Na czym polega ów zabobon?
"Idziemy" nr 37/2011
Ludzie od zawsze skłonni byli wierzyć w różne zabobony. Czym jest zabobon? To bezpodstawna wiara w to, że istnieje jakiś związek przyczynowo-skutkowy między wydarzeniami, które w rzeczywistości nie mają ze sobą nic wspólnego, np. że zobaczenie kominiarza i wykonanie kilku odpowiednich gestów przynosi szczęście, a czarny kot przebiegający drogę sprowadza niechybnie jakieś nieszczęście. To jedne z najprostszych zabobonów, ale bywa i tak, że zabobony są rozbudowane w całe ideologie i stroją się w piórka poglądów racjonalnych, a nawet naukowych. Tego rodzaju zabobonem jest współczesny laicyzm.
Zabobon laicyzacji polega m.in. na przekonaniu, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko pozbawi się Kościół jakichkolwiek wpływów na życie polityczno-społeczne. Są w Polsce politycy, którzy na tym właśnie zabobonie chcą zbić swój kapitał polityczny. Szczególnie jeden polityk, którego jednak nazwiska nie godzi wymieniać w tak zacnym tygodniku jak „Idziemy”. Jego zwolennicy wypisują w internecie niebywałe głupoty, np. że w kraju nad Wisłą zapanuje dobrobyt, kiedy tylko rozwiąże się konkordat, odbierze przywileje związkom wyznaniowym i skonfiskuje niektóre dobra kościelne.
Tego rodzaju zabobonna ideologia charakteryzowała żarliwych komunistów. Za Lenina i Stalina burzono piękne cerkwie i kościoły, duchownych aresztowano i wysyłano na Sybir, a młodzieży programowo wciskano ateizm jako tzw. naukowy światopogląd. Oczywiście w ten sposób nie zbudowano żadnego dobrobytu. Związek Radziecki się rozpadł, a chrześcijaństwo przetrwało i się odradza. Dziś rosyjskie władze wspierają plan zbudowania 2 tys. cerkwi. W naszych czasach wielkim wyznawcą zabobonu laicyzacji okazał się premier Hiszpanii Zapatero. Tyle że za jego rządów Hiszpania znalazła się w poważnym kryzysie ekonomicznym, a laiccy bojówkarze, którzy po chamsku próbowali zakłócić Światowe Dni Młodzieży w Madrycie, skompromitowali się totalnie w konfrontacji ze spokojnymi, uśmiechniętymi młodymi katolikami.
Ostatnio Leszek Miller stwierdził, że jeśli Kościół chce ewangelizować, to powinien to robić za pomocą metod, które nie mają nic wspólnego z presją na ustawodawstwo. Innymi słowy, były premier powtórzył tyleż zabobonną, co antydemokratyczną tezę, że katolicy jako katolicy, w tym przede wszystkim księża i biskupi, powinni mieć ograniczone prawa obywatelskie, które przecież gwarantują każdemu wolność domagania się od władz określonych działań. W Konstytucji RP czytamy m.in.: „Każdy ma prawo składać petycje, wnioski i skargi w interesie publicznym, własnym lub innej osoby za jej zgodą do organów władzy publicznej”. Skoro każdy, to w imię czego zabraniać biskupom publicznego wypowiadania się na przykład w kwestii ustawy dotyczącej aborcji lub zapłodnienia in vitro? Jeśli słowa Leszka Millera wziąć na poważnie, to trzeba by stwierdzić, że ustawodawcze postulaty mogą formułować organizacje gejowskie, feministyczne, pseudoekologiczne itp., ale biskupi mają siedzieć cicho. Absurd i zabobon!
Laicki zamordyzm nie tylko chce ograniczać katolików i kościelne podmioty w ich obywatelskich prawach, ale zdarza się, że wchodzi z buciorami w to, co dla katolików święte. Rząd Irlandii, któremu walka z pedofilią coraz bardziej myli się z walką z Kościołem, wymyślił sobie prawo, wedle którego ksiądz, który dowie się podczas spowiedzi o przestępstwie seksualnym i nie doniesie o tym policji, będzie podlegał karze więzienia. Pomysł jest absurdalny chociażby dlatego, że przestępca nie przystąpi do szczerej spowiedzi, jeśli będzie wiedział, że ksiądz ma obowiązek natychmiastowego zdemaskowania go przed władzą. Tą drogą nie wykryje się przestępców, ale jedynie uderzy w sakrament spowiedzi. No, ale przecież zabobony, w tym zabobon laicyzmu, są dalekie od rozsądku i logiki.
opr. aś/aś