Dobra spowiedź, czyli jaka? Dlaczego warto na oścież otworzyć drzwi Chrystusowi?
Nie wystarczy dokładnie „posprzątać” duszy, dopełnić wszystkich warunków sakramentu pokuty, spełnić „wymogi techniczne” określone przez katechizm. To, rzecz jasna, stanowi warunek sine qua non dobrej spowiedzi. Ale trzeba jeszcze zaprosić do siebie Pana Jezusa.
Zazwyczaj podczas rekolekcji, misji organizowane są nabożeństwa pokutne. Ich cel jest oczywisty: ukazanie potęgi Bożego miłosierdzia, dobre przygotowanie do przeżycia sakramentu pokuty (rachunek sumienia, żal za grzechy, postanowienie poprawy, poszukanie sposobów zadośćuczynienia), zbudowanie odpowiedniej perspektywy spojrzenia na siebie, na swoje grzechy, przyzwyczajenia, toksyczne relacje. Ukazanie, że nawrócenie to długi i żmudny proces, wymagający zaangażowania woli, zmysłów, serca. Że nader często istnieje konieczność poprzestawiania w swoim życiu wielu rzeczy, uporządkowania priorytetów, odcięcie tego wszystkiego, co prowadzi do zguby, stanowi zgorszenie itp. (por. Mk 9,42-48). Zasadniczo uwaga koncentruje się na tym, co było. W zdecydowanie mniejszym stopniu - na tym, co będzie.
Praktyka pokazuje, że kiedy już jest „po spowiedzi”, umyka nam - fundamentalne z punktu wiedzenia całego procesu nawrócenia - pytanie: co dalej? Teraz jest Boża moc! Super! Są dobre myśli, nadzieja, wewnętrzne światło! Skrzydła rosną u ramion! Pięknie! Zły nie ma do nas dostępu - bez większego trudu odrzucamy jego pokusy. Działa łaska. Jest radość... Tylko że...
Dlaczego tak łatwo wracamy do dawnego stylu życia, starych nawyków, zgubnych relacji, przyzwyczajeń? Gaśnie w nas światło. Bywa, że impet, z jakim uderza wtedy zły duch, jest jeszcze większy, niż działo się to przed spowiedzią. On się uczy. Skoro człowiek próbuje mu się wymykać i szuka ratunku w sakramencie pokuty, diabeł zrobi wszystko, aby następnym razem „odpuścił”, został sam ze swoimi grzechami. I już nie uklęknął przy kratkach konfesjonału. Dokona niesamowitych rzeczy, aby uśpić jego czujność. Pomoże w znalezieniu odpowiednich argumentów, pokaże, jak zbagatelizować grzech. Będzie na swój sposób „błogosławił”, strząsał przysłowiowy pył spod stóp - wszystko po to, aby tylko nie odmieniło się ludzkie serce, by przekonać je, że tak też jest dobrze. Po swoje przyjdzie później.
Zatem dobra spowiedź to jeszcze nie wszystko. To początek drogi. Długiej i niełatwej. Pełnej pułapek „niespodzianek”.
Mówił o tym sam Jezus. „Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: «Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem». Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni”. (Łk 11,24-16)
Natura nie znosi pustki. Nie wystarczy dokładnie „posprzątać” duszy, dopełnić wszystkich warunków sakramentu pokuty, spełnić „wymogi techniczne” określone przez katechizm. To, rzecz jasna, stanowi warunek sine qua non dobrej spowiedzi. Ale trzeba jeszcze zaprosić do niej Pana Jezusa.
Z właściwym sobie humorem tłumaczył to o. Adam Szustak w jednej ze swoich katechez. „Kiedy zły duch zechce powrócić do ludzkiej duszy, któregoś dnia stanie u drzwi twojego serca. A tam... Otworzy drzwi Jezus i powie: «Sorry, ja tu mieszkam. Nie ma tu dla ciebie miejsca! Wynoś się!»”.
A co, jeśli Go tam nie będzie?...
Nasz problem polega na tym, że w ferworze duchowych rozliczeń, „wymiatania i przyozdabiania” swojego wnętrza, zapominamy, iż robimy to nie tyle „po coś” (aby dobrze przeżyć święta, zamknąć jakiś etap życia, wzmocnić się, stanąć szczebelek wyżej na drabinie do nieba, oddać Panu Bogu swoje grzechy; w wymiarze psychologii - by lepiej się poczuć itp.), ale przede wszystkim DLA KOGOŚ. Sama decyzja o nawróceniu bez szczerego zaproszenia do siebie Chrystusa to za mało. Konieczne jest, aby wejść z Nim w osobistą relację, intymną więź. Nie chodzi o to, by serce było czyste - i przy okazji puste. Ono ma być po brzegi wypełnione Bożą Obecnością!
Gubi nas lekkomyślność, ustawianie ważnych spraw, spoglądanie w przyszłość wedle zasady: „jakoś to będzie”. Tak mówią narzeczeni, posiadający mglistą wiedzę o sobie i wyzwaniach, jakie ich czekają, ludzie żyjący w myśl zasady: „jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz”, łapiący chwile i żyjący tylko tym, co „tu i teraz”... Rzecz jasna jest jeszcze Boża opatrzność - wiele razy słyszymy w Piśmie Świętym zachętę, aby ufać Bogu jak dziecko. Ale nie przekreśla to naszych wyborów, decyzji. On nie zbawi nas bez nas! Jeśli drzwi do twojego serca są zamknięte (a wedle znanej malarskiej wizji Williama Hunta mają one klamkę od wewnątrz), można je otworzyć jedynie od strony człowieka. Jezus może co najwyżej pokornie stać przed nimi, stukać, pukać, prosić...
Nieprzypadkowo św. Jan Paweł II w homilii inaugurującej pontyfikat (22 października 1978 r.) wypowiedział znamienne słowa: „Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi [...] Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!”. A potem setki razy je powtórzył...
W ważnych sprawach, dotyczących także zbawienia, nie może być miejsca na przypadkowość. Nie ma „jakoś to będzie”. Nie ma miejsca na pustkę, zawieszenie. Życie jest tylko jedno. Stąd potrzeba czujności i mądrości.
A zatem, kiedy będzie już po spowiedzi, pomyśl: co dalej? Czy dasz radę sam się obronić przed chęcią powrotu do dawnego życia? Przed pokusą bycia za pan brat z demonami, które już znasz i wydaje ci się, że sobie z nimi całkiem nieźle radzisz? Czy czyste, ale przy tym puste ręce to wystarczający kapitał na życie wieczne? Czy „wymieciona i przyozdobiona” - jednak pozbawiona najważniejszego Lokatora - dusza to wszystko, na co cię stać? Jeśli nikt tam nie zamieszka, stare życie szybko o sobie przypomni.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 40/2018
opr. ab/ab