Wspomnienia przedwojennych członków Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej
Trzy lata to niewiele, ale kiedy słucha się opowieści KSM-owiczów, aż trudno uwierzyć, że ich wspomnienia dotyczą tylko trzech lat. Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej, do którego należeli, nauczyło ich wiele, ale przede wszystkim tego, że są wartości, których nigdy nie wolno się wyprzeć.
Mieli dziesięć lat, gdy wybuchła II wojna światowa. Nie mogli więc pamiętać, jak w 1919 r. powstawała organizacja skupiająca katolicką młodzież w Polsce. Starsi od nich koledzy i koleżanki nie zapomnieli. Postanowili odbudować struktury Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. I mimo że władza ludowa przekreśliła ich dalsze plany, nie wymazała wspomnień i głębokiego przeświadczenia o tym, jak wiele zawdzięczają tej organizacji.
Był rok 1946. Bogdan Rusinek był ministrantem przy poznańskiej parafii NMP Niepokalanie Poczętej. Starsi od niego sąsiedzi należeli do właśnie reaktywowanego KSM-u. — Chodziłem z nimi na spotkania, ale jako wolny słuchacz — nie miałem jeszcze 18 lat, więc nie mogłem być członkiem KSM-u — wspomina. Ale już w drugim roku przynależności do stowarzyszenia został jego sekretarzem. Pan Rusinek z pasją opowiada o działalności organizacji. Modlitwa, patriotyzm, kultura, sport, a także szacunek do starszych kolegów i bliskie, przyjacielskie relacje. Mimo że upłynęło ponad 60 lat od momentu rozwiązania stowarzyszenia, którego był ostatnim prezesem po wojnie, wspomnienia z zaledwie trzech lat jego działalności są wciąż żywe. — W 1949 r. pojawiały się pierwsze symptomy tego, że musimy się rozwiązać. Władza zażądała od Episkopatu podania listy członków stowarzyszenia. Kościół się nie zgodził. W 1950 r. odbyło się ostatnie nasze zebranie. Starsi członkowie z prezesem Pawlakiem byli już inwigilowani. Ja miałem 21 lat, byłem odważny, nie bałem się, więc mnie wybrali i zostałem prezesem — wspomina.
Oddział Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej przy tej poznańskiej parafii liczył ponad 40 osób. Odpowiedzialnym za oddział był ks. proboszcz Antoni Cieciora. Co niedzielę jego członkowie uroczyście wnosili sztandar stowarzyszenia do kościoła. — Udział w uroczystościach religijnych i patriotycznych to był obowiązek, ale i zaszczyt. Było nas widać, bo mieliśmy na głowach rogatywki, a na piersiach znaczki KSM-u — opowiada, pokazując archiwalne zdjęcia. — Po rozwiązaniu KSM-u nastąpiła pustka, której nie było czym wypełnić — zauważa ze smutkiem.
Z dumą podkreśla aktywność oddziału w zmaganiach sportowych. Co roku latem na ul. Głównej był organizowany uliczny bieg, w którym KSM-owicze zajmowali wysokie miejsca. Wśród uprawianych przez młodych ludzi dyscyplin wymienia: siatkówkę, ping-pong, piłkę ręczną — wygospodarowanie boiska przy parafii nie sprawiało większych trudności.
Pan Rusinek podkreśla, że KSM-owicze organizowali też wenty w pobliskim lesie, a na majówkę wyjeżdżali do podpoznańskiego Zaniemyśla czy Kórnika.
— A tutaj gram syna Carary — głównego bohatera. „Czemu jaskółeczko stronisz tak ode mnie/ wszak na życie twoje nikt tu nie nastaje/ czemuż, czemuż z dala kołujesz ode mnie” — wypowiada słowa sztuki. Starsi druhowie w okresie karnawału postanowili wystawić trzyaktową sztukę Franciszek Carara. Cieszyła się ogromnym powodzeniem. — W świetlicy KSM-u w domu parafialnym przy ul. Krótkiej wystawialiśmy ją aż do Wielkiego Postu. Co niedzielę sala była pełna, choć trzeba było kupić bilet, z frekwencją nie było żadnego kłopotu, a my zebrane pieniądze pożytkowaliśmy na cele stowarzyszenia — podkreśla.
W innej części Poznania przy parafii św. Michała również działał oddział KSM-u. Sekretarzem okręgu był Janusz Latosiński. — Było 84 chłopaków, a w oddziale żeńskim 39 dziewczyn. Grupy były organizowane według zainteresowań: śpiewacza, historyczna, sportowa, teatralna — wymienia. — Ja byłem w historycznej — zaznacza. KSM-owicze również organizowali zabawy taneczne, brali udział w uroczystościach kościelnych i patriotycznych, np. przygotowywanych wystąpieniach z okazji obchodzonych rocznic polskich literatów, m.in. Juliusza Słowackiego. Pan Latosiński podkreśla, że w siedzibie KSM-u na Dębcu cały czas ktoś dyżurował, można było przyjść i porozmawiać. W niedzielę młodzi obowiązkowo uczestniczyli we Mszy św. i w nieszporach, a potem spotykali się w salce. Obecny prezes senioratu KSM-u pokazuje zdjęcia z uroczystości św. Wojciecha w Gnieźnie. Wspomina też zloty KSM-u, w których uczestniczyli członkowie stowarzyszenia z Krakowa i Gniezna. — To były najprężniejsze KSM-y — dodaje.
Przyszedł rok 1950. Książki, stroje, dokumenty i najważniejsze — sztandar ufundowany przez mieszkańców Poznania w 1919 r. — trzeba było gdzieś przechować. Pan Rusinek wspomina, że wszystko zostało przekazane siostrom miłosierdzia, które przechowały sztandar i dokumenty, a rzeczy rozdały swoim podopiecznym. — W 1956 r. myśleliśmy, że nadejdzie odwilż. Pewnej niedzieli odebraliśmy od sióstr sztandar KSM-u i razem z harcerzami stanęliśmy na Mszy św. w kościele. Ks. Cieciora rozmawiał z nami po Eucharystii i pamiętam, że powiedział: „Teraz musicie schować ten sztandar jeszcze głębiej, bo dopiero teraz nadejdą trudne czasy”. I miał rację — opowiada ze wzruszeniem pan Bogdan. Sztandar przeleżał w zakrystii kościoła, schowany pod szatami liturgicznymi aż do 2002 r., kiedy został przekazany reaktywowanemu w 1997 r. KSM-owi.
— To było całe nasze życie. Nie było telewizji, nie było innych rozrywek. Człowiek chciał się spotkać z kolegami, porozmawiać, pograć w szachy lub warcaby czy poczytać książki — wspomina pan Bogdan. — W KSM-ie to był wspaniały czas — zapewnia z kolei pan Janusz.
Choć młodzi wówczas mężczyźni należeli do KSM-u zaledwie kilka lat, przesiąknęli jego ideałami na całe życie, które związali z działalnością na rzecz Kościoła. I wciąż odpowiadają: „Gotów!”.
opr. ab/ab