Przez wieki różaniec stanowił wyjątkową modlitwę, o skuteczności której świadczyły liczne łaski, cudowne Boże interwencje, nawrócenia i uzdrowienia.
Przez wieki różaniec stanowił wyjątkową modlitwę, o skuteczności której świadczyły liczne łaski, cudowne Boże interwencje, nawrócenia i uzdrowienia. Matka Boża oraz liczni święci i doktorzy Kościoła bardzo zachęcali do jego odmawiania. Jednakże w XX wieku modlitwa ta w zupełnie wyjątkowy sposób okazała swoją moc.
Na zakończenie przypadającego w tym roku 100-lecia objawień fatimskich warto raz jeszcze przypomnieć i rozważyć, w jak przedziwny sposób w czasach nam współczesnych różaniec ratował modlących się na nim ludzi, całe społeczności i narody, a nieraz zmieniał bieg historii, chroniąc świat od globalnego zniszczenia. Cud nad Wisłą, cudowne uwolnienie Austrii spod sowieckiej okupacji w 1955 r., pokojowa rewolucja na Filipinach w 1986 r., upadek komunizmu – te wszystkie wydarzenia nie miałyby miejsca, gdyby nie modlitwa różańcowa. Zupełnie jednak wyjątkowe są dwa cuda, które dokonały się w miejscach totalnego unicestwienia.
Rankiem 6 sierpnia 1945 r. na Hiroszimę spadła pierwsza z dwóch bomb atomowych, które Amerykanie zrzucili na Japonię. Bomba wybuchła osiem przecznic od klasztoru Ojców Jezuitów. Wydarzenie to bardzo dobrze zapamiętał ówczesny przeor tamtejszej wspólnoty zakonnej – o. Hubert Schiffer. Właśnie skończył odprawiać Mszę św. i zasiadał do śniadania, gdy naraz wszystkim wstrząsnęło potężne uderzenie. „To było całkowite zaskoczenie. Nagle [...], w mgnieniu oka, wokół mnie pojawił się nieziemski, nie do zniesienia blask; światło niewyobrażalnie jasne, oślepiające, intensywne. Nie byłem w stanie widzieć ani myśleć. Przez krótką chwilę wszystko stanęło w bezruchu. […] Nagle powietrze wypełniła straszliwa eksplozja z jedną błyskawicą. Niewidzialna siła uniosła mnie z krzesła, cisnęła w powietrze, potrząsała, obijała, obracała »w kółko i w kółko« jak liść na jesiennym wietrze. Nagle światło zgasło. Wszystko było ciemnością, ciszą, nicością. Byłem przytomny, bo próbowałem myśleć o tym, co się stało. Sprawdzałem palcami wokół w ogarniającej mnie totalnej ciemności. […] Wtedy usłyszałem własny głos. To było najbardziej przerażające doświadczenie ze wszystkiego, pokazało bowiem, że żyję, i przekonało mnie, że nastąpiła jakaś straszliwa katastrofa” (cyt. za: W. Łaszewski, Wszystko o różańcu, który może wszystko, s. 288-289). Wybuch przeżyła cała, licząca ośmiu zakonników, jezuicka wspólnota. Jak to możliwe, skoro w promieniu pół kilometra od epicentrum zginęli wszyscy mieszkańcy Hiroszimy? Co prawda przeżyły dwie osoby, ale wkrótce zmarły one na chorobę popromienną. Co więcej – konstrukcja kościoła Jezuitów pozostała nienaruszona, choć okoliczne budynki zostały całkowicie zniszczone. Ponadto po tak wielkiej dawce napromieniowania wszyscy jezuici powinni w ciągu kilkunastu dni umrzeć na chorobę popromienną, „tymczasem do końca długiego życia cieszyli się dobrym zdrowiem. Było to tak niewytłumaczalne dla nauki, że amerykańscy naukowcy badali o. Schiffera ponad dwieście razy, chcąc znaleźć odpowiedź, dlaczego przeżył” (op. cit., s. 290). Chcieli również „znaleźć środek zabezpieczający ludzi przed skutkami wybuchu jądrowego. Nie znaleźli jednak nic poza wciąż powtarzanym wytłumaczeniem samego jezuity: »W tym domu codziennie odmawialiśmy różaniec. W tym domu codziennie żyliśmy orędziem Fatimy«” (op. cit., s. 290).
Drugi atak atomowy, który dotknął Japonię, miał miejsce zaledwie kilka dni po unicestwieniu Hiroszimy. Tym razem wybór padł na Nagasaki. Również tam w niewytłumaczalny sposób ocalał klasztor Franciszkanów wzniesiony przez św. Maksymiliana Marię Kolbego. Kiedy w 1930 r. przybył on do Japonii, otrzymał od biskupa plac pod budowę klasztoru. Jego towarzysze jednak starali się nakłonić o. Kolbego do zmiany miejsca budowy. Teren ów był bowiem bardzo niekorzystny, leżał na stromym zboczu trudno dostępnej góry Hikosan. Było to dawne cmentarzysko chrześcijańskich męczenników, oddalone od zabudowań i porośnięte dziką roślinnością. Alternatywą dla niego była wspaniale położona nad zatoką dzielnica Urakami, zamieszkana przez 15 tysięcy chrześcijan, z największą świątynią chrześcijańską ówczesnego Dalekiego Wschodu – katedrą Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Pomimo tej bardzo korzystnej lokalizacji o. Kolbe nie zmienił zdania. Kiedy obejrzał to miejsce, rzekł: „Tu nie możemy zbudować klasztoru; wkrótce spadnie tu ognista kula i wszystko zniszczy”. Wybór padł więc na zbocze góry Hikosan. Decyzja ta z perspektywy czasu okazała się jednak zbawienna. Kiedy 14 lat później nastąpił atak atomowy na Nagasaki, bombę spuszczono na pierwszy rozpoznany przez pilota obiekt – właśnie na wspomnianą katedrę. Wybuch zniszczył wszystko w promieniu ok. 1,6 km, a w dalszych obszarach miasta dzieła zniszczenia dopełniły liczne pożary. Tymczasem wzniesione z drewna budynki klasztoru o. Kolbego straciły jedynie szyby w oknach…
Jak to się stało, że św. Maksymilian przewidział zrzucenie bomby właśnie w tym miejscu? Warto podkreślić, iż wybór tego miasta jako celu zrzutu bomby niemal do końca pozostawał niepewny, a o wszystkim przesądziły warunki pogodowe. Nagasaki było bowiem miastem rezerwowym wobec innego miasta – Kokury. A kiedy w końcu zdecydowano się na Nagasaki, to chmury przesłoniły centrum miasta, skutkiem czego bomba została zrzucona ok. 3 km od planowanego celu, na przedmieściach, niemalże dokładnie w miejscu, na którym 14 lat wcześniej miał stanąć klasztor św. Maksymiliana. Prawdopodobieństwo, że bomba spadnie akurat w tym miejscu, było więc bardzo małe! W jaki sposób o. Kolbe w ogóle przewidział uderzenie „ognistej kuli”, która wszystko zniszczy? Przecież pierwsza udana próba rozszczepienia jądra atomu miała miejsce dopiero w 1938 r., a więc osiem lat po proroczym zdaniu św. Maksymiliana! Kiedy o. Kolbe przybył do Japonii, przywiózł ze sobą figurkę Niepokalanej i – tak jak wcześniej – nigdy nie rozstawał się z różańcem. Odmawiał go wiele razy dziennie, zawsze z niezwykłym skupieniem i widoczną radością. Świadkowie potwierdzali, że nawet kiedy z kimś rozmawiał, przesuwał pod habitem paciorki różańca. To właśnie Niepokalana, którą tak ukochał i z którą był zjednoczony przez różaniec, dała mu wgląd w przyszłość... Kiedy o. Maksymilian odchodził na modlitwę, brał do ręki różaniec i mawiał: „Idę strzelać do szatana!”.
O tym jak wielką i cudowną moc ma pobożnie odmówiona, choćby jeden raz, modlitwa Zdrowaś, Maryjo, świadczą słowa św. Jana Marii Vianneya, który mówił, iż: „Jedno pobożnie odmówione Zdrowaś, Maryjo wstrząsa całym piekłem”! Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort pisał z kolei: „Zdrowaś, Maryjo dobrze odmawiane, czyli uważnie, z nabożeństwem i pokorą, jest według świadectwa świętych nieprzyjacielem szatana, którego zmusza do ucieczki, jest młotem, który go miażdży, jest uświęceniem duszy, radością aniołów, śpiewem wybranych, pieśnią Nowego Testamentu, radością Maryi i chwałą Trójcy Przenajświętszej. […] Błagam więc was usilnie, […] odmawiajcie codziennie, o ile wam czas pozwoli, cały różaniec, a w chwili śmierci błogosławić będziecie dzień i godzinę, kiedyście mi uwierzyli” (św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, Warszawa 2010).
kuteczność modlitwy różańcowej poznał również św. Jan Bosko, którego Bóg oświecał dzięki pojawiającym się w czasie jego snu wizjom. Przedziwny sen, jaki ksiądz Bosko miał w wigilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w 1862 r., uzmysłowił mu, jak skuteczną bronią w walce z szatanem jest właśnie różaniec. Święty Jan Bosko został wówczas wyprowadzony na łąkę, na której zobaczył grubego i długiego na osiem metrów węża. Ksiądz chciał uciec, ale Matka Boża powstrzymała go, zachęcając do walki. Razem wzięli sznur, rozciągnęli go nad karkiem potwora, uderzali go nim i w końcu zawiązali go na szyi gada, zaciskając pętlę. Wąż się rzucał, uderzał cielskiem o ziemię, aż w końcu jego ciało zaczęło się rozrywać na strzępy. Wtedy Maryja zwinęła sznur i następnie schowała go do skrzynki. Po ponownym otwarciu skrzynki okazało się, że sznur ułożył się w słowa: „Zdrowaś, Maryjo”. Wówczas Matka Boża wyjaśniła, że wąż przedstawiał szatana, sznur zaś modlitwę Zdrowaś, Maryjo, a raczej różaniec, który stanowi jej rozwinięcie. Święty Jan Bosko zrozumiał, że to właśnie różańcem można pokonać i zniszczyć wszystkie piekielne demony. Ksiądz Francesco Bamonte w książce Maryja i egzorcyzmy. Świadectwo egzorcysty o niezwykłej mocy Maryi w walce z Szatanem opisuje swoje rozmowy z demonami zmuszanymi do mówienia prawdy podczas egzorcyzmów. Oto, co wyznał jeden z nich: „Gdyby ludzie wiedzieli, że mają w zasięgu ręki taką broń, siedziałbym samotny w piekle. Ale wy nie słuchacie papieży, świętych i proroków. Ani własnego serca. Zwyciężam was dzięki waszej głupocie i pysze. Nie boję się was. Ale boję się Jej różańca” (cyt. za: W. Łaszewski, op. cit., s. 200).
Kiedy św. Teresa z Ávili po dziewięciu miesiącach ciężkich cierpień zmarła, przyśniła się swojej współsiostrze i powiedziała jej, że teraz, kiedy wie, jak wielkie są zasługi za pobożne odmówienie Zdrowaś, Maryjo, to zgodziłaby się z chęcią powrócić na ziemię i przecierpieć ponownie owe dziewięć miesięcy, byleby tylko móc choć raz pobożnie odmówić jedną zdrowaśkę…
Dla wielu ludzi modlitwa to strata czasu. Tymczasem Maryja apeluje i woła do ludzkości, aby modlitwą i postem pomogła Jej zwyciężać zło i nieść światu pokój – a że nie są to puste obietnice, świadczą konkretne fakty, w obliczu których trudno mówić o zbiegach okoliczności. Matka Boża w Medjugorju tak prosi o modlitwę: „Módlcie się tak dużo, jak tylko możecie, ale zawsze módlcie się więcej: każdy z was powinien modlić się nawet cztery godziny dziennie, ale ja wiem, że wiele ludzi tego nie rozumie, gdyż myślą oni jedynie o życiu z pracy”. W Bożej ekonomii czas przeznaczony na modlitwę nie jest czasem straconym. Przeciwnie, św. Teresa z Ávili pisała, że to właśnie czas, którego nie poświęcamy na modlitwę, jest czasem straconym. Modlitwa jest i powinna być centrum naszego życia oraz najważniejszym momentem każdego dnia. Święty Alfons Maria Liguori przed każdą czynnością i po niej odmawiał Zdrowaś, Maryjoi doradzał innym, aby czynili to samo. Mawiał: „Pomyślne są te czyny, które zostaną otoczone przez dwukrotne Zdrowaś, Maryjo”. Kiedy znajdziemy czas na modlitwę, wówczas Pan Bóg obdarzy nas łaską, że znajdziemy czas na wypełnienie wszystkich naszych zajęć, jeśli są one zgodne z wolą Bożą. Odrzućmy to, co zbędne, bezowocne i bezbożne, a znajdziemy czas na to, co Boże, na modlitwę, na pracę i na odpoczynek. Pan Bóg w swojej mocy może bowiem sprawić, iż w jedną godzinę wykonamy pracę, z którą bez modlitwy moglibyśmy się nie uporać przez cały dzień! Potwierdzają to m.in. cudowne fakty z życia św. Faustyny, która – po ludzku patrząc – była słabą i chorowitą kobietą, a mimo to nieraz, właśnie z Bożą łaską, była w stanie w krótkim czasie wykonać prace, które normalnie wymagały więcej czasu i zaangażowania większej liczby sióstr! Stare powiedzenie mówi: „Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wówczas wszystko inne jest na właściwym miejscu”.
W czasie swych mistycznych spotkań z Panem Jezusem Alicja Lenczewska usłyszała m.in. takie słowa: „Spotkanie ze Mną jest najważniejszą chwilą twojego dnia – nim trzeba zaczynać wszystko. Wtedy będzie czas i pokój w sercu. [...] Wszystko jest owocem modlitwy. Jaka modlitwa, takie życie: stan twojej duszy i ciała oraz twoje czyny […]. Wszystko, cokolwiek czynisz swoim sercem, umysłem lub dłońmi – aby miało sens i wartość – musi zaczynać się od modlitwy i kończyć się modlitwą. […] Ile przyjęłaś ode Mnie podczas modlitwy, tyle możesz dać – tego, co warto dawać – drugiemu człowiekowi”. Kiedy człowiek się nie modli, wówczas „odrywa się od źródła swego istnienia – jest miotany i poniewierany przez siebie samego, innych ludzi, ale przede wszystkim przez duchowe moce zła. […] Trzeba nie wypuszczać z rąk różańca i adorować Mnie w Najświętszym Sakramencie. Jeśli czujesz, że nadchodzą ataki szatana, gdy ogarnia cię ciemność i ucisk w duszy, odmawiaj natychmiast Pod Twoją obronę, bo to jest egzorcyzm. […] Wszystko zaczynaj od modlitwy, a nie będzie problemów z czasem” (A. Lenczewska, Świadectwo).
Starajmy się więc, ażeby modlitwa – stosownie do naszego powołania – wypełniała cały nam dany na ziemi czas. Matka Boża prosi o to, byśmy codziennie wyznaczali sobie stały punkt dnia na modlitwę, ale najlepiej by było, gdybyśmy w jedności z Duchem Świętym, który w nas mieszka i się modli, wsłuchując się w Jego głos, słali nieustanną modlitwę wielbienia Boga Ojca niezależnie od wykonywanych przez nas zajęć. Chodzi o to, ażeby modlitwa przenikała cały nasz czas, całe nasze życie, byśmy wielbili Boga swoją pracą i swymi uczynkami niezależnie od swego powołania i wykonywanego zawodu. Praca wykonywana z miłością staje się również modlitwą. Niemniej bardzo ważne jest, abyśmy niezależnie od swych codziennych zajęć zarezerwowali sobie codziennie stały czas na modlitwę na różańcu, na Koronkę do miłosierdzia Bożego, na adorację, lekturę Pisma Świętego i na Eucharystię. Różaniec to przede wszystkim modlitwa myślna, w której towarzyszymy Maryi w rozważaniu tajemnic życia Jej i Pana Jezusa. Jest to modlitwa serca polegająca na trwaniu w wewnętrznej kontemplacji Słowa Wcielonego. Niech do codziennego wytrwałego odmawiania różańca motywuje nas przykład wielkich świętych. Święty Jan Paweł II codziennie odmawiał wszystkie cztery części różańca oraz dodatkowo piątą cząstkę na dany dzień. Z kolei o. Pio odmawiał go nawet 30 razy dziennie! Na dwa dni przed śmiercią ten święty kapucyn powiedział: „Odmawiajcie różaniec, odmawiajcie go zawsze, jak tylko możecie!”.
100 lat temu w Fatimie Matka Boża wskazała na różaniec jako na wciąż skuteczne narzędzie ratujące świat przed zagładą. W historii Kościoła aż 39 papieży, w tym wszyscy następcy św. Piotra posługujący w XX i XXI wieku, zachęcali do odmawiania tej modlitwy. Losy świata ważą się pomiędzy człowiekiem a miłosiernym Bogiem, który czeka na naszą wstawienniczą modlitwę. Jeden modlący się człowiek może wpłynąć na zmianę losów świata. Taką możliwość daje nam miłosierny Bóg, który uczynił Maryję naszą Orędowniczką i dał nam wspaniałe narzędzie do wypraszania wszelkich łask – różaniec. Święty Jan Paweł II w liście apostolskim Rosarium Virginis Mariae pisał: „Kościół zawsze uznawał szczególną skuteczność tej modlitwy, powierzając jej wspólnemu odmawianiu, stałemu jej praktykowaniu najtrudniejsze sprawy. W chwilach, gdy samo chrześcijaństwo było zagrożone, mocy tej właśnie modlitwy przypisywano ocalenie przed niebezpieczeństwem, a Matkę Bożą Różańcową czczono jako Tę, która wyjednała wybawienie. Dziś skuteczności tej modlitwy [...] zawierzam sprawę pokoju w świecie i sprawę rodziny”. Pamiętajmy w końcu o ostatnich, proroczych słowach sługi Bożego ks. prymasa Augusta Hlonda, które wypowiedział on w przeddzień swojej śmierci: „Zwycięstwo, gdy będzie, będzie zwycięstwem błogosławionej Maryi Dziewicy”. W osobistych aktach oddania powierzajmy się codziennie Matce Bożej i zawierzajmy Jej Niepokalanemu Sercu całe swoje życie i wszystkie swoje sprawy. Czyńmy to również w swych rodzinach, we wspólnotach modlitewnych, w swoich środowiskach i miejscach pracy. Przyobleczmy się w ducha pokuty, odmawiając na co dzień różaniec. Nie wymodlimy pokoju na świecie, dopóki pokój – za sprawą modlitwy – wpierw w nas nie zagości. Módlmy się zwłaszcza o nawrócenie grzeszników, bo o to tak bardzo prosi Matka Boża. Cud nawrócenia jest największym z cudów – większym niż uratowanie doczesnego życia czy uzdrowienie z choroby – gdyż daje on szansę na życie wieczne. W łasce nawrócenia Bóg sam wskrzesza do nowego życia duszę, która „choćby jak trup już się rozkładała” (Dz. 1448). Modlitwa różańcowa przynosi szczególne owoce, gdy jest odmawiana wspólnie, całymi rodzinami. Nośmy również różaniec ze sobą – jako czytelny znak swej przynależności do Matki Bożej, a Ona nas uchroni od niebezpieczeństw duszy i ciała. Będziemy też mniej narażeni na pokusy, gdyż szatan omija wszelkie przedmioty związane z maryjnym kultem. A zatem śmiało – weźmy w dłonie różaniec i idźmy odważnie w bój o dusze ludzkie, razem ratując siebie i świat!
opr. ac/ac