Jakie współcześnie cuda dzieją się za przyczyną Bożego Miłosierdzia?
Najpierw obszerna biografia Apostołki Bożego Miłosierdzia, teraz „Cuda świętej Faustyny”. Chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że św. s. Faustyna jest Pani ulubioną świętą.
To prawda. Od lat jest nie tylko moją ulubioną, ale i najbliższą mi świętą.
Dlaczego akurat Faustyna?
To długa historia. Wiąże się z moją pracą zawodową. Przez lata, pracując w „Rzeczpospolitej”, chodziłam na różne konferencje prasowe do Sekretariatu Episkopatu Polski, który sąsiaduje z kościołem pw. Miłosierdzia Bożego - i wtedy jeszcze błogosławionej - Faustyny przy ul. Żytniej. Kiedyś, a było to w drugiej połowie lat 90, przechodząc obok tej świątyni, znalazłam na chodniku kartkę. Podniosłam ją. Oprócz ogłoszeń parafialnych znajdował się na niej fragment „Dzienniczka”. W ten sposób zainteresowałam się Faustyną, która doprowadziła mnie do Bożego Miłosierdzia. Zawdzięczam jej również wiele małych i większych cudów w moim życiu prywatnym. Stała mi się bardzo bliska. Dlatego sześć lat temu, pisząc inną książkę, myślałam w duchu, że jedyną, jaką chciałabym w życiu napisać, jest biografia św. s. Faustyny. Niespodziewanie, kilka miesięcy później otrzymałam taką propozycję z wydawnictwa Znak. I tak powstała ta książka.
A skąd pomysł na „Cuda świętej Faustyny”? Co chciała Pani przez tę książkę przekazać czytelnikom?
Kiedy pracowałam nad biografią św. Faustyny, czytałam o cudach, które dzieją się za jej przyczyną i Jezusa Miłosiernego. Pomyślałam, że chciałabym napisać o ludziach, którzy doznali w swoim życiu takich cudownych wydarzeń. Tak powstał zbiór reportaży o cudach Bożego Miłosierdzia. Są to różne historie, ponieważ chciałam pokazać, że cuda to nie tylko spektakularne uzdrowienia ciała, niezwykłe ocalenia życia, ale też wyjścia z bardzo głębokich uzależnień duchowych, z nałogów trwających po kilkadziesiąt lat czy dar macierzyństwa po dziewięciu latach oczekiwania.
Czytając „Cuda św. Faustyny”, uświadomiłam sobie, że zniewolenia duchowe nie są czymś marginalnym oraz jak niebezpieczny może być chociażby pozornie niewinny flirt z tarotem. Tak było w przypadku jednej z bohaterek Pani książki reżyserki Ewy Sałużanki.
Lekceważymy zagrożenia duchowe, często traktując je jako wymysł Kościoła. Mimo że Biblia mówi o nich wyraźnie. Wielu katolików, którzy chodzą do kościoła, nie ma świadomości, jak bardzo niebezpieczne są wszelkiego rodzaju okultystyczne praktyki. A potem w ich życiu dzieją się złe rzeczy, np. depresje, myśli samobójcze, rozpadają się związki. W książce opisałam dwie historie związane ze zniewoleniami. Pierwsza dotyczy właśnie Ewy Sałużanki, druga Słowaka Branislava Cibereja. Na ich przykładzie pokazałam, że ludzie szukają źródła uzdrowienia z różnych duchowych zranień po omacku, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest ono tak blisko.
„Cuda św. Faustyny” to również dowód, że Miłosierdzie Boże nie zna granic.
Oczywiście, nie chodzi tu wyłącznie o granice narodowe, ale społeczne, wyznaniowe i religijne. Zależało mi, aby pokazać historie dwóch mężczyzn. Pierwszy to Albańczyk Zuk Spanca, były muzułmanin, którego z wypadku ocalił Ktoś, kogo rozpoznał trzy lata później, gdy mieszkał już w Polsce, na obrazie w kościele w Skierniewicach. Był to Jezus Miłosierny. Dzisiaj Zuk jest katolikiem, został ochrzczony, przyjął Pierwszą Komunię św., był bierzmowany, ma ślub kościelny. Drugi to Perec Willenberg, Żyd, który w czasie wojny niemal taśmowo malował obrazy Jezusa Miłosiernego. Zarówno malarzowi, jak i jego synowi udało się przeżyć wojnę. To piękna historia pokazująca, że Miłosierdzie Boże nie zna granic i nie wiadomo dlaczego dotyka tego, a nie innego. Dlaczego kogoś, kto - jak nam się może wydawać - nie zasłużył na łaskę, bo jest niewierzący albo nie jest katolikiem, doznaje wielkiego cudu. Tymczasem inni modlą się, proszą, chodzą do kościoła - i nic. Nam czasem trudno przyjąć, że Bóg naprawdę wie, co dla nas jest lepsze. To wielka tajemnica. Pewne historie opisane w książce mogą wydać się czytelnikom mało spektakularne, ale dla tych ludzi były to najważniejsze wydarzenia, które odmieniły ich życie. Za uzdrowieniami fizycznymi idą - tam, gdzie to potrzebne - uzdrowienia duchowe.
Myślę, że wszyscy, którzy sięgną po książkę, za najbardziej spektakularny uznają cud, którego dostąpił Włoch Luciano Boschetto. Nie wiedział o istnieniu św. s. Faustyny, nie znał Koronki do Bożego Miłosierdzia, nie słyszał o Łagiewnikach. Mimo to dostąpił wielkiej łaski.
Luciano chodził do kościoła, ale nie był specjalnie gorliwym katolikiem. Kiedy zapytałam go, czy zastanawiał się, dlaczego został uzdrowiony, odpowiedział, że może dlatego, iż jego siostra jest wierząca. Bez wątpienia konsekwencją cudu Luciano jest to, że kilka lat po tych wydarzeniach jego siostra w swojej parafii założyła grupę modlitewną Bożego Miłosierdzia, która stała się inspiracją dla kilku innych grup.
Jak Pani w ogóle dotarła do Luciano?
Przeczytałam jego świadectwo w kwartalniku „Orędzie Miłosierdzia”, które wydają siostry ze Zgromadzenia Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Było bardzo krótkie. W dodatku zawierało tylko imię, a siostry nie miały adresu. Wiedziałam jedynie, że Luciano mieszka niedaleko Mediolanu i został uzdrowiony z paraliżu za wstawiennictwem św. s. Faustyny, która objawiła mu się w szpitalu w nocy z 20 na 21 kwietnia 2004 r. Szukałam go pół roku. Kiedy już wydawało mi się, że jestem blisko, że dotarłam do osób, które powinny go znać, pojawiały się jakieś trudności. W końcu się udało. Odnalezienie Luciano można zaliczyć do kolejnego drobnego cudu. Bardzo zależało mi, aby opisać tę właśnie historię, bo również dla mnie jest ona spektakularna. Dużą pomoc w poszukiwaniu bohaterów okazała mi s. Elżbieta Siepak, rzecznik zgromadzenia w Łagiewnikach. Znała wiele historii i opowiedziała mi o nich. Natomiast przypadek Zuka Spancy był już opisywany w prasie. Stwierdziłam jednak, że nic nie stoi na przeszkodzie, by przypomnieć go jeszcze raz.
Która historii poruszyła Panią najbardziej?
Bez wątpienia to, co wydarzyło się w życiu Luciano. Zawsze, ilekroć do tego wracam, wyobrażam sobie, że św. Faustyna chodzi sobie po świecie, zagląda to tu, to tam i pomaga tym, którzy najbardziej potrzebują Bożego Miłosierdzia. Przeżyłam też historię pana Mieczysława Nikody, byłego alkoholika, którą zatytułowałam „Czy mi, Jezu, przebaczysz?”. Dzięki s. E. Siepak znalazłam go bardzo szybko. Kiedy do niego zadzwoniłam, w ogóle nie był zdziwiony, powiedział, że czekał, by ktoś w końcu opisał, co wydarzyło się w jego życiu. Zdziwiony był jedynie tym, że odnalazłam go dokładnie w 30 rocznicę wydarzenia, które zmieniło jego życie, czyli od dnia, kiedy z walizki ze sznurkiem, na którym miał się powiesić, wyciągnął broszurkę o Bożym Miłosierdziu. Pan Mieczysław stwierdził, iż przyjechałam do niego dlatego, bo czuje, że jego dni dobiegają końca. Zbyłam go śmiechem, dlatego że był w świetnej kondycji fizycznej i intelektualnej. Umówiliśmy się, że go odwiedzę. Jednak cztery miesiące po naszym spotkaniu dostałam telefon od jego syna, iż bratowa znalazła go rano z różańcem w ręku. Nie żył. Cieszę się, że zdążyłam go poznać, że mógł opowiedzieć swoją historię. Publikacja książki zbiegła się z dobrymi wieściami o zdrowiu kard. Franciszka Macharskiego. Napisałam tekst o uzdrowieniu kardynała z nowotworu w 1992-1993 r. Większość osób z otoczenia kardynała jest przekonana, że kard. Macharski został wówczas uzdrowiony za przyczyną św. s. Faustyny i Bożego Miłosierdzia, którego jest orędownikiem od czasów wojny. Kiedy w grudniu 2013 r. pisałam tekst, kardynał leżał w szpitalu. Jego stan był bardzo poważny. Wyzdrowiał. W maju, na Skałce, koncelebrował Mszę św. ku czci św. Stanisława.
Przyznam, że szczególnie zainteresowała mnie historia Żyda, który namalował obraz dla kościoła św. Stanisława w Siedlcach. Zresztą dowiedziałam się o tym z Pani książki.
O Perecu Willenbergu pisano już wcześniej. Postać tę przypomniano też rok temu, kiedy w Muzeum Powstania Warszawskiego odsłonięto kopię obrazu Jezusa Miłosiernego, który namalował w czasie powstania nad wejściem do piwnicy w kamienicy przy ul. Marszałkowskiej 60. O tym, że namalował obraz dla siedleckiego kościoła, dowiedziałam się od pani Joanny Brańskiej, historyka sztuki, która przez lata zbierała wszelkie informacje o wizerunku Jezusa Miłosiernego i P. Willenbergu. Pani Joanna udostępniła mi swoje materiały wraz z dokumentami z archiwum syna Pereca - Samuela Willenberga. Wśród notatek znalazłam korespondencję, w której jedna z mieszkanek Siedlec instruowała P. Willenberga, jak powinien wyglądać obraz Jezusa Miłosiernego, który miał zawisnąć na ścianach kościoła w Siedlcach. Ostatni list pochodził z lipca 1944 r., został napisany tuż przed powstaniem. Z informacji syna Samuela wynika, że obraz odebrały. Podczas pracy nad książką zadzwoniłam do obecnego proboszcza parafii św. Stanisława ks. Adama Patejuka. Poinformował mnie jednak, że tego obrazu świątyni nie ma. Tymczasem w literaturze przeczytałam, że wizerunek autorstwa P. Willenberga wciąż znajduje się w Siedlcach. To bardzo ciekawa historia. Może warto ustalić, co stało się z obrazem.
Czy ma Pani kontakt ze swoimi bohaterami?
Oczywiście. Historie, które wydarzyły się w życiu moich bohaterów, są tak mocne i zarazem tak bardzo osobiste, że opowiedzenie i opisanie ich zawiązało między nami więzi. Utrzymuję kontakt z Gianną, siostrą Luciana, która przysyła mi różne informacje o tym, jak w jej miejscowości rozwija się kult Bożego Miłosierdzia, opowiada, co u nich słychać. Mam serdeczną relację z Joanną i Pawłem, którzy przez dziewięć lat oczekiwania na dziecko przeszli drogę duchowego uzdrowienia. Wszystkie historie moich bohaterów stały się poniekąd częścią mojego życia.
Czy udało się znaleźć odpowiedź na pytanie, co takiego ma w sobie św. s. Faustyna, że przyciąga ludzi, że tak wielu ośmiela się prosić za jej wstawiennictwem o potrzebne łaski?
Po pierwsze, Faustyna przyciąga swoją prostotą. Dlatego nikt nie ma oporu, by zwrócić się do niej o pomoc. Po drugie, ludzie wiedzą, że ta skromna zakonnica ma ogromną siłę, bo była wybrana przez Boga. W „Dzienniczku” pisała, że jej misja nie kończy się za życia, ale będzie trwała po śmierci. Historie moich bohaterów są tego dowodem.
Dziękuję za rozmowę.
Ewa K. Czaczkowska założycielka Fundacji Areopag XXI i portalu Areopag21.pl, dziennikarka i historyk z wykształcenia i zamiłowania. Po wielu latach pracy w „Rzeczpospolitej”, obecnie współpracuje z tygodnikami „Gość Niedzielny”, „Do Rzeczy” oraz portalem Stacja7. Publikuje także w „Idziemy” oraz „Homo Dei”. Jest adiunktem w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Autorka książek, m.in. „Siostra Faustyna. Biografia Świętej”, „Kardynał Wyszyński” „Kościół XX wieku” oraz „Ksiądz Jerzy Popiełuszko”. Stowarzyszenie Wydawców Katolickich nagrodziło ją trzema Feniksami - ostatnim za biografię kard. Wyszyńskiego. Najnowsza książka to zbiór 12 reportaży - „Cuda świętej Faustyny”.
Echo Katolickie 22/2014
opr. ab/ab