Rozmowa z Natalią Budzyńską, autorką książki „Matka męczennika”.
Dlaczego akurat Marianna Kolbe?
Szczerze? To nie był mój pomysł. Kiedy wydawnictwo Znak zaproponowało mi, bym napisała o matce o. Maksymiliana Kolbego, wydawało mi się, że będzie to nudna historia. Poza tym nie wiedziałam za wiele o jego rodzinie, braciach. Mimo to podjęłam wyzwanie, z czego dzisiaj bardzo się cieszę. Okazało się bowiem, iż zwykli ludzie również mogą mieć niezwykłe życie. Tak było w przypadku Marianny.
Kim była kobieta, która wychowała świętego?
Kiedy zaczęłam poznawać jej historię i poglądy na życie, pomyślałam, że raczej byśmy się nie polubiły. Przede wszystkim daleko mi do pobożności, w jakiej żyła Marianna. Nie chciałam pisać o niej na tzw. klęczkach ani ukrywać kontrowersyjnych fragmentów życia rodziny Kolbów. Wybory życiowe matki o. Maksymiliana dla większości z nas są niezrozumiałe. Myślę, że dzisiaj nie pochwaliłby ich też żaden duchowny.
Sądzę, że rozejście się i jednoczesne wstąpienie do klasztoru, bo tak właśnie postąpili po odchowaniu synów Marianna i Juliusz Kolbowie, wielu czytelników uzna za rzecz wręcz szokującą. Dzisiaj raczej nie wystarczyłaby kartka, w której mąż zwalnia żonę z wszelkich obowiązków i pozwala jej wstąpić do zakonu.
Wtedy też to się nie udało, bo przecież do zakonu Marianny nie przyjęto. Ta kartka musiałaby być napisana w obecności biskupa, który wydałby zgodę na takie rozstanie. Kolbowie jednak nie dopełnili tej formalności, choć Marianna się o to starała. Warto jednak wspomnieć, że zanim małżonkowie się rozeszli, podjęli decyzję o tzw. białym małżeństwie. Śluby te odnawiali co roku. Mariannie pewnie było łatwiej, bo marzyła o byciu mniszką i zazdrościła czystości zakonnicom, ale Juliusz wówczas był przed czterdziestką, mężczyzną w sile wieku, więc z pewnością takie wyrzeczenie okazało się dla niego trudnym doświadczeniem. Jednak Kolbowie nie byli odosobnieni w podobnych decyzjach. Pierwsza beatyfikowana para małżeńska przeżyła w czystości 30 lat. Maria Luiza Corsini i Alojzy Beltrame Quattrocchi mieli czworo dzieci, codziennie uczestniczyli w Mszy św., razem odmawiali Różaniec. Po 20 latach podjęli decyzję, że będą żyć jak brat z siostrą, chcąc wspólnie oddać się Bogu i dążyć do chrześcijańskiej doskonałości. Dzisiaj taka decyzja może wzbudzać kontrowersje, jednak faktem jest, że mimo życia we wstrzemięźliwości małżeństwo Quattrocchi przetrwało. Tymczasem Kolbowie postanowili się rozstać.
Jako tercjanka-rezydentka u s. felicjanek Marianna przebywała aż do śmierci. Zamieszkując przy zakonnym zgromadzeniu, spełniła swoje marzenie z młodości. Tymczasem Juliusz, jej mąż i ojciec św. Maksymiliana, nie potrafił odnaleźć się w klasztornej rzeczywistości. Zastanawiam się, czy decyzja o wstąpieniu do zakonu nie była decyzją Marianny, bez wątpienia kobiety o bardzo silnej osobowości, a Juliusz tylko się jej podporządkował. Czy nie był to ze strony Marianny egoizm?
Wydaje mi się, że nie rozumiała ona sakramentu małżeństwa tak, jak my pojmujemy to dzisiaj. Dla Marianny było to poświęcenie, łączyło się tylko z prokreacją, a następnie służbą dzieciom i mężowi. Zresztą w jednym ze swoich ostatnich listów napisała m.in., że zawsze czuła się „niezdolną być dobrą żoną i dobrą matką”. Tymczasem tak naprawdę Marianna doświadczyła wszystkiego, co najlepsze dla pobożnej kobiety: życia w małżeństwie, bliskości mężczyzny, macierzyństwa i życia zakonnego. Natomiast Juliusz został pozbawiony rodziny, domu. Owszem, próbował żyć przy klasztorach, jak Marianna, ale szybko okazało się, że to nie dla niego. Ostatecznie założył sklep, udzielał się społecznie, lecz tak naprawdę był bardzo samotny. W końcu zginął na wojnie, kiedy na prośbę Marianny wyruszył na poszukiwania najstarszego syna. Nikt jednak nie wie, jak i gdzie umarł. Nie ma też grobu. Tak się skończyło życie Juliusza, którego po ludzku jest mi po prostu żal.
Mam też wrażenie, że Marianna była zaborczą matką. Nigdy np. nie pogodziła się z decyzją najstarszego syna Franciszka, który nie wrócił do zakonu.
Przed napisaniem tej książki postanowiłam, że nie będę zagłębiać się w wydane już biografie św. Maksymiliana. Przejrzałam jedynie trzy. W żadnej nie znalazłam wzmianki o rozstaniu Kolbów. W dodatku w pierwszym wydaniu wszystkich listów o. Kolbego fragmenty dotyczące tej historii były wycięte. To oznacza, że nie byliśmy gotowi, by przyjąć prawdę, iż rodzina świętego nie była idealna: separacja Kolbów, bo tak to trzeba nazwać, opuszczenie zakonu, a potem żony przez Franciszka, rozwód jego córki, a następnie alkoholizm wnuczki. Rodzina ostatecznie się rozpadła. Te fakty zostały pominięte przez biografów o. Maksymiliana. A przecież można także na te wydarzenia spojrzeć z innej perspektywy: może rodzina, która wydaje męczennika, jest bardziej niż inne narażona na mające ją zniszczyć siły zła.
A sama Marianna była taką matką, jaką umiała. Warto podkreślić, iż nie mogła liczyć na pomoc babć czy sióstr. Urodziła dzieci, będąc bardzo młodą kobietą, i szybko wyjechała z rodzinnego miasta. Sama uczyła się macierzyństwa. Do tego dochodziła jeszcze ciężka praca. Ponadto w domu Kolbów rozmawiało się o historii, czytano patriotyczną prasę, książki, modlono się za ojczyznę, kultywowano polskie tradycje. Nic więc dziwnego, że wszyscy trzej synowie chcieli angażować się w męskie sprawy i marzyli o zwycięskich powstaniach narodowych.
Także m.in. właśnie dzięki wychowaniu Marianny o. Maksymilian, którego wspomnienie przypada 14 sierpnia, nie zawahał się oddać życia za drugiego człowieka. To zasługa jej wychowania?
Bez wątpienia. W domu Kolbów był mały ołtarzyk, wokół którego na modlitwie zbierała się cała rodzina, często towarzyszyli jej też sąsiedzi. Sama Marianna, nie tylko z racji swego późniejszego zawodu, kiedy to została akuszerką, pomagała ludziom; drugi człowiek był dla niej ważny. Troszczyła się nie tylko o ciało, ale i o ducha, istotne było np., czy ktoś, kto odchodził z tego świata, pojednał się z Bogiem.
A co do Maksymiliana wydaje mi się, że spośród wszystkich synów to właśnie jemu udało się najskuteczniej odciąć pępowinę. Nawet pierworodny Franciszek, choć najbardziej zbuntowany przeciwko wychowaniu i poglądom na życie Marianny, to jednak - o czym świadczą listy - starał się tę matkę zadowolić. Tymczasem dla o. Maksymiliana najważniejszy był Bóg i drugi człowiek. Żył życiem, jakie wybrał, a nie spełniając życzenia i marzenia Marianny.
Czego współczesne kobiety mogą uczyć się od Marianny?
Ta historia pokazuje, że z każdego błędu czy naszych potknięć Bóg wyprowadza dobro. Pokazują to ostatnie lata życia Marianny. Ss. felicjanki wspominały ją jako osobę całkowicie oddaną wspólnocie. Nigdy na nic się nie skarżyła. Nowicjuszki z czasów wojny zapamiętały ją jako „panią na posyłki”, a to oznacza, że mimo podeszłego wieku i trudnych wojennych warunków wciąż coś załatwiała na rzecz zgromadzenia. Te przyszłe zakonnice mogłyby być jej wnuczkami. Lubiły ją, gdyż miały w niej oparcie, bo bardzo się o nie troszczyła, powtarzając im, by pełniły wolę Boga, kochały Go i modliły się o łaskę wytrwałości. Myślę, że lata spędzone w klasztorze dały jej życiową mądrość. Kiedy po śmierci Marianny zakonnice szukały w jej pokoju habitu tercjarki, w którym chciała być pochowana, odkryły, iż spała na twardych deskach. Znalazły też dyscyplinę. A więc oprócz ubogiego życia Marianna praktykowała również cielesne umartwienia. Jedna z sióstr po jej śmierci powiedziała nawet, że to była święta kobieta. Z listu, który Marianna napisała do oo. franciszkanów z Niepokalanowa, wynika nie tylko zmianę w jej religijności, ale i pokora: „Chciałam tylko wyjaśnić, że co do moich najukochańszych synów nie mam prawa do pochwał ani do zasług, tylko muszę wielbić miłosierdzie Boże i litość Matuchny Bożej Niepokalanej nad nędznym stworzeniem, które niezdolne do niczego dobrego (...)”. Z powyższych wspomnień wynika, że pod koniec życia Marianna stanowiła wzór dla sióstr, dając swoim życiem świadectwo. Myślę, iż po śmierci synów zrozumiała, że jej plany i marzenia są niczym w stosunku do woli Pana Boga, że nie poukłada wszystkich klocków swojego życia tak, jakby chciała.
Dziękuję za rozmowę.
MD
Echo
Katolickie 32/2016
opr. ab/ab