Od czasu wyboru papieża Franciszka z nową siłą odzywa się wołanie o Kościół ubogi, co wcale nie musi oznaczać biedy. Apel ten w równym stopniu dotyczy hierarchów, jak i świeckich
Od czasu wyboru papieża Franciszka z nową siłą odzywa się wołanie o Kościół ubogi, co wcale nie musi oznaczać biedy. Apel ten w równym stopniu dotyczy hierarchów, jak i świeckich.
Nie da się jednak ukryć, że we współczesnym świecie, napędzanym nieustannym cyklem budzenia i zaspokajania kolejnych potrzeb (cyklem, któremu wszyscy mniej lub bardziej podlegamy), podążanie ścieżką ubóstwa jest rzeczą wymagającą. O jakie ubóstwo tu chodzi? Najczęściej rozumiemy je przecież jako brak dóbr materialnych, wynikający z jakichś indywidualnych uwarunkowań, skutkujący społeczną oraz kulturową marginalizacją i wykluczeniem. Trudno tu jednak mówić o świadomym wyborze i jakichkolwiek pozytywnych owocach. Ubóstwo, o które chodzi Kościołowi, jest jedną z rad ewangelicznych i można je zdefiniować jako świadome ograniczenie i ukierunkowanie korzystania ze środków materialnych. Wybiera się je w tym celu, by zmniejszając swoją zależność od dóbr materialnych, móc samemu wzrastać duchowo i lepiej służyć innym.
Oczywiście jeżeli ubóstwo jest radą, nie można go uznać za obowiązek, wiążący w jakikolwiek sposób każdego chrześcijanina. Z drugiej jednak strony, nie powinno być nam ono całkowicie obojętne, bowiem realizowanie go w swoim życiu jest naśladowaniem Chrystusa, który „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2, 7). Przez całe swoje ziemskie życie nasz Zbawiciel był człowiekiem ubogim, który nie miał nawet gdzie oprzeć głowy (Mt 8, 20), dzielił swoje życie z biednymi i wzywał swoich uczniów do takiego samego życia (Mk 10, 17—22).
Natura wszystkich rad ewangelicznych jest taka, że są one zaproszeniem do rozwijania doskonałości miłości. Jak stwierdził Tomasz z Akwinu, o ile celem przykazań jest odrzucenie tego, co jest niezgodne z miłością, tak zadaniem rad jest oddalenie tego wszystkiego, co nie sprzeciwiając się bezpośrednio miłości, może stanowić przeszkodę w jej wzroście. Tradycyjnie zwraca się uwagę na trzy kluczowe wezwania Jezusa: do życia w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie. Przez wieki realizację tych rad wiązano tylko z powołaniem do życia zakonnego, które miało być z tej przyczyny doskonalsze od życia świeckiego. Dziś jednak coraz wyraźniej podkreśla się, że choć osoby konsekrowane zobowiązują się przez swoje śluby do życia w bezżenności, ubóstwie i posłuszeństwie, to jednak każdy chrześcijanin może i powinien doskonalić się w miłości przez realizowanie, w zgodzie ze swym powołaniem, rad Jezusa. Dzięki temu jego miłość do Boga i bliźniego może być coraz głębsza i pełniejsza. Nie możemy być przecież minimalistami wiary!
Jak jednak w praktyce realizować ubóstwo w codziennym życiu, które stawia przed nami banalne wymagania: trzeba coś zjeść, gdzieś mieszkać, ubrać się? Przecież wielu z nas wcale nie opływa w dostatki, przeciwnie, ciężko pracując, nieustannie doświadcza, iż posiadane pieniądze nie pozwalają przestać bać się o jutro. Paradoksalnie wydaje się jednak, że pierwszą rzeczą, którą należy uczynić, by wypełniać radę ubóstwa ewangelicznego, jest zaakceptować taki stan rzeczy: tak, jestem ubogi, całkowicie zależny od Boga, nic z tego, co posiadam na tym świecie, nie jest pewne i niezmienne. Nawet jeżeli szczęśliwie nasza sytuacja materialna nie jest zła, uświadomienie sobie i przyjęcie prawdy o naszej całkowitej niesamowystarczalności jest absolutną podstawą dla dalszego wzrastania. Ostatecznie, pokusa, jakiej ulegli pierwsi ludzie, da się sprowadzić właśnie do tego: „będziecie jako bogowie”, będziecie całkowicie niezależni i równi Bogu. Dlatego konieczne jest uznanie, że jako stworzony z niczego jestem całkowicie uzależniony od Boga, który podtrzymuje mnie w istnieniu i obdarza wszystkim, co konieczne. Oznacza to także spokojne zaakceptowanie tych wszystkich okoliczności życia, które mogą powodować nasze ubożenie, takich jak starzenie się, choroby czy różnorakie niespełnienia.
Uznanie swojego podporządkowania Bogu pozwala nam dostrzec, jak wiele z rzeczy, które oferuje nam świat, nie jest wartych tego, by poświęcać im choćby minutę naszego życia. Nie chodzi tu tylko o dobra materialne! Nasze ubóstwo obejmuje także wolność od konieczności spędzania czasu „tak, jak wszyscy”, od poświęcania go na pustą rozrywkę czy tracenia go na powierzchowne, choć liczne, aktywności. To także wolność do wyznawania swoich poglądów i realizacji własnych marzeń, niesformatowanych przez oczekiwania innych ludzi. Tak rozumiane ubóstwo wyzwala nas do bycia samym sobą.
Wyzwaniem, przed którym stoi wielu chrześcijan w dzisiejszym świecie, jest zgoda na specyficzne ubóstwo, jakie wiąże się z rodzicielstwem. Dotyczy to zarówno hojnego przyjmowania daru życia, jak też oddawania swojego życia dla swoich dzieci, poprzez poświęcanie im czasu, rezygnację ze swoich upodobań czy ambicji zawodowych. To trudne zadanie, bo wymaga często pójścia pod prąd dominującym nurtom myślowym, które starają się nas przekonać, że dzieci nie mogą stanowić przeszkody w rozwoju naszej kariery czy realizacji pasji. I nie chodzi tu o jakieś cierpiętnicze przeżywanie rodzicielstwa jako sumy samych wyrzeczeń! Jednak każdy rodzic wie, że prawdziwa miłość do dzieci wymaga czasem schowania głęboko swojej słusznej miłości własnej.
Także przestrzeń naszej pracy zawodowej może stać się miejscem doświadczania ubóstwa. W pierwszym rzędzie wymaga to uznania, iż praca ludzka ma swoją własną wartość, ponieważ służy szeroko rozumianemu rozwojowi człowieka. Zgodnie więc z długą tradycją katolickiej myśli społecznej, mocno podkreślaną przez św. Jana Pawła II, należy uznać prymat pracy nad zyskiem. Nie znaczy to, że nie mamy domagać się słusznej zapłaty za wykonane przez nas zadania! Przeciwnie, wynagrodzenie za pracę jest jednym z naszych podstawowych praw. Chodzi jednak o to, żeby poszukiwanie zarobku nie przerodziło się w dążenie do gromadzenia coraz większych dóbr materialnych, niesłużących już zaspokojeniu potrzeb swoich czy naszej rodziny, ale tylko kumulowaniu bogactw lub płytkiemu konsumpcjonizmowi.
Właściwy stosunek do tego, co posiadamy, przejawia się także w dzieleniu się z innymi naszymi dobrami. Nie muszą to być koniecznie pieniądze, ponieważ nawet wtedy, gdy nie jesteśmy w nie zbyt zasobni, możemy ofiarować potrzebującym nasz czas, dobre słowo czy konkretny czyn lub gest. Często zresztą taka niematerialna pomoc, choć trudniejsza od wręczenia komuś paru złotych, ma o tyle większą wartość, że pozwala nawiązać prawdziwy kontakt z innym człowiekiem i zbudować wzajemną więź. Dzięki temu możemy nie tylko zaspokoić czyjąś aktualną, bardzo konkretną potrzebę, ale i pomóc drugiemu doświadczyć na nowo tego, że jest wartościową osobą, godną miłości i uwagi. Naszą troską powinniśmy także obejmować wsparcie dla Kościoła w realizacji jego misji. Dobrze jest jednak, jeśli oprócz takiej okazjonalnej pomocy potrafimy zdecydować się na stałe wspieranie jakichś dobrych dzieł, choćby w formie regularnego dotowania wybranej organizacji społecznej. Jak wskazuje wiele świadectw, wyrobienie w sobie nawyku dzielenia się posiadanymi dobrami, niezależnie od własnej, nie zawsze łatwej sytuacji, owocuje nie tylko przemianą naszego serca, ale też hojną odpowiedzią Boga na nasze modlitwy i potrzeby.
Jak wskazuje Antonio Maria Sicari OCD w swej książce Rady Jezusa dla każdego. Czystość, ubóstwo i posłuszeństwo w życiu świeckich, nasze rozumienie tej rady ewangelicznej powinno wreszcie uwzględniać cierpienie czy zło, które dotyka nas za sprawą innych ludzi. Spotykając się z „ubóstwem” ich czynów, mamy przyjmować te doświadczenia na wzór Jezusa, który przyjął na siebie nasze grzechy. W ten sposób nędza ich czynów może zostać przemieniona przez bogactwo naszej miłości.
Jak widać, prawdziwie ewangeliczne ubóstwo nie oznacza zamknięcia się w świecie swoich frustracji i chorobliwego sprawdzania, czy przypadkiem nie posiadamy już zbyt wiele. Otwiera nas ono raczej na mądre używanie posiadanych dóbr i uwalnia od przywiązania do nich. Dzięki temu możemy wzrastać zarówno my, nasi bliscy, jak i całe społeczeństwo. Powinniśmy przy tym pamiętać, że ostatecznie wejście na drogę ubóstwa jest też wejściem na Górę Błogosławieństw, bo przecież „błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 3).
opr. mg/mg