Twarz Kościoła

Jeśli ktoś szuka przysłowiowego kija na Kościół, to wtedy z różnych normalnych twarzy będzie robił gęby

"Idziemy" nr 43/2010

Dariusz Kowalczyk SJ

Twarz Kościoła

Natrafiłem w Internecie na omówienie październikowej „Więzi”. Temat numeru brzmi: „Kochać Kościół mimo wszystko”. W zapowiedzi jednego z tekstów znalazłem takie oto zdanie: „Obrazowo można powiedzieć, że przed 10-20 laty nasz Kościół miał twarze Jana Pawła II i ks. Józefa Tischnera, w których (…) można było dostrzec epifanię Boga. (…) Dziś nasz Kościół ma raczej twarze abp. Sławoja Leszka Głódzia i o. Tadeusza Rydzyka, w których ludzie spoza Kościoła widzą raczej odstręczające maski obcego im klerykalnego aparatu”. Fascynujące! Niby patrzymy na to samo, a tak różne rzeczy widzimy.

To ważne pytanie: jaką twarz ma dla Ciebie Kościół? Pytam siebie: jaką twarz widziałem, kiedy wstępowałem do zakonu? Jaką twarz widziałem składając śluby zakonne i przyjmując święcenia kapłańskie? Jaka twarz sprawia, że Kościół nie przestaje być moim domem? I muszę szczerze wyznać, że odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: twarz Jezusa z Nazaretu. Ktoś powie, że to takie banalne księżowskie gadanie… No, przepraszam, że patrząc na Kościół 25 lat temu nie widziałem Tischnera, choć chodziłem do niego na wykłady, a dziś nie mam żadnej wizji Rydzyka. Naprawdę tak jest, że zaglądam do Biblii, którą dał mi Kościół, a tam twarz Jezusa; przystępuję do sakramentów, które sprawuje Kościół, i też widzę Jezusa; czytam o świętych, których Kościół stawia mi za wzór, a oto znowu pojawia się Jezus. W dodatku mam takie odczucie, że to ja nie dorastam do Kościoła, a nie że Kościół nie dorósł jeszcze do moich idei. Może ja dziwny jakiś jestem?

Co do Jana Pawła II, to rzeczywiście miał piękną twarz, na której można było dostrzec ślad Boga. Tyle że w liście Novo millennio ineunte, swoistym testamencie dla Kościoła na XXI w., zachęcał do kontemplowania nie swojej twarzy, ale oblicza Chrystusa. Poza tym twarz obecnego Ojca Świętego Benedykta XVI też bardzo mi się podoba. Jeśli zaś chodzi o Sławoja Leszka Głódzia, to w 1991 r. Jan Paweł II mianował go biskupem polowym Wojska Polskiego, a w 2004 r. ordynariuszem diecezji warszawsko-praskiej. Cztery lata później już Benedykt XVI uczynił go metropolitą gdańskim. To prawda, że abp Głódź jest jedną z bardziej wyrazistych i ciekawych postaci polskiego episkopatu, tym niemniej nie sądzę, aby nad polskimi katolikami unosiło się jego oblicze. Odnośnie o. Rydzyka, powiedziano już o nim wiele i najczęściej bez sensu. Widzenie w nim symbolu „klerykalnego aparatu” też sensu nie ma. Ci, którzy wszędzie widzą oblicze ojca dyrektora, mają takie zwidy nie dlatego, że znają Kościół, lecz m.in. z powodu ich zdumiewającego zaufania do tego, co pisze „Gazeta Wyborcza” o polskim katolicyzmie.

W Polsce jest ponad 10 tys. parafii, prawie 30 tys. księży diecezjalnych i zakonnych, ponad 20 tys. sióstr zakonnych. Cztery miliony wiernych świeckich należą do różnych ruchów katolickich. Można wybierać w setkach propozycji formacji chrześcijańskiej i duchowej. Kościół jest pluralistyczny, różnorodny jak żadne inne środowisko, bo należą do niego bardzo różni ludzie. Jeśli ktoś rzeczywiście szuka Jezusa, to w Kościele Go znajdzie. A jeśli ktoś szuka przysłowiowego kija na Kościół, to wtedy z różnych normalnych twarzy będzie robił gęby, aby przyklejać je całemu Kościołowi, a potem wskazywać palcem i szydzić lub udawać zgorszonego.

Nie popadam w jakieś kościelne pięknoduchostwo. Wiem, że można być rozczarowanym różnymi sytuacjami, jakie napotyka się w Kościele. Czasem trudno kochać Kościół, bo trudno kochać konkretnych ludzi, którzy go tworzą. Wspominam Mary MacKillop, która właśnie została ogłoszona świętą. W drodze do świętości ta australijska zakonnica była nawet przez pół roku ekskomunikowana. Niesprawiedliwie! Do końca jednak kochała Kościół, bo potrafiła odróżnić twarze tych, którzy ją skrzywdzili, nawet jeśli to były twarze hierarchów, od tego, czym jest Kościół, czyli od twarzy Jezusa.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama