Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Paweł nawrócił się w wiezieniu.
Historia Pawła to potwierdzenie hasła, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Pan Jezus jest dżentelmenem, który nie wejdzie na siłę do naszego serca. Trzeba choć trochę chcieć.
Małżeństwem są od sześciu lat, mają dwie córeczki. Wiele osób wokół nie może uwierzyć w ich życie wiarą, zaufanie w moc Pana Boga.
Na nasze spotkanie przychodzi mężczyzna w wieku ok. 40 lat, dobrze zbudowany. Na ręku zamiast srebrnej bransolety, która kiedyś była stałym dodatkiem, teraz widnieje plastikowa opaska z hasłem „Jezu ufam Tobie!”. Nie spodziewałem się łez, które pojawią się za chwilę w jego oczach.
Nigdy nie był szkolnym prymusem. Na świadectwie miał tylko dwóje i tróje. W ósmej klasie pojawił się nowy kolega, przeniesiony do ich szkoły karnie. Pochodził z patologicznej rodziny. Od najmłodszych lat zajmował się drobnymi przestępstwami. To był przełom.
Paweł i nowy kolega bardzo szybko się polubili. Od tego momentu zaczęło się opuszczanie lekcji, niewracanie na noc do domu, pierwsze drobne kradzieże i przestępstwa. Był alkohol, narkotyki, pierwsze pudło. - Małymi kroczkami wzrastałem w świecie przestępczym - wspomina Paweł. Po sześciu miesiącach, gdy wyszedł po pierwszej odsiadce w areszcie tymczasowym, były kolejne przestępstwa. Zaczęły pojawiać się nowe znajomości w świecie gangsterskim, z osobami więcej znaczącymi w półświatku. Trwało to wszystko kilkanaście lat. W tym okresie był kolejny wyrok i kolejne wykroczenia. Paweł doszedł do takiego momentu, że wszyscy wokół „machnęli na niego ręką”. Dzielnicowy twierdził, że nie ma już dla niego ratunku. Podobnie adwokaci czy sędziowie, którzy prowadzili jego sprawy. Wskazywali, że nie wyraża żadnej chęci skruchy.
Od tego czasu minęło dziesięć lat. Paweł wspomina, że z jego znajomych na dziesięć osób osiem miało krew na rękach. Tylko on i ktoś jeszcze nie dopuścili się zabójstwa. Był marionetką. Bezwzględnie wypełniał polecania innych. Zło przestępstw kierowało nim. Nie szuka po latach winnych, wie, że to były jego wybory. Relacje w rodzinie też stały się jakimś przyczynkiem do tego, co się wydarzyło. Nadopiekuńczość matki, która u Pawła przerodziła się w brak szacunku. Z drugiej strony rygoryzm ojca z czasem zamieniony w strach. Gdy pojawił się pieniądz, niezależność i możliwość „pozwolenia sobie”, bardzo szybko pociągnęło to za sobą łańcuch zła.
Dziś potrafi nazwać pewne rzeczy. Mówi, że Zły w jego życiu działał bardzo sprytnie. Wszystko dokonywało się powoli, subtelnie. Kradzież portfela - przed pierwszym razem - była nie do pomyślenia, a za chwilę na porządku dziennym. Włamanie, pobicie podobnie stawało się normą.
Na drodze grzechu pojawiła się kobieta, obecnie żona. Kolega, również recydywista, chciał go wykorzystać. Zorganizował spotkanie z Magdą, by zrobić przysługę swemu znajomemu, z którym ona się rozeszła. Zamierzał ją upokorzyć. Narzędziem do tego miał być Paweł. Zapoznali ich ze sobą, licząc tylko na to, że ją wykorzysta i skrzywdzi. Pojawiło się jednak zafascynowanie. Nie wiedział, że spotkał kobietę swego życia i... Boga.
Spotykali się ze sobą jakiś czas. Paweł sam zaczął dostrzegać, że ona chce sprowadzić go na dobrą drogę. Mimo miłości ciągle działał w świecie przestępczym.
Któregoś dnia 2007 r. został zatrzymany przez grupę antyterrorystów. Trafił do aresztu śledczego z zarzutem przynależenia do grupy przestępczej. Groziło mu dziesięć lat więzienia. Wcześniej nie bał się odsiadek. Znał to. Apel, brzęk naczyń, strażnicy - norma. To wszystko, co słyszał o życiu za kratami, czego sam doświadczał, nie robiło na nim żadnego wrażenia. Czy miał siedzieć rok, czy dziesięć lat, było bez znaczenia. - W więzieniu miałem wielu znajomych i szedłem tam jak do domu - wyznaje. Gdy skuty kajdankami trafił do aresztu, zaczął się lękać, że może stracić Magdę. Poczuł strach, którego wcześniej nie było.
Pierwsza noc w areszcie śledczym w Warszawie była jedyna. Będąc sam, w pojedynczej celi, zaczął rozmawiać z Panem Bogiem. To była prośba: jak mi Panie Boże jej nie zabierzesz, to rób ze mną, co tylko chcesz. Jestem gotów zostawić to wszystko, aby ona na mnie czekała i dalej była ze mną. Minęło osiem lat i Paweł znowu płacze. Dziś nie wstydzi się łez. Nawrócenie zaczęło się właśnie wtedy, w noc przemiany. Jak Paweł wspomina po latach, to było silne doświadczenie duchowe oraz fizyczne. Nie zasnął. Przepłakał całą noc. To były łzy oczyszczenia. Wszystko zaczęło dziać się intensywniej.
Bardzo szybko zaczęły pojawiać się sytuacje, które wtedy dla Pawła wydawały się tylko zbiegami okoliczności. W areszcie był ksiądz, który spowiadał więźniów. Paweł pomyślał, że skorzysta ze spotkania z nim. Może przekaże, że kocha Magdę? Z takim nastawieniem poszedł do kapelana. Jednakże po chwili rozmowa przeistoczyła się w spowiedź. Po półtorej godziny ciężko było określić, kto bardziej płakał: kapłan czy Paweł?
Sakrament dał jedno: wolność. Po tej przełomowej spowiedzi wracał do celi, będąc „lekkim jak piórko”. - Ja nie szedłem, ja leciałem - przekonuje. Dziś zaznacza, że to był główny punkt jego nawrócenia. Szczera spowiedź, żal za grzechy, oddanie wszystkiego Bogu. To był pierwszy krok to prawdziwego cudu. Nie musiał sięgać po używki.
Wtedy, w areszcie, w jego ręce trafił Nowy Testament. Nie pamięta jak i przez kogo. Czytając od początku, strona po stronie, doświadczał mocy Słowa, które uwalnia. Nie mógł przerwać lektury. Zaczął dostrzegać różne, najmniejsze grzechy, o których wcześniej nawet nie miał pojęcia. Czytał fragment Pisma Świętego i przed oczami miał kradzież, pobicie, skrzywdzoną osobę, kolejne obrazy z życia. Płakał i żałował. Tak wyglądał jego rachunek sumienia i przygotowanie do spowiedzi z całego życia.
Nie musiał sięgać po narkotyki. Zerwał z pornografią, alkoholem, hazardem. Gdy doświadczył nawrócenia, zaczęło mu się wydawać, że postradał zmysły. Wiedział, że koledzy „po odcięciu” wariowali.
Najpierw pytał rodziców w trakcie widzeń: „czy nie zwariowałem?”, „czy normalnie rozmawiam?”. Po półtora roku przebywania w areszcie śledczym sąd skierował go na specjalistyczne badania psychiatryczne. Po miesiącu od badań, przyszła opinia specjalistów - Jestem zdrowy - wspomina. Dla niego to kolejny znak, że Pan Bóg konkretnie zadziałał w jego życiu.
Po dwóch latach przebywania w areszcie Paweł wyszedł na wolność. Koledzy nie napiętnowali go. Wiedzą o tym, że Paweł wrócił do Boga i Kościoła. Z plotek usłyszał, że większość uważa, że zwariował. Innych to w ogóle nie obchodzi. Podadzą mu rękę na ulicy, czasem zamienią słowo.
Cały czas sprawa jest w toku. Ma zasądzony wieloletni wyrok w sądzie pierwszej instancji. Sprawa obecnie znajduje się w sądzie apelacyjnym. Prawnie... nie ma możliwości, żeby wyrok został anulowany. - Może się przedawni - podpowiada żona, która w głębi pokoju zajmuje się młodszą córeczką. Jedną nogą jest na wolności, ale drugą ciągle jest tam - za kratami. Jego dzień: praca, oczekiwanie na wyrok, zabawa z dziećmi, domowe obowiązki, codzienna Eucharystia. Bez pomocy łaski Bożej nie poradziłby sobie.
A co, jeśli przyjdzie decyzja, że jutro wraca pod celę? - Jezu ufam Tobie - bez chwili namysłu odpowiada. Jedyne, o co Paweł prosi dzisiaj Boga, to żeby go trochę „ułaskawił”. Ma świadomość popełnionych czynów, wie, że ponosimy konsekwencje grzechów. Po cichu liczy, że wyrok zostanie trochę skrócony, a przez to częściej będzie mógł widzieć najbliższych. - Może dostanę nie zasądzone osiem, a pięć lat. A jak mam już dwa odsiedziane, to zostaną trzy - bardzo sprawnie i z nadzieją czyni obliczenia.
Codzienne życie przyniosło oschłość w wierze. Sam zauważył, że owszem, pojawiły się próby szukania swego miejsca w Kościele. Było życie sakramentami, ale zaczęła się pojawiać „letniość”.
Teraz chce pomóc. Należy do apostolatu więziennego. Chodzi do więzienia i opowiada o swojej przemianie. Spotyka znajomych recydywistów. Dziwią się, widząc go w takiej roli. Jeden z nich chodził wokół Pawła i oglądał z każdej strony. „Kogo, jak kogo, ale ciebie bym się tu nie spodziewał. Pamiętasz mnie? Siedzieliśmy pod jedną celą” - słyszał na początku.
Pomocą w wierze jest Odnowa w Duchu Świętym. Należy do niej od kilku miesięcy. Nie ma możliwości, aby Paweł nie był na spotkaniu. Wraz z żoną nieustannie odkrywają moc modlitwy oraz wartość sakramentu małżeństwa. Mimo problemów, które są, wiedzą, Kto jest dla nich oparciem.
ks. Marek Weresa
Echo Katolickie 50/2018
opr. ab/ab