Chłopcy z zapałkami

Komu i dlaczego przeszkadza religia w szkołach?

Tradycyjnie kampania wyborcza dla niektórych środowisk jest doskonałą okazją do rozpalania dyskusji światopoglądowych. Do pewniaków należą m.in.: obecność katechezy w szkole, sposób jej finansowania i rzekome ogromne koszty, jakie z tego tytułu ponosi budżet państwa. Rzecz w tym, że zapał w gradacji nagłej troski o pomyślność kraju i jego obywateli myli się im z zapałkami...

Kilka lat temu kwestię obecności religii w szkolnych programach nauczania podnosili posłowe Ruchu Palikota. Starali się dowieść, iż narusza ona zasadę świeckości państwa oraz jest niezgodna z Konstytucją RP. Już wtedy w mediach zaczęły się pojawiać się artykuły twierdzące, iż na skutek niekompetencji nauczycieli — katechetów i archaicznych metod nauczania stosowanych na katechezie następuje masowy odwrót uczniów od tego przedmiotu. Jeśli fakty jasno przeczyły owym osądom, tym gorzej dla faktów - tradycyjnie mogliśmy podziwiać marksistowski dialektyzm w pełnej krasie! Dziś partii sygnowanej imieniem posła z Biłgoraja praktycznie już nie ma, a wyborcy, lokując ją na marginesie życia politycznego, pokazali, co myślą na temat jej twórcy.

Chłopcy z zapałkami

Fałszywa troska

Problem w analogicznej odsłonie powrócił kilka tygodni temu za sprawą Inicjatywy „Świecka szkoła”, a wraz z nią zostały odgrzane stare argumenty. Pojawił się postulat wyprowadzenia religii ze szkół i finansowania „kościelnych fanaberii” ze środków pozabudżetowych. Rzekomo można by w ten sposób zaoszczędzić nieco ponad 1,2 mld zł, bo na tyle (według różnych szacunków) wyceniono koszt wynagrodzeń wypłacanych każdego roku katechetom. Autorzy pomysłu zbierania podpisów pod projektem obywatelskiej inicjatywy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że statystyki i przekonania Polaków są zdecydowanie sprzeczne z lansowanymi przez nich tezami (82% jest za utrzymaniem dotychczasowego modelu lekcji religii), jak też, że forsowane zmiany stoją w sprzeczności z Konstytucją RP, szczególnie z art. 70 ust. 2, który głosi, iż nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna, oraz art. 53 ust. 1 zapewniającym wolność sumienia i religii. Gwarancją nauczania katechezy w szkołach jest konkordat podpisany między Stolicą Apostolską a Watykanem w 1993 r. („szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych”).

Nie przeszkadza to oczywiście w podejmowaniu rożnych „harców”, życzliwie nagłaśnianych i wspieranych przez liberalne i lewicowe media. Nowość (i zarazem przewrotność) argumentacji polega na tym, iż proponowane zmiany - w opinii pomysłodawców inicjatywy - powodowane... troską o jakość lekcji religii. Powalająca jest stosowana przy tej okazji ekwilibrystyka liczbami i danymi statystycznymi, z której tak naprawdę nic nie wynika.

Separacja skoordynowana

Poruszająca jest „życzliwość” dyskutantów, uogólnianie jednostkowych sytuacji, rzekomo potwierdzających ogólny (fatalny?) stan katechezy. Wydaje się, że do wyobraźni pomysłodawców kampanii nie jest w stanie przemówić argument, iż pieniądze na katechezę pochodzą z podatków, które w Polsce zasadniczo są płacone przez ludzi wierzących, identyfikujących się z Kościołem katolickim i w zdecydowanej większości wyrażających wolę, aby katecheza była organizowana w szkołach. Podobnie jak fakt, iż analogiczny do polskiego model prowadzenia katechezy (państwo organizuje je we współpracy z Kościołami) obowiązuje w wielu krajach Europy. W przeciwieństwie do tzw. wrogiej separacji, obowiązującej np. we Francji, gdzie świadomie usuwane są wszelkie objawy religijności w przestrzeni publicznej, polski model świeckości państwa można określić mianem separacji skoordynowanej, czyli przyjaznej. Innymi słowy: oba podmioty troszczą się, we właściwy sobie sposób, o wspólne dobro. Nie narusza ona zasad świeckości instytucji publicznych. Zanim zaczęła obowiązywać nowa konstytucja (uchwalona w 1997 r.), wypowiedział się na ten temat Trybunał Konstytucyjny - w jego orzeczeniu znalazł się zapis podkreślający, iż „świeckość i neutralność nie tylko nie może być podstawą do wprowadzenia obowiązku nauczania religii w szkołach państwowych, ale także nie może oznaczać zakazu takiego nauczania, jeśli życzą sobie tego zainteresowani obywatele”.

Kluczem do zrozumienia podstaw prawnych, na jakich władze państwowe organizują lekcje religii, jest właśnie wola obywateli, czyli rodziców. Państwo, w myśl art. 53 Konstytucji, do uczestniczenia w lekcjach religii nikogo nie może zmuszać. Ale jeśli obywatele chcą na nie posyłać swoje dzieci, przyznaje im prawo do wychowania ich zgodnie z przekonaniami. Musi im tę możliwość zapewnić. I to bezpłatnie. Polska ma w tym względzie prawo dobre, bardzo liberalne i szanujące społeczny pluralizm (te same prawa mają inne związki wyznaniowe oraz osoby deklarujące się jako ateiści).

Jeśli chcesz

Nieprawdziwe są zarzuty o braku całkowitej kontroli państwa nad programami nauczania, jakością kształcenia, przygotowaniem merytorycznym katechetów i brakiem wiedzy nt. procesów dokonujących się na katechezie. Nauczyciele religii podejmują pracę w szkole na takich samych zasadach jak nauczyciele innych przedmiotów - ich kwalifikacje określa porozumienie zawierane między ministrem edukacji narodowej a Konferencją Episkopatu Polski, szczegóły doprecyzowują stosowne rozporządzenia. Podobnie jak w przypadku innych uczących, wymagane jest ukończenie studiów teologicznych oraz uzyskanie przygotowania pedagogicznego. Poza tym katecheci objęci są nadzorem pedagogicznym dyrektora szkoły, kuratorium (metodyka nauczania, zgodność z programem, monitorowanie ilości wymaganych prawem ilości godzin), dodatkowo także wydziałów nauczania kurii diecezjalnych i proboszczów parafii, na terenie których znajdują się szkoły.

Nikt nikogo nie zmusza od uczestnictwa w katechezie - obowiązkowe staje się w momencie, kiedy taką wolę wyrażą rodzice ucznia lub sam uczeń, gdy jest pełnoletni. Jeśli nie, alternatywą są lekcje etyki, do organizacji których są zobligowani dyrektorzy szkół.

A co z nagłaśnianymi dramatycznymi wypowiedziami katechetów i samych uczniów, którzy utyskują na nudę, fatalne programy nauczania religii w szkołach, hermetyczny język? Czy rzeczywiście katecheza jest dziś jedynie sztywnym wkuwaniem niezrozumiałych formułek odległych od realnego życia, przedmiotem na zaliczenie, podobnie jak matematyka czy fizyka? Wydaje się, że to kolejny mit. Oczywiście, dużo zależy od sprawności i przygotowania nauczyciela - analogicznie jak w sytuacji pozostałych przedmiotów, dobrej orientacji w problemach młodych ludzi, komunikatywności, pomysłowości. Katecheci podkreślają, że - w opinii dzieci i młodzieży - katecheza jest dziś często jedynym miejscem, gdzie mogą otwarcie porozmawiać na tematy związane z wiarą i moralnością, także te kontrowersyjne, zwłaszcza w sytuacji, gdy rodzicom brakuje czasu i wiedzy, z kolegami mają inne tematy, telewizja ogłupia, a rzeczywistość traktuje ich jak pionki w brutalnej grze, przepuszczając bezlitośnie przez komercyjną wyżymaczkę. Jeśli pojawiają się problemy, trzeba skupić się na dotarciu do ich sedna i spróbować je wyeliminować.

Gdy wróg stoi u bram...

Czas na pointę. Dziwić może fakt, że tego typu dyskusje toczą się w sytuacji, gdy u bram Europy (jak trafnie ktoś ujął: przypominającej zamożną, starą, uperfumowaną ciotkę, która straciła kontakt z rzeczywistością) stoi agresywny islam. Muzułmanie nie ukrywają, że jednym z podstawowych źródeł braku szacunku wobec mieszkańców Starego Kontynentu jest relatywizm moralny, odrzucenie przez nich wiary w Boga oraz trwałych zasad, na których można budować przyszłość. Smutne jest, iż w wielu polskich opiniotwórczych gremiach nie dostrzega się w katechezie sprzymierzeńca w kształtowaniu zdrowego moralnie społeczeństwa, prawych obywateli. Że przypominanie o uczciwości, prawości, potrzebie miłości bliźniego, ładu wewnętrznego i zewnętrznego, obowiązkach wobec ojczyzny traktowane jest jako... indoktrynacja. Wniosek nasuwa się sam: nie chodzi o dobro kogokolwiek, raczej o forsowanie ideologii, za którą stoją pomysły totalnej przebudowy porządku społecznego i płynące stąd wymierne profity.

Kto będzie następny? Kapelani w szpitalach, w wojsku? Może w myśl projektu tzw. ustawy krajobrazowej postępowe samorządy zażądają usuwania przydrożnych kapliczek i krzyży (bo psują widok), zabroni się bicia w dzwony kościelne (aby nie budzić weekendowych śpiochów)? Albo zostaną wcielone w życie pomysły „eliminowania” (pojęcie zaczerpnięte z internetowych forów) księży? Wszystko jest możliwe.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 16/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama