Nie. Oni nie traktują mnie jak dziadka... - mówi Marian Adamski
Marian Adamski w parafii św. Floriana w Wiarach to postać kultowa. Od 20 lat radny gminy Komorniki. Szafarz Komunii św. Pierwszy raz przy ołtarzu stanął w 1956 r. Od 1961 r. do dziś jest prezesem służby liturgicznej. Wśród pokoleń ministrantów, które ukształtował był i jego syn, obecnie są dwaj wnukowie.
MB: Ponad pół wieku przy ołtarzu, robi wrażenie.
MA: – Ministrantem jestem od 1956 r., ale miałem dwie kilkuletnie przerwy. O ich powodach nie warto dziś wspominać. Niemniej od tego 54-letniego okresu te osiem lat trzeba uczciwie odjąć.
Pamięta Pan początki swojej służby?
– Do dziś wspominam świetnych wtedy kleryków, potem znakomitych księży: Musielaka, Szajkowskiego, Maciołkę czy Jurgę. Pamiętam też pana Józefa Kalembę – ówczesnego prezesa. To właśnie on i ks. Michał Maciołka byli moimi wzorami, którzy pozwolili mi wielu rzeczy się nauczyć, a potem po swojemu wprowadzić w życie.
Wymagania były bardzo duże. Tym bardziej że ministrantura była wtedy po łacinie. Do dziś doskonale pamiętam wszystkie łacińskie odpowiedzi, confiteor, misereatur. No i ten egzamin ze służenia. To wszystko robiło niesamowite wrażenie. Wraz ze mną przyjętych zostało 10 chłopaków. Miałem wtedy 10 lat.
A ta zupełnie pierwsza Msza. Jest gdzieś w pamięci?
– Najbardziej zapamiętałem Mszę, podczas której składałem przyrzecznie przy ołtarzu. Część z nas służyła, wykonując funkcje, pozostali stali z boku. Poza tym z uśmiechem wspominam wywołujące wtedy niezwykły stres pomyłki. Nieraz zdarzyło się zadzwonić nie w tym momencie co trzeba. Suspicia, misereatur, albo odpowiedzi też bywały nie w tym miejscu. To wszystko czasem gdzieś się mieszało. Generalnie to był jednak superczas.
Został Pan wierny Wirom i parafii św. Floriana…
– Oczywiście. Dzięki wyrozumiałości mojej żony Emilii przez lata regularnie służyłem jeszcze po ślubie. Dziś, choć bez kołnierza, a w garniturze czytam dość często lekcje. Jestem więc lektorem i bardzo to lubię. Wracając jednak do historii. W 1961 r. zostałem prezesem ministrantów, po przerwie spowodowanej odgórną likwidacją ministranckich kół. Na szczęście ten trudny czas przetrwały materiały, jeszcze z lat 40., z których korzystałem i które zresztą pieczołowicie przechowuję do chwili obecnej. To one wraz z tym, czego nauczyłem się od ks. Michała Maciołki i prezesa Józefa Kalemby pozwoliły mi zbudować model ministrantury, który wciąż stosuję w Wirach.
Sądząc po liczbie służących przy ołtarzu, model sprawdza się bez zarzutów. Na jaką Mszę by się nie poszło, w parafii św. Floriana zawsze jest co najmniej kilku ministrantów.
– W tej chwili w parafii liczącej 2,5 tys. wiernych jest 74 ministrantów i 12 lektorek. Wszyscy po kursach. Statystycznie pewnie nie ma parafii, która by nas pobiła. Jednak nie w ilości siła. Bo co to za ministrant, który służy tylko w niedziele czy święta? W te dni uczestnictwo we Mszy jest obowiązkiem każdego katolika. Nie jestem zwolennikiem, by służyć codziennie, bo z doświadczenia wiem, że może przyjść kryzys i znużenie, ale w przynajmniej w jeden dzień zwykły przy ołtarzu być trzeba. I w Wirach tak jest. Niezależnie od dnia tygodnia przy ołtarzu jest od 5 do 10 ministrantów, jest lektor albo lektorka, jest obsługa mszału. Bo jak mówi Andrzej Kędziora, dziś profesor Uniwersytetu Przyrodniczego, kiedyś ministrancki prezes u św. Floriana: „W Wirach albo się jest ministrantem, albo nie”. Chłopaki o tym wiedzą i do tego się stosują. W czasie wszystkich większch uroczystości mamy pełną obsadę przy ołtarzu. Myślę, że nie będzie nietaktem, jak powiem, że gdy do Wir przyjeżdża biskup, to często bez kapelana, bo nasi ministranci od początku do końca potrafią doskonale obsłużyć Mszę z pełną celebracją.
Wirski model ministrantury wykracza też poza kościół i sprawowaną funkcję.
– Dziś wielu z nich musi niejednokrotnie dawać świadectwo wiary i oni to robią znakomicie. Dam przykład. Od 20 lat jestem radnym. W ostatnich wyborach na blogu społecznościowym próbowano mnie zdyskredytować. Wtedy starszyzna ministrancka włączyła się do akcji, biorąc mnie w obronę, mówiąc, że jestem dla nich jak drugi ojciec. Nie bali się stanąć w prawdzie przeciw złym ludziom. To pokazuje, że warto na nich stawiać, że czas, który się im poświęca nie idzie na marne.
Wróćmy do służby Mariana Adamskiego. Dziś, jak sam Pan mówi, lubi Pan czytać lekcje, a jako małych chłopak? Miał Pan jakąś ulubioną funkcję?
– Bardzo lubiłem być turyferarzem. Byłem nim długo, nawet jeszcze po ślubie. Zresztą to zamiłowanie przeszło trochę z ojca na syna, bo mój syn Szymon też świetnie sprawował tę funkcję. Dziś ma maleńkie dzieci, więc trochę się wyłączył.
Te maleńkie dzieci przy ołtarzu jeszcze nie służą. A pozostałe wnuki?
– Mam sześcioro wnucząt. Dwoje z nich służy i… robią to doskonale. Jeden jest nawet grupowym. A to jest wielka funkcja w parafii w Wirach. Bartek Witkowski, bo to o nim mowa, jest w pierwszej klasie gimnazjum. Jego brat Patryk jest w tej chwili w drugiej klasie szkoły podstawowej. Proboszcz pozwolił, by przy ołtarzu służył odkąd Patryk skończył pięć lat. A teraz przystąpi do Pierwszej Komunii Świętej. Jestem z nich bardzo dumny, bo są obowiązkowi. Dla nich nie ma problemu ze służbą ani w niedzielę, ani w święto, ani w dzień powszedni.
Świętujemy Dzień Dziadka – czego dziadek, który przez te lata służy przy ołtarzu, życzyłby sobie od swoich wnuków, a czego od tych przyszywanych – młodszych ministrantów?
–Ministrantura to z jednej strony wielkie wartości, bliskość Chrystusa, z drugiej, organizacyjnej – dobra szkoła życia. Chciałbym, by to wszystko, co zostało zaszczepione moim wnukom przez ministranturę, było później przez nie kultywowane.
Co w szczególności?
– To, że trzeba porządnie się zachowywać i być dobrze zorganizowanym, bo to pozwala mieć czas na służbę Bogu. Bo skąd mamy czerpać siły? Tylko sprzed ołtarza! To właśnie staram się im zaszczepiać.
Zaszczepiać młodszym ministrantom jako ich… dziadek?
– Nie. Oni nie traktują mnie jak dziadka, ale jak szefa, prezesa, czasem ojca. Z tego jestem bardzo dumny. Wielokrotnie traktują mnie też jak starszego kolegę, któremu na przykład na powitanie pierwsi podają rękę. To wszystko jest bardzo miłe. Pokazuje rodzinne relacje w naszej grupie.
>>Strona KNC<<opr. aś/aś