest przyjaźń między osobami konsekrowanymi?

Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod słowem "przyjaźń", bo ta obejmuje zawsze jakąś wewnętrzną więź między ludźmi, rodzącą się przy odnajdywaniu wspólnego dobra. Może nim być filozofia, sztuka, teatr, jakieś hobby. Im głębsze dobro, tym głębsza więź. W duchowej przyjaźni chodzi o największe Dobro, Boga, odkrywanego w Jezusie Chrystusie. Jeżeli ludzie zgadzają się, że dla nich tym najwyższym Dobrem jest Chrystus, którym są zafascynowani, to z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że taki związek jest możliwy.

Często w przyjaźni duchowej jedna osoba prowadzi drugą do głębszego poznania Dobra. Tak było z Franciszkiem i Klarą. Franciszek jako pierwszy usłyszał głos Chrystusa, który przemówił do niego z krzyża. Poszedł za Nim. Gdy spotkał trędowatego, zrozumiał, że w tym człowieku jest ten sam Chrystus. Zafascynowany przekazał to wszystko świętej Klarze.

Istnieje jednak jeszcze jeden wymiar przyjaźni. Gdy ludzie razem odkrywają Chrystusa, często spotykają się, rozmawiają, powstaje między nimi czysto ludzka więź uczuciowa. Może ona stać się zagrożeniem. Zamiast dążenia do Najwyższego Dobra, dojdzie do pogłębienia więzi emocjonalnej. Tu rodzi się wielkie niebezpieczeństwo.

Gdy nie rozumie się dobrze, czym jest duchowa przyjaźń, można ją afirmować, mówiąc, że jest to coś najwspanialszego, albo deprecjonować, mając na myśli wyłącznie więź uczuciową i rodzące się z niej zależności opierające się na zasadzie: daję, ale chcę w zamian mieć. To nie jest dojrzała miłość.

K.K.: Ale czy można w tej przyjaźni rzeczywiście oddzielić więź duchową od tej ludzkiej, emocjonalnej?

Na pewno nie. Byłby to związek jakichś ideałów, a te istnieją tylko na kartach papieru. W przyjaźni pojawia się także fascynacja człowiekiem, jego wyglądem, ale to, co pociąga w drugiej osobie, nie przesłania tej Wartości Najwyższej i trzeba czuwać, by tak pozostało. To jak chodzenie po linie, ważne, by nie bać się iść, a jednocześnie pamiętać, aby nie zejść w lewo czy prawo, bo tam jest przepaść. Gdy się w nią wpada, już nie ma odwrotu.

K.K.: Takie przyjaźnie kończyły się więc świętością albo katastrofą?

Trudno jest kogoś winić za to, że przekroczył tę granicę. Po grzechu pierworodnym, jak mówi chrześcijańska antropologia, ludzka natura jest osłabiona. Nigdy nie tracimy obrazu Boga, ale jest on bardzo przyćmiony. Załamana została wewnętrzna równowaga między zmysłami, ciałem i duchem. Zyskanie tej harmonii jest czymś bardzo trudnym. To dramat człowieka, który poznając Boga i z tęsknotą do Niego dążąc, toczy nieustanną walkę, by tę równowagę zachować, nie wpadać w skrajność widząc tylko duchowy aspekt osoby, ale też nie kłaść nacisku wyłącznie na ciało i zmysły.

Doskonale o tym wiedziały wielkie pary - Franciszek i Klara, Jordan i Diana i inni. Na przykład św. Franciszek - o tym mało dzisiaj mówimy- stosował wobec siebie bardzo radykalne środki ascetyczne. Pierwsze hagiografie opowiadają jak Franciszek, gdy przychodziła na niego pokusa cielesna, biegł i wręcz tarzał się w krzewach róż. Tak wyzbierał na siebie ich kolce. Ile tych pokus musiał mieć, skoro wszystkie róże w Asyżu nie mają kolców? Św. Klara nosiła włosienicę. W ten sposób próbowali wyrównać to pęknięcie, które powstało po grzechu pierworodnym.

K.K.: A jak można uniknąć drugiego niebezpieczeństwa: samooszukiwania się człowieka, który, kierując się więzią emocjonalną, będzie mówił, że zależy mu głównie na Panu Bogu?

Konieczne jest tutaj potwierdzenie ze strony Kościoła, przez obecność jego przedstawiciela. W tradycji zachodniej jest to magister spiritualis - kierownik duchowy, w tradycji Wschodniej starzec. On, sam doświadczony przez prowadzenie Ducha Świętego, jest tym, który poucza, pokazuje, gdzie jest ta granica.

Bywało wprawdzie tak, że w przyjaźniach duchowych jedna osoba dla drugiej była takim kierownikiem duchowym, ale w miarę dojrzewania do odkrywania najwyższego Dobra, z tego rezygnowano. Więź duchowa pozostała, ale każdy osobno potrzebował zewnętrznej obiektywizacji ze strony Kościoła.

Bardzo dobrze święci wyczuwali też konieczność stawiania sobie barier w spotykaniu się. Dlatego Franciszek zachęcił Klarę do klauzury i sam nie miał prawa jej przekraczania, chociaż byli sobie bardzo bliscy. Podobnie było z Joanną de Chantal, została wizytką (ze ścisłą klauzurą).

Wyjątkiem jest św. Teresa Wielka. W jej życiu byli różni przewodnicy duchowi, w których odnajdywała bliskie sobie osoby. Był Piotr z Alkanatary, Dominik Banes, młodszy od niej o dwadzieścia siedem lat Jan od Krzyża. Chociaż często opuszczała klauzurę - zakładając klasztory, kontaktując się z wielkimi teologami swoich czasów - dobrze rozumiała, że istnieje granica kontaktu ze "światem", której nie wolno przekroczyć. W napisanych dla sióstr zasadach życia mocno podkreślała konieczność klauzury.

Jędrzej Majka: Czemu miały służyć takie związki z zakonnicą, księdzem, kierownikiem duchowym?

Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i niewiastę. Nie chciał, by człowiek był sam. Myślę, że jest to dopowiedzenie do wygnania z Edenu. Mężczyzna i niewiasta, choć skalani przez grzech, mogą razem, przez doświadczenie drugiej osoby, wracać do Pana Boga i stanu jedności z Raju.

W tym odkrywaniu Pana Boga potrzebny jest drugi człowiek, ale też potrzebna jest samotność. Nie można jednoznacznie twierdzić, że spotkanie drugiego jest warunkiem dojścia do Boga. Istnieją przecież w tradycji chrześcijańskiej eremici, ludzie, którzy uciekli całkowicie od świata i wszelkich związków. Są oni przypomnieniem, że droga do Boga wiąże się z radykalnym wyborem. (...)

(fragment rozmowy)

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama