Jak obudzić nadzieję? A może… Adwent?
Kiedy jeszcze nie było internetu (starsi pamiętają, a młodsi dowiedzą się, że takie czasy istniały... i to nawet nie tak dawno), działy ogłoszeń drobnych w gazetach stały się nieraz jedynym sposobem na polecenie swych usług czy znalezienie nabywcy na określony produkt.
I tak jak dziś twórcy witryn internetowych stają na głowie, by ich strona pokazywała się jak najwyżej w wyszukiwarkach, tak wówczas takim sposobem na „pozycjonowanie” ogłoszenia było napisanie na początku wyrazu zaczynającego się od jak największej liczby literek „a”. Dziś ten sposób jest nadal stosowany, choć ogłoszenia drobne nieco straciły na znaczeniu. Ale tak się zastanawiam - gdyby treść ogłoszenia obiecywała tytułowe obudzenie nadziei?... Czy ktoś by odpowiedział?
A gdyby odpowiedział - zakładając, że dziś bardzo wielu ludzi tęskni za odnalezieniem nadziei i sensu życia - czego by oczekiwał? Cudownej pigułki, mikstury o tajemniczym składzie, po której „jak ręką odjął”? A gdyby usłyszał: „To się da zrobić, ale potrzeba czasu” - czy nie trzasnąłby słuchawką, szukając innej, łatwiejszej opcji?
W XXI w. nie lubimy czekać. Jesteśmy bardzo niecierpliwi. Czasem zamknięty przejazd kolejowy lub zapalające się tuż przed nami czerwone światło złoszczą nas. A tymczasem sytuacji, kiedy na coś musimy czekać, jest w życiu mnóstwo. Oprócz tych małych, codziennych, krótkich chwil czekania, są też oczekiwania wielkie, przeżywane z ogromną tęsknotą i połączone z wielkimi pragnieniami. Oczekiwania na spełnienie obietnic, marzeń, realizację życiowych planów... a czasem wręcz na cud.
W te wszystkie chwile wpisuje się Adwent - czas oczekiwania. Przypomina te tysiące lat w historii świata, które były czekaniem na Zbawiciela. W różnych pismach z okresu starożytności (także w świecie pogańskim nieopierającym się na proroctwach Starego Testamentu) odbija się wielka tęsknota za Kimś niezwykłym, kto zaproponuje światu jakąś ideę, myśl, sposób życia - po prostu coś nowego. Starożytny świat był zmęczony, znudzony i rozczarowany dotychczasowymi propozycjami mędrców i filozofów. Stąd też późniejszy dynamiczny rozwój chrześcijaństwa nie był przypadkiem. Stało się to na pewno owocem działania Ducha Świętego, jednak orędzie Jezusa trafiło na bardzo podatny grunt: było odpowiedzią na wielkie pragnienia nurtujące serca.
To wielkie oczekiwanie przeżywamy co roku „w wersji skróconej” jako okres bezpośrednio poprzedzający Boże Narodzenie. Zwykle jest to czas zakupów i gorączkowego myślenia o świętach. One mają być sposobnością do odpoczynku od codziennej szarzyzny i zmęczenia. Stąd gorączkowa krzątanina i myślenie, czym obdarować bliskie nam osoby. Atmosferę podgrzewają wszechobecne choinki, sączące się z głośników dźwięki kolęd i świąteczne dekoracje. Temu czarowi ulegamy dość chętnie - traktując ten czas jako okazję do zapomnienia o codziennych kłopotach, o rozczarowaniach, o niepowodzeniach. Łatwiej wtedy zapomnieć o aferach, tragicznych wydarzeniach czy innych bolączkach, które tak bardzo drażnią nas każdego dnia. „Raz się żyje!” - myślimy, sięgając po portfel i podejmując decyzję o zakupie kolejnej, czasem zupełnie zbędnej rzeczy. Przy tym nie zdajemy sobie sprawy, że odegraliśmy starannie swą rolę w scenariuszu ułożonym przez specjalistów od reklamy, którzy zaplanowali i przewidzieli taką właśnie naszą reakcję.
Jak więc dobrze przeżyć Adwent? Pytanie niełatwe. A może zamiast uciekać przed tym, co nas boli i czego nie akceptujemy w sobie i wokół siebie, zacząć od zauważenia i nazwania tego po imieniu? Ktoś powie: co mi z tego, że sobie ponarzekam? Ale tu nie chodzi o narzekanie! Chodzi raczej o to, aby widząc to wszystko, obudzić w sobie nadzieję, wiarę i wielkie pragnienia zmian - w nas, w naszym życiu prywatnym, społecznym, w naszym kraju... Zmian, które będą owocem działania Ducha Bożego. Aby powtórzyć w naszym życiu Adwent i Boże Narodzenie sprzed dwóch tysięcy lat. Chodzi o to, aby uczynić na nowo nasze serca podatną glebą dla ziarna słowa Bożego i orędzia Jezusa Chrystusa. Chodzi o to, aby na nowo obudzić nadzieję, podnieść wzrok ku niebu i powiedzieć sobie, że świat nie kończy się na naszej słabości - a Pan Bóg zaczyna działać w sposób widoczny dopiero wtedy, gdy człowiek uzna, że już wyczerpał wszystkie swoje możliwości.
Na pewno absolutną koniecznością jest przeznaczenie większej ilości czasu dla Pana Boga. I choć w przedświątecznym zabieganiu może być z tym trudniej niż zwykle, musimy pamiętać, że wielkoduszność i hojność w odniesieniu do Pana Boga są koniecznymi warunkami przyjęcia Jego łaski. Właśnie przed świętami, kiedy jest o to najtrudniej, Pan Bóg chce naszego czasu. Decyzja o systematycznym uczęszczaniu na roraty, udziale w rekolekcjach czy też sięgnięciu po Pismo Święte lub wartościową lekturę będzie z naszej strony naśladowaniem postawy Marii siedzącej u stóp Jezusa, podczas gdy jej siostra pochłonięta była krzątaniną. To jest właśnie ta „najlepsza cząstka”, którą ofiaruje nam Bóg. To jest odpowiedź na nasze tęsknoty i oczekiwania.
Adwent jest czasem, który Pan Bóg pragnie „wyrwać” z naszego kalendarza. Czasem zatrzymania i zadumy; czasem, w którym możemy pozwolić sobie na „luksus” czekania. Czasem prowokującym do odwrócenia hierarchii ważności spraw - a raczej przywrócenia jej właściwego porządku. Adwent prowokuje nas, byśmy wzięli do ręki kalendarz i na pierwszym miejscu wpisali to wszystko, co otwiera nas na Pana Boga: adwentowe rekolekcje, dobrze przygotowany sakrament pokuty, udział w roratach, podjęte postanowienia... To okazja, by wziąć do ręki telewizyjny pilot - ale nie po to, by nerwowo przerzucać kanały, łowiąc chciwie kolejne obrazy, których sens i znaczenie tak naprawdę do nas nie docierają - lecz po to, by na jakiś czas... schować go do szuflady.
Pierwszą rzeczą, którą zapewne wtedy zauważymy, będzie cisza. To dobry znak - bo Jezus narodził się, „gdy głęboka cisza zalegała wszystko”. Dzisiaj również rodzi się w ludzkim sercu i przemawia do niego w ciszy. W tej ciszy możliwa będzie także rozmowa z najbliższymi - będzie to czas na słuchanie ich i podzielenie się z nimi swoimi kłopotami. Czas na wspólną rodzinną modlitwę i budowanie wewnątrz naszych domów miejsca dla Jezusa.
Zechciejmy w ten właśnie sposób przeżyć tegoroczny Adwent. Nauczmy się na nowo czekać - ale nie z założonymi rękami lub w pełnej nerwowości gonitwie. Czekać - czyli przygotowywać się. Czekać - czyli pozwolić Bogu, by sam dysponował naszym czasem.
Być może co roku powtarza się ta sytuacja: przedświąteczna bieganina, tysiące spraw do załatwienia spychają gdzieś na daleki plan religijny wymiar Adwentu. Do spowiedzi idziemy w ostatniej chwili, stojąc w kilometrowych kolejkach i denerwując się czekaniem.
A może warto zaryzykować? Na przekór reklamom, powszechnemu pędowi - przystanąć i wsłuchać się w ciszę, aby usłyszeć w niej głos Boga mówiący o miłości do nas? By obudzić nadzieję...
KS. ANDRZEJ ADAMSKI
Echo Katolickie 48/2013
opr. ab/ab