Nie lękajcie się

Wszystkie organizacje międzynarodowe monitorujące prześladowania religijne na całym świecie od lat wskazują, że chrześcijaństwo jest obecnie najbardziej prześladowaną religią.

O postawie wobec zagrożeń, prześladowaniu chrześcijan i kondycji Kościoła z profesorem nauk historycznych Grzegorzem Kucharczykiem rozmawia Anna Wolańska.

Panie Profesorze, komu przez wieki przeszkadzał Jezus Chrystus?

Odpowiedź na to pytanie, oczywiście na planie duchowym, znajdujemy na kartach Ewangelii. W planie historycznym - Chrystus przeszkadzał wszystkim tym, którzy uważali, że Jego nauka i istnienie Jego Kościoła są zagrożeniem dla jakichś planów czy ambicji władzy. Albo dla jakichś projektów ideologicznych.

A komu Chrystus przeszkadza dzisiaj?

Dzisiaj podobnie. Wrogość wobec Chrystusa jest wyrażana przez tych, którzy uważają, że ich wizja świata jest lepsza, a Chrystus, Jego Kościół, wierzący w Chrystusa są jakąś przeszkodą na drodze do „nowego wspaniałego świata”. Wszystkie organizacje międzynarodowe monitorujące prześladowania religijne na całym świecie od lat wskazują, że chrześcijaństwo jest obecnie najbardziej prześladowaną religią.

Czy nie wynika to z tego, że za bardzo do tych prześladowań przywykliśmy?

To jest, oczywiście, częściowe wyjaśnienie - pewna obojętność światowej opinii publicznej, ale też nie wiem, czy nie mamy tutaj do czynienia z niewiedzą. W serwisach informacyjnych wiadomości o tym, że każdego dnia giną chrześcijanie, nie znajdują się na czerwonych czy żółtych paskach, które informują o najważniejszych i najbardziej dramatycznych wydarzeniach na świecie. To się kłóciłoby z propagandowym przekazem, który ciągle obowiązuje, a według którego to właśnie chrześcijaństwo, Kościół założony przez Chrystusa są jakimś źródłem fobii, prześladowań czy dyskryminacji. Ale to, co się dzieje na całym świecie, pokazuje, że jest dokładnie odwrotnie, że to chrześcijaństwo, że to synowie i córki Kościoła są najbardziej prześladowani.

Czy właśnie dlatego - a może mimo to - statystyki wskazują, że młodzi ludzie coraz mniej przejmują się nauką Kościoła? Czy Kościół to dziś skansen? Jak Pan postrzega jego aktualną kondycję?

Zawsze tak było w dziejach Kościoła, że jeżeli przechodził on kryzys, a spójrzmy chociażby na epokę reformacji protestanckiej w XVI w., to ten kryzys w dużej mierze był zawiniony przez ludzi Kościoła - mówię w tym przypadku o duchowieństwie. O biskupach, księżach, zakonnikach, zakonnicach, którzy - można powiedzieć - odwrócili się od swojego powołania albo je sprawowali w sposób tzw. letni, który, jak wiemy z kart Pisma Świętego, jest potępiany czy spotyka się z wielkim odrzuceniem przez Boga. I to w rzeczywistości historycznej przybierało formę braku zasadniczej odpowiedzi na zagrożenie typu reformacja czy też wcześniejsze i późniejsze ruchy heretyckie albo ideologie. I odwrotnie - Kościół, który był żywy w sensie swojej wiary, która była połączona z rozumem, był w stanie przeciwstawić się takim różnym zagrożeniom. Więc tutaj jest zawsze pytanie o kondycję duchową, bo jeżeli obserwujemy różne skandale obyczajowe, także wśród duchowieństwa, to - jak mówi papież Benedykt XVI, są to tylko symptomy, a nie przyczyna. A przyczyną zasadniczą jest kryzys wiary.

Panie Profesorze, co się kryje pod sformułowaniem ateizm płynny?

To jest określenie, którego używa kardynał Robert Sarah w swojej książce „Dzień się nachylił, wieczór się zbliża”. Czyli, można powiedzieć, faktyczne odrzucenie czy odwrócenie się od Boga poprzez różne decyzje, które są podejmowane - czy to przez osoby duchowne, czy przez osoby świeckie. Decyzje, które - kropelka po kropelce - powodują, że naczynie pod tytułem Odrzucenie Boga przepełnia się. To są decyzje typu poluźnienie norm dotyczących tzw. unieważnienia małżeństwa czy też to, co widzimy za naszą zachodnią granicą - chyba obecnie najwyraźniej w Kościele w Niemczech - jakieś dziwne pomysły: interkomunia albo generalnie traktowanie Najświętszego Sakramentu jako dodatku, a nie jako źródła i szczytu życia Kościoła.

Mamy dziś do czynienia z nasilającą się tęczową przemocą, atakiem na chrześcijańską symbolikę. Pojawiają się sugestie, że należy to przeczekać, przemilczeć. Nie reagować - a samo przestanie istnieć.

To jest dopisywanie ideologii do swojego tchórzostwa, lenistwa czy bezczynności. Kiedy pojawiła się kwestia wzmocnienia gwarancji dla ochrony życia osób nienarodzonych, na ulice miast Polski wylały się tzw. czarne marsze. Wtedy słyszeliśmy głosy: musimy zdjąć z porządku obrad projekt tej ustawy, bo będzie eskalacja takich nastrojów, takich właśnie marszów. Żeby uspokoić sytuację, zrezygnujmy z tego projektu. No i tak zrobiono. Jaki był rezultat? Ano taki, że po paru latach widzieliśmy na ulicach naszych miast marsze, w których profanowano wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej, Najświętszego Sakramentu. Brak reakcji na satanistyczne sabaty na Krakowskim Przedmieściu w 2010 r. pod krzyżem przed pałacem prezydenckim, gdy robiono np. krzyże z puszek po piwie albo umieszczano na krzyżu pluszowe misie, skończył się tym, że w 2020 r. na tym samym Krakowskim Przedmieściu, przed bazyliką Świętego Krzyża, profanowano figurę Chrystusa niosącego krzyż. Krótko mówiąc: chowanie głowy w piasek to droga donikąd. Historia powtarza, że ustępowanie złu zawsze źle się kończy.

A jak Pan Profesor postrzega naszą - wiernych - postawę wobec trwającej od paru miesięcy pandemii? Zamykanie kościołów, Msze św. online?

To z pewnością był - i ciągle jest - czas próby. Ta próba była chyba najbardziej dotkliwa na początku tego, co nazwano pandemią. I, niestety, trzeba to powiedzieć: dla wielu z nas i wielu ludzi Kościoła - mówię tu o duchowieństwie, zarówno w Polsce, jak i poza Polską - ta próba okazała się zbyt trudna. Tyle razy słyszeliśmy, że Kościół musi być otwarty, pasterze muszą czuć zapach swoich owieczek, że trzeba wstać z kanapy i być blisko ludzi… A w momencie, kiedy ludziom było naprawdę ciężko, kiedy żyli w obawie, w strachu, tak jak np. we Włoszech, zetknęli się z zamkniętymi kościołami. Przez wieki Kościół w czasach epidemii był na pierwszej linii, był w awangardzie tych, którzy pomagają. Przypomnijmy sobie, co działo się w Rzymie papieskim w XVI w. czy też w naszej historii. Nasz św. Andrzej Bobola, którego znamy jako wielkiego męczennika, kiedy był duszpasterzem w nawiedzanym przez epidemię Wilnie, zostawał w mieście, by pomagać i nieść duchową pociechę chorym. Podobnie jak święty Karol Boromeusz we współczesnym mu Mediolanie. I to była epoka Kościoła potrydenckiego, rzekomo twardego, niemiłosiernego.
Krótko mówiąc, epidemia zweryfikowała te wszystkie slogany: Kościół otwarty, Kościół zamknięty, Kościół blisko ludzi, Kościół daleko od ludzi, Kościół miłosierny, Kościół pozbawiony miłosierdzia. Ale i tak wszystko sprowadza się do kwestii wiary, tzn., czy my wierzymy, że Najświętszy Sakrament to lekarstwo dla duszy i dla ciała, czy też taka miła uroczystość rodzinna, bez której w czasach zagrożenia możemy się obyć.

Jest Pan optymistą czy pesymistą w kwestii przyszłych losów Kościoła?

W przypadku wiary kategorie optymizm, pesymizm raczej nie są właściwe. To raczej kwestia nadziei czy beznadziei. Oczywiście trzeba żyć nadzieją, bo przecież Pan Jezus obiecał, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła. To nie oznacza, że trzeba biernie czekać, aż Pan Jezus wszystko sam zrobi. Pamiętamy przecież ewangeliczną scenę o Chrystusie, który spał na łodzi i która była zalewana w czasie sztormu na Jeziorze Galilejskim. Zanim uczniowie obudzili Pana, sami wodę z łodzi wylewali. Żeby nie zatonąć. Oczywiście trzeba się zwracać do Pana o pomoc, ale też trzeba samemu zakasać rękawy i pracować. Jestem pełen nadziei, a nawet pewny, że Kościół przetrwa, ale w jakim stanie - tutaj moja nadzieja nie jest aż tak daleko idąca. Trzeba, jak mówił św. Ignacy Loyola, działać tak, jakby wszystko od nas zależało, a modlić się tak, jakby nic od nas nie zależało.

Jakie przesłanie skierowałby Pan do dzisiejszego Kościoła?

Tu nasuwają się słowa inaugurujące pontyfikat św. Jana Pawła II. Po pierwsze: Nie lękajcie się. Po drugie: Otwórzcie drzwi Chrystusowi.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 38/2020

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama