Wchodząc do kościoła, poczułam straszny smród. Cofnęłam się. Ten człowiek zauważył moją niechęć, ale uśmiechnął się do mnie... tyle że ja szybko go minęłam. Przecież szłam na adorację
Wchodząc do kościoła, poczułam straszny smród. Cofnęłam się. Ten człowiek zauważył moją niechęć. Pewnie dla osób tak ubogich nie jest problemem wyczucie nastawienia innych. Uśmiechnął się do mnie... tyle że ja szybko go minęłam. Przecież szłam na adorację.
Jest piękny, lipcowy dzień. Usiadłam w kawiarni, zamówiłam wodę z cytryną. Odetchnę. To takie moje „łapane chwile”, kiedy mogę pomyśleć, poczytać, popatrzeć na ludzi. Siedzę pod wielką starą lipą i myślę... Przed chwilą zaglądnęłam do Pana Jezusa. W moim parafialnym kościele jest całodzienna adoracja. Zaglądam tam codziennie na chwilkę.
Dziś spotkałam ubogiego człowieka — chorego i smutnego. Klęczał, gdy weszłam, a kiedy wychodziłam, już go nie było. Wchodząc do kościoła, poczułam straszny smród. Cofnęłam się. Teraz jest mi strasznie wstyd. Ten człowiek zauważył moją niechęć. Pewnie dla osób tak ubogich nie jest problemem wyczucie nastawienia innych. Uśmiechnął się do mnie... tyle że ja szybko go minęłam. BA! PRZECIEŻ SZŁAM NA ADORACJĘ. O ZGROZO! JAKŻE NIECZUŁE MAM SERCE.
Siedzę i myślę. Chyba byłabym skłonna pogrążyć się w poczuciu wstydu. Ale czy tędy droga? Może powinnam sobie przebaczyć? Przebaczyć i zmienić to, co okazało się brakiem zwyczajnej ludzkiej miłości do człowieka obok? No i mam problem. Ileż to słyszymy o przebaczeniu, ile mamy w głowie mądrości na ten temat, ile przeczytanych książek. Jestem tak mądra, może aż nazbyt. Tyle tylko, że innym przebaczyć łatwiej. Ot, mamy człowieka, który wyrządził nam krzywdę, zabolało, ale... przebaczamy. Czasem zajmuje to więcej czasu, czasem mniej. Często ktoś nas przeprosi, a nawet jeśli tego nie zrobi, potrafimy sobie jego zachowanie wytłumaczyć.
A co, gdy trzeba przebaczyć sobie?...Bo nie potrafię zauważyć ludzkiej biedy, bo oceniam, bo nie jestem w porządku...Wtedy jest trudniej, bo idzie o miłość. Nie o tę do innych, tylko do siebie. Nie o egoizm, ale o dziecięctwo Boże...
Jak oddzielić miłość od przebaczenia? Toż to niewykonalne! Uśmiecham się do swoich myśli. Jakoś uspokaja się moje serce. Przecież ja siebie kocham, przecież wiem, kim jestem. Patrzę w niebo, jakbym szukała potwierdzenia. Boże, tak bardzo w tej chwili Cię potrzebuję. Przypomina mi się fragment Bożego słowa:„ukształtowałem cię w łonie matki...”. Patrzę w niebo i dziękuję. Panie Boże, dziękuję. Dopijam kawę, zabieram swoje rzeczy. Wejdę jeszcze raz na adorację i poproszę Boga, żeby nauczył mnie przebaczać sobie — nie wielkie grzechy, ale codzienne braki miłości, codzienne małe sprawy, które, chowane do kieszeni, nawarstwiają się w sposób niesamowity i sprawiają, że później jest tylko coraz trudniej.
Kiedyś z pewnością spotkam tego człowieka, moje miasteczko nie jest wielkie. Spotkamy się jak nie tu, to w niebie. Wtedy go przeproszę. A teraz nauczę się wybaczać sobie, bo tylko wtedy będę w stanie z serca przebaczać innym. Popatrzcie w niebo... Ono daje nadzieję!
„Głos Ojca Pio” [5/89/2014]
opr. mg/mg