Rozpoczynamy nowy rok w życiu Kościoła
Rozpoczynamy nowy rok w życiu Kościoła. Tak, to nie jest pomyłka. Pierwsza niedziela Adwentu stanowi początek roku dla wszystkich przeżywających w wiarę w Jezusa.
Trochę bezkrytycznie, a trochę ze strachu przed wiecznością przyjęliśmy za pewnik ustalenie przejścia w nowy rocznik na pierwszy dzień stycznia. Tak było w Rzymie, gdy ludzie cieszyli się, że koniec świata jeszcze nie nadszedł, i tak chyba jest także dzisiaj. Wiara jednak koncentruje się wokół Osoby, wokół Jezusa Chrystusa, który stanowi początek i koniec wszechświata, a nade wszystko w centrum dziejów człowieka stoi dzieło zbawienia dokonane przez Wcielone Słowo. Tak więc w pierwszą niedzielę Adwentu my, chrześcijanie, rozpoczynamy nowy rok. Lecz zapytać można: „dlaczegóż właśnie tak?”. Czemu uzależniamy od niepewnych historycznie dat, a nawet od przyjętego konwencjonalnie, w dawne rzymskie święto narodzin niezwyciężonego słońca, dnia narodzin Boga w ludzkim Ciele - wszystkie inne wydarzenia dziejące się w naszej teraźniejszości? Czy nie łatwiej byłoby dostosować się do tego, co niesie dzisiejszy świat? Czy możemy wymagać, by rytm celebracji kultycznych wyznaczał kalendarz i wydarzenia codzienności? Otóż możemy!
Istotnie bowiem wiara chrześcijańska koncentruje się nie wokół idei czy też wspaniałego systemu etycznego, ale wokół Osoby. Dzieje zbawienia, choć są przeżywane przez każdego z nas indywidualnie, osobiście, nie opierają się jednak na naszej zdolności czy doskonałości, ale na fakcie Boga, który przychodzi, by dokonać zbawienia. To, co dokonuje się w liturgii, choć na pierwszy rzut oka zdaje się być tylko nostalgicznym wspominaniem stajenki czy też pełnym zgrozy „uświadamianiem” dramatu Kalwarii, jest jednak wchodzeniem w rzeczywistość. Powtórzyć należy to dokładnie: w rzeczywistość! To wszystko, co nas dzisiaj otacza, cały świat w swojej zmienności, a nade wszystko nasze ludzkie istnienie - znajduje swoje uzasadnienie w fakcie, w rzeczywistości Boga zbawiającego. Może ktoś powiedzieć, że to teologiczny truizm. Każdy z nas tych formuł nauczył się w ramach tak czy inaczej prowadzonej katechizacji. Problem jednak w tym, że nie do końca zdajemy się wyprowadzać z tego konsekwencje. A najważniejszą z nich jest opieranie wiary na prawdzie. Jeśli spojrzeć chociażby na klasyczną definicję prawdy, uznającą za zasadniczą zgodność intelektu z bytem, to wówczas jasno widać fundamentalne znaczenie prawdy dla wiary chrześcijańskiej. Kościół jawi się wówczas jako ziemia prawdy, odkrywając przed człowiekiem to, co zostało zakryte przed jego oczami - czy poprzez grzech, czy też poprzez ludzką niedoskonałość intelektualną. O wyzwalającej mocy tej prawdy pouczył jasno sam Jezus Chrystusa, który do swoich apostołów powiedział: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Chrześcijańskie spojrzenie na świat nie opiera się więc na jakiejś użyteczności czy też na opinii większości. Przed wszelakimi teoriami stoi prawda, którą światu głosi Kościół. Nawet gdyby na świecie znajdował się tylko jeden chrześcijanin, wierny faktowi Boga zbawiającego, a cały świat głosił całkowicie coś innego, to wówczas prawdziwość znajdowałaby się po stronie ucznia Chrystusa, a nie po stronie większości.
Świat po Soborze Watykańskim II jakby zapomniał o tym wymiarze chrześcijaństwa. Cóż, to nawet niezbyt boli, bo nigdy świat nie był sprzymierzeńcem wiary (warto wspomnieć, co na ten temat pisze w swoich listach św. Jan Apostoł). Problem w tym, że w źle rozumiany dialog ze światem uwierzyli sami chrześcijanie. Jednym z przykładów, możliwe że najmocniejszym, jest odejście od tzw. przysięgi antymodernistycznej, którą składali wszyscy przełożeni w Kościele. Znamienne są słowa papieża Benedykta XV, który - uzasadniając właśnie ów wiążący charakter prawdy - mówił o ówczesnych krytykach owej przysięgi: „doszli do tego stopnia zuchwalstwa, że nie zawahali się bystrością swych umysłów nawet tajemnice Boże i skarb Objawienia Bożego wymierzać i do nastroju bieżącej epoki naginać”. Ów „uwznioślony” przez komentatorów soborowych „dialog ze światem” zdaje się dzisiaj oznaczać nie tyle mówienie w języku epoki, ale właśnie uzgadnianie z epoką depozytu wiary, czyli zbioru twierdzeń i tez objawiających rzeczywistość. Przyznam się, że dla mnie najlepszym „dialogiem” chrześcijaństwa ze światem jest wyjście św. Piotra z Wieczernika w dniu Zesłania Ducha Świętego i po prostu głoszenie prawdy bez zważania na świątynne kohorty. Powie ktoś, zresztą słusznie, że pierwszy papież nie głosił nic na temat budowy np. samochodu. Owszem, lecz jak można dzisiaj zauważyć - prawdy szczegółowe wyrastają z wcześniej przyjętych założeń ogólnych. To właśnie stwierdzenie z Księgi Rodzaju o czynieniu ziemi poddaną uwzniośliło człowieka do czynienia wielu wynalazków, ale w ramach świata ustalonego przez Stwórcę i Zbawcę. Dopiero zapomnienie o „rzeczywistej rzeczywistości” spowodowało, iż sławiony dzisiaj postęp zwrócił się przeciwko człowiekowi. A właściwą postawą apostoła było nie debatowanie ze światem, ale głoszenie. Nawet wówczas, gdy trzeba było zdawać sprawę z nadziei, która jest w nas, nie oznaczało to tłumaczenia się przed światem.
Może powiedzieć ktoś, iż są to akademickie dywagacje wobec skrzeczącemu tu i teraz. Niestety. Owe dywagacje dotykają jądra wiary. Jeśli odpuścimy sobie ów zobowiązujący charakter prawdy, wówczas sam akt naszej wiary stanie się tylko pewnym mglistym nastrojem, a nie zasadniczą i absolutną decyzją. Człowiek bowiem może opowiedzieć się jeno po stronie prawdy, a jeśli jej nie będzie, wówczas na targowisku współczesności zacznie wybierać sobie to, co jawi mu się jako nęcący owoc. W swoim motu proprio, zapowiadającym rozpoczęcie w październiku 2012 r. kolejnego już Roku Wiary, papież Benedykt XVI przypomniał o konieczności zgłębienia treści wiary, a więc depozytu prawdy złożonej w łonie Kościoła. Nie chodzi jednak o fakt poinformowania chrześcijan, w co aktualnie wierzą, bo to byłoby tylko jakimś magicznym czy mitologicznym zabiegiem. Chodzi raczej o przylgnięcie do prawdy. A to oznacza odrzucenie tego, co prawdą nie jest. Niestety, mam wrażenie, że na ołtarzu „poprawnych” stosunków ze światem my, chrześcijanie, złożyliśmy prawdę. I obawiam się, że właśnie ta ofiara przynosi owoce apostazji wielu. W jednym z filmików internetowych o wierze katolickiej zawarte zostały cztery słowa: „Wiara - Modlitwa - Odwaga - Walka” i dodany został napis: „Wiara katolicka - Nie dla tchórzy!” Tylko w tej konfiguracji można dzisiaj być wiernym prawdzie. Jedynej Prawdzie!
KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 47/2011
opr. ab/ab