Duchowość bez religii? Brzmi atrakcyjnie, ale to droga na duchowe manowce

Najnowsze badania Pew Research wskazują na narastanie zastanawiającego trendu: coraz więcej młodych osób deklaruje się jako „niereligijne”, a jednocześnie „zainteresowane duchowością”. Innymi słowy: „nieważne, w co wierzę, ważne, żebym czuł się z tym dobrze”. Równie dobrze można by rzec: „nieważne, czy samochód, którym jeżdżę był sprawny i bezpieczny, ważne, żeby miał wygodne fotele”.

Religia i duchowość są bardzo ściśle związane ze sobą. Religia bez duchowości stałaby się pustym rytuałem, pozbawionym sensu. Jeśli zewnętrznie praktykowana religia nie wpływa na nasze serce, na nasze życiowe postawy, to jest to ewidentny faryzeizm, przed którym przestrzegał Jezus.

Równie groźne jest jednak oderwanie duchowości od religii. Człowiek potrzebuje odniesienia do obiektywnej prawdy, potrzebuje życiowego fundamentu, potrzebuje też duchowej społeczności, nikt bowiem nie jest samotną wyspą. To właśnie zapewnia religia, osadzając nas w społeczności osób wierzących, dając nam prawdy wiary jako fundament. To gwarancja, że nasza duchowość nie będzie w praktyce „duchowymi manowcami”, po których będziemy się błąkać jak nierozgarnięty Koziołek Matołek, który usłyszał gdzieś, że „w Pacanowie kozy kują” i poszukując owego mitycznego Pacanowa obijał się po całym świecie, doświadczając wszelkich możliwych problemów i trudności.

Amerykański paradoks: duchowość w próżni

Najnowsze szerokie badanie amerykańskiego krajobrazu religijnego przeprowadzone przez Pew Research Center pokazuje, że współczesny młody człowiek żyjący na Zachodzie nie rozumie tej oczywistej zależności. Można oczywiście twierdzić, że badanie dotyczy USA, ale w epoce globalizacji i macdonaldyzacji trendy kulturowe rozpowszechniają się w błyskawicznym tempie i docierają do nas w ciągu kilku lat.

Badanie wykazało, że bardzo niewiele osób w wieku od 18 do 29 lat uważa się za „religijne”. Większość z nich – 54 procent – nigdy nie uczestniczy w jakichkolwiek nabożeństwach religijnych, a kolejne 21 procent twierdzi, że uczestniczy w nich tylko raz lub dwa razy w roku.

Co ciekawe, większość młodych dorosłych twierdzi jednak, że są „uduchowieni” („spiritual”). Ponad 70 procent osób urodzonych w latach 2000-2006 wierzy, że istnieje coś poza światem przyrody – wynika z badania Pew. Osiemdziesiąt dwa procent uważa, że ludzie mają dusze, 76 procent wierzy w Boga lub „uniwersalnego ducha”, a prawie 60 procent twierdzi, że „odczuwa nadprzyrodzoną obecność” kilka razy w roku lub częściej.

Już dwa wcześniejsze badania Pew wykazywały gwałtowny spadek chrześcijaństwa w Ameryce. Liczba osób identyfikujących się jako chrześcijanie spadła o około 5 milionów w ciągu siedmiu lat, podczas gdy odsetek osób deklarujących brak przynależności religijnej, grupa, którą socjologowie nazywają „niewierzącymi”, wzrosła do prawie jednej czwartej wszystkich dorosłych w Ameryce. Nowe badanie potwierdza ten trend. Około jedna trzecia osób twierdzi, że religia nie jest dla nich tak ważna, jak dla ich rodziców. Zaledwie 5% twierdzi, że chodzi do kościoła częściej niż wtedy, gdy byli dziećmi. Prawie połowa osób przyznaje, że nigdy nie uczestniczy w nabożeństwach, nawet w Boże Narodzenie czy Wielkanoc.

Konieczna (re-)ewangelizacja

Badanie pokazuje, że na jedną osobę, która dołącza do któregokolwiek z chrześcijańskich wyznań, sześć osób porzuca Kościół. Niestety trend ten jest znacznie silniejszy wśród katolików niż protestantów, nawet jednak w Kościołach protestanckich mniej więcej dwa razy tyle osób opuszcza wspólnotę wiary niż do niej dołącza. Religijność nie wzrasta też z wiekiem – tak twierdzi siedemdziesiąt trzy procent Amerykanów. Nie chodzi więc tylko o młodzieńczy bunt czy życiowe troski związane z zakładaniem rodziny i początkiem życia zawodowego. Nie tu leży przyczyna odchodzenia od Kościoła i od wiary. To już nie tylko problem „wierzących niepraktykujących”, przytłoczonych sprawami tego świata, ale raczej problem osób obojętnych religijnie, dla których Kościół utracił jakiekolwiek znaczenie w życiu.

Konieczna jest więc re-ewangelizacja, czy też nowa ewangelizacja. Nie można jej jednak pojmować wąsko, jako głoszenie „czterech prawd życia duchowego”, ale musi ona prowadzić do żywej wspólnoty wiary – do Kościoła. Pisząc to nie zamierzam krytykować tych, którzy prowadzą rekolekcje i kursy ewangelizacyjne opierające się na tych czterech prawdach (przedstawiających sedno ewangelii: prawdę o miłości Bożej, grzechu człowieka, który tę miłość odrzuca, zbawieniu w Jezusie Chrystusie oraz konieczności podjęcia osobistej decyzji o przyjęciu tego zbawienia), ale zwrócić uwagę na to, że dobrze rozumiana ewangelizacja wymaga czegoś więcej, aby „przyjęcie Jezusa jako zbawiciela” nie było tylko jednorazowym aktem, oderwanym od całości życia danej osoby. Konieczne jest wprowadzenie we wspólnotę wiary, wspólnotę uczniów Chrystusa. Gdy uważnie przeczytamy Dzieje Apostolskie, jasne staje się, że taki jest właściwy model ewangelizacji. W pierwszym pokoleniu chrześcijan nikt nie głosił Dobrej Nowiny w sposób indywidualistyczny, ale głoszenie to było związane z zaproszeniem do Kościoła. Wiara bowiem do rozwoju potrzebuje wspólnoty, a nie izolacji.

Duchowość bez religii, bez wspólnoty wiary?

Mój akademicki mistrz, prof. Jozafat Antoni Nowak OFM wielokrotnie powtarzał, że religijność jest nieodłączną cechą ludzkiej natury. Każdy człowiek nosi w sobie religijność. Istotne jest jednak, czy będzie potrafił przejść od tej religijności do wiary. Wiara zaś nie jest „wierzeniem w cokolwiek”, co przyjdzie mi do głowy albo co znajdę w mediach społecznościowych, ale jest odpowiedzią na Boże wezwanie skierowane do mnie. Wierzę nie tylko „w coś”, ale przede wszystkim: wierzę Komuś, komu warto zaufać. Nie może być to wiara w jakąś „nieokreśloną siłę”, „jakąś nadprzyrodzoność” – bo nie da się ufać czemuś, co niejasne, nieokreślone, mgliste. Bóg tymczasem nie jest nieokreślony, mglisty, „jakiś”, ale konkretny, wręcz namacalny. Objawił się w swoim Synu, który stał się człowiekiem, żył wśród nas, powołał grono uczniów, które rozrosło się dziś do 2,6 miliarda wyznawców Chrystusa na całym świecie. Owszem, wielu spośród tych wyznawców nie daje w swoim życiu dobrego świadectwa wyznawanej wierze, ale nie oznacza to, że trzeba zanegować Kościół, odrzucić samego Chrystusa.

Duchowy wehikuł

Można by to porównać do sytuacji, w której ktoś czytając o rozmaitych problemach i wpadkach koncernów motoryzacyjnych mówi sobie: „wszystkie masowo produkowane samochody są złe, ja zbuduję własny”. To naiwność, połączona z nadmierną wiarą we własne siły. Owszem, być może jest na świecie niewielkie grono osób, które byłyby zdolne samodzielnie skonstruować samochód, ale mógłbym się założyć, że olbrzymia większość tych samochodów byłaby niekompletna, niedopracowana i niedoskonała. Trudno bowiem samodzielnie stworzyć coś tak złożonego jak współczesny pojazd, który byłby jednocześnie szybki, bezpieczny, bezawaryjny, oszczędny, spełniający normy ekologiczne oraz trwały. Podobnie jest z samodzielnymi próbami budowania duchowości w oderwaniu od religii. Owszem, można dopatrywać się w istniejących religiach, także w chrześcijaństwie, rozmaitych błędów i niedoskonałości. Tam, gdzie są ludzie, tam zawsze będą jakieś niedoskonałości. W przypadku chrześcijaństwa można jednak mieć pewność, że „konstruktor” – czyli Bóg – właściwie zaprojektował pojazd, który ma dowieźć nas do wieczności. Choć na „etapie produkcji” (czyli w codziennym życiu Kościoła) mogą pojawić się niedociągnięcia, nie oznacza to, że musimy samodzielnie, od zera projektować swój duchowy wehikuł. Byłoby to wybitnie niemądre, zwłaszcza, że chodzi o twoje duchowe bezpieczeństwo.

Krótko mówiąc, uczmy się od Amerykanów, ale nie kopiujmy ich. Kiedyś amerykańska motoryzacja stanowiła wzór dla całego świata. Dziś amerykańskie marki to tylko jedne z wielu, niekoniecznie najlepsze. Wybór dobrego pojazdu jest ważny. Przed kilkoma dniami czytałem, że w tym przypadku Polacy kierują się głową, a nie emocjami. I dobrze. Jeszcze lepiej, gdybyśmy w podobny sposób podchodzili do tego, co w życiu najważniejsze: do wyboru tego, co może nadać życiu sens i doprowadzić do prawdziwego szczęścia. Zamiast konstruować ten sens samodzielnie dużo lepiej jest zaufać Temu, który nadaje sens życiu i obiecuje, że doprowadzi nas bezpiecznie do celu, niezależnie od tego, jak trudna i kręta będzie nasza życiowa droga.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama