Nie milkną echa dyskusji na temat działalności dominikanina Pawła M. Tym, co umożliwiało jego sekciarską aktywność i manipulacje wiernymi, były poważne aberracje teologiczne
Nie milkną echa dyskusji i komentarzy na temat opublikowanego 15 września raportu niezależnej eksperckiej komisji badającej sprawę oskarżonego dominikanina Pawła M.
Przypomnijmy: o jej powołanie zabiegał w marcu bieżącego roku przełożony polskiej prowincji dominikanów ojciec Paweł Kozacki, na jej czele stanął filozof i publicysta dr Tomasz Terlikowski, wśród członków znaleźli się zarówno świeccy, jak i duchowni, w tym seksuolog, prawnik, psycholog kliniczny i kanonista. Kilkumiesięczna praca zakończyła się spisaniem raportu o jednym z najtrudniejszych i najdziwniejszych zarazem przypadków duszpasterza, który założył sektę. Oraz o wiernych, którym zadano rany niewyobrażalne — od totalnego wypaczenia i poranienia duchowości po wykorzystywanie seksualne. Wątkiem istotnym w pracach komisji była również kwestia „działania instytucji prowincji w jego sprawie”. Rozmawiamy o tym z prowincjałem dominikanów ojcem Pawłem Kozackim w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego” („Bolesna lektura” — ss. 24—26).
Mnie przy tej okazji, a także w ogromie komentarzy, dociekań, pytań rzuciło się w oczy, jak często, zarówno w wypowiedziach komentatorów, jak i w samym raporcie pojawia się słowo „aberracja” („od wczesnych etapów formacji zakonnika fascynowały przede wszystkim aspekty demonologiczne, co wpłynęło na kształtowanie się u niego coraz bardziej aberracyjnego ujęcia doktryny katolickiej” — to cytat ze streszczenia „Raportu”).
Łacińskie słowo aberratio przetrwało wieki i w rozmaitych dziedzinach naszego życia oznacza zniekształcenie, wypaczenie. Po lekturze „Raportu” trudno nie zauważyć, że wypaczenie doktryny Kościoła doprowadziło de facto do powstania sekty, z charyzmatycznym przywódcą oraz z zaślepionymi i zmanipulowanymi członkami, którzy — coraz bardziej izolowani od świata — byli gotowi zrobić dla niego wszystko. Makabryczny w skutkach mechanizm manipulacji musiał jednak na czymś wyrosnąć, z czegoś się wziąć. Dlaczego ludzie wierzą założycielom sekt? Bo w nich, nienazwanych wprost, znajdują akceptację z jednej i poczucie wybrania z drugiej strony oraz od nich otrzymują odpowiedzi na podstawowe egzystencjalne pytania. Ta wspomniana aberracja teologiczna, czyli — tak to rozumiem — postawienie indywidualnego doświadczenia duchowego ponad nauczaniem Pisma Świętego i dogmatami wiary, stosowane przez zaufanego duszpasterza, stało się przyczyną ogromnego nieszczęścia i inauguracją życiowego piekła wielu pokrzywdzonych osób. Osób spragnionych Boga i doświadczenia wiary.
Pismo Święte i dogmat: nie brzmią atrakcyjnie i porywają - co? No cóż, jeśli się ich nie zna, to nie. I jeśli nie ma się świadomości, że są podstawowymi źródłami naszej wiedzy o Bogu. Nie indywidualne przeżycia czy doświadczenie mistyczne. Skądinąd to mistycy właśnie najlepiej te sprawy rozumieli. Czy w dzisiejszym świecie, w którym ludzie — jak się wydaje — tracą potrzebę kontaktu z Bogiem, można żywić nadzieję, że Kościół — zarówno duszpasterze, jak i wierni — przyciągną do Niego tłumy? Bez atrakcyjnego gwiazdorzenia i robienia z Kościoła placu zabaw? Mając Pismo Święte i depozyt wiary w zanadrzu? Wierzę, że tak.
opr. mg/mg